poniedziałek, 27 marca 2017

w biegu...

zdj:flickr/Franck Michel/Lic CC
(J 4,43-54)
Po dwóch dniach wyszedł stamtąd do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie. Kiedy jednak przybył do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt. I oni bowiem przybyli na święto. Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający. Jezus rzekł do niego: Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie. Powiedział do Niego urzędnik królewski: Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko. Rzekł do niego Jezus: Idź, syn twój żyje. Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka. Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: Syn twój żyje. I uwierzył on sam i cała jego rodzina. Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei.


Mili Moi…
Kolejny tydzień za nami… Ale co ja Wam będę przypominał, przecież doskonale o tym wiecie… Ja niestety też mam tego dojmującą świadomość. Niewiele napisałem, bo był to tydzień spotkań – grupa małżeńska i dzień skupienia, a to już wystarczy, żeby zająć mi kilka dni na przygotowania. Czasem się uśmiecham, kiedy słyszę – ojcu to wszystko jak z rękawa płynie… A w rzeczywistości ten „rękaw” jest poprzedzony często naprawdę sporym wysiłkiem. Wszak nie można stanąć przed ludźmi ot tak, ze świadomością, że coś się powie… Ja tak nie umiem… Z szacunku do słuchacza…

Muszę jednak nieco przyspieszyć wspomniane pisanie, jeśli chcę rzeczywiście zdążyć przed urlopem. Bo zajęć niestety nie będzie coraz mniej, ale przeciwnie, więcej. I nie tylko duszpasterskich niestety… W tym tygodniu na przykład spotkanie z firmą, którą będzie wyjmować stare zbiorniki olejowe z ziemi wokół budynków kościelnych. Prawo stanowe zmusza nas do przeprowadzenia tej operacji. Jeśli nie będzie przecieku, to nie zbankrutujemy, jeśli okażą się popękane, to… Lepiej o tym nie myśleć… Przy tego typu sytuacjach rozumiem parafie, które zatrudniają jednego człowieka oddelegowanego tylko do takich działań. Bo rzecz jasna nie można tego zrobić jak w Polsce – zamówić pana Ziutka z koparką, dwa dni roboty i już… Tu trzeba zebrać wyceny, zatrudnić firmy certyfikowane, omówić krok po kroku działania, napisać plan, zatwierdzić w diecezji… Pewnie to ma wszystko jakiś sens… Może na tamtym świecie cokolwiek z tego zrozumiem…

Pochowaliśmy też w sobotę pana Jana, męża naszej pani kucharki klasztornej. Odwiedzaliśmy go kilkakrotnie w dniach poprzedzających jego odejście. Był spokojny, wiedział, że jego czas nadszedł. Ale chcę się podzielić takim kolejnym przeżyciem duchowym z duszpasterstwa szpitalnego. Wiele razy stawałem przy łóżku chorych i odchodzących powoli do wieczności. I to, co jest najbardziej przejmujące dla mnie, to świadomość, że ten człowiek, na którego patrzę, z którym rozmawiam, za kilka godzin, lub dni zobaczy Jezusa twarzą w twarz. Aż chce się czasem poprosić – przypomnij Panu o naszych sprawach, wstaw się za nami, powiedz Mu o naszych kłopotach, bądź takim naszym posłańcem… Pewnie, że Jezus wie… Ale ty za chwilę Go dotkniesz zupełnie inaczej, niż my Go dotykamy… Bez zasłony…

To dzisiejsze spotkanie urzędnika królewskiego z Jezusem jest w tym sensie również znaczące. On ma tylko dwa tematy przed oczami – Jezus i jego umierający syn. Schodzą na dalszy plan wszystkie rzeczywistości drugorzędne, kontrowersje, spory, wątpliwości, sympatie i antypatie. Jest tylko ukochane dziecko i Jezus. Tak wyraźnie objawia to komentarz tego człowieka do słów Jezusa – Panie, przyjdź zanim umrze moje dziecko… Nie jestem łowcą znaków, prowokatorem, ani nie zamierzam zastawiać na Ciebie żadnej pułapki… Moje dziecko – ile bólu zawiera się w tym ojcowskim westchnieniu… I Jezus musiał to usłyszeć, bo nie trzyma tego człowieka w niepewności. Uzdrowienie jest natychmiastowe, choć ów człowiek musi odbyć swoją drogę wiary… Musi wrócić do domu nie wiedząc co tam zastanie. Musi poczekać do następnego dnia, żeby ta radosna wiadomość się potwierdziła.

Taka niezwykła lekcja prostoty i przejrzystości w modlitwie. Panie, nie ma nic, o czym byś nie wiedział… Wiesz, że w tym, o co Cię proszę, nie ma żadnych ukrytych celów, nie chodzi o żadne rozgrywki, nie ma w tym żadnego podstępu… Jesteś tylko Ty i tak wielu, którzy zawierzają się mojej modlitwie… A ja biegnę… I mam tylko chwile na rozmowę z Tobą… Dlatego popatrz na nich czule, tak jak patrzysz na mnie… Popatrz na nich i daj każdemu to, czego najbardziej potrzebuje… Żeby żył… Wiecznie…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz