zdj:flickr/Tim Green/Lic CC
(Mt 7,21.24-27)
Jezus powiedział do swoich
uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa
niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.
Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z
człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz,
wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął,
bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie
wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój
zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły
się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.
Mili Moi…
Dzisiejszego wieczoru mamy
doświadczyć nowej Pięćdziesiątnicy. Będziemy przeżywać nabożeństwo Odrodzenia w
Duchu Świętym, które finalizuje powoli nasze ewangelizacyjne rekolekcje.
Patrzymy na 50 odnowionych w swojej wierze osób, o których jak zawsze myślę z
małym niepokojem. Niczym ojciec, którego dzieci wychodzą z domu – zastanawia się
czy będą żyły wpojonymi im zasadami, tak i ja, myślę jak wielu z nich rozwinie
łaskę, którą Bóg im okazał, a jak wielu wróci do tego, co dawne. Mam szczerą nadzieję,
że to szaleństwo wiary, którego posmakowali, już zawsze będzie ich wabić i nie
zrezygnują z walki o świętość.
Wczoraj stuknęło 20 lat od
śmierci mojej mamy. Od kilku już lat uświadamiam sobie, że żyję na tym świecie
już dłużej bez niej, niż żyłem z nią. Zacierają się w pamięci wydarzenia,
zaciera się dźwięk głosu. Choć jej uśmiechniętą twarz z jednego z ostatnich
zdjęć mam ciągle przed oczami. Mam też szczerą nadzieję, że dwadzieścia
ziemskich lat wystarczyło już do odpokutowania jej ziemskich win i może cieszyć
się oglądaniem Ojca Niebieskiego. Obyśmy się kiedyś spotkali… Sam Pan wie kiedy…
A ja już właściwie nad
walizką. Jutro ruszam do Chicago, a właściwie do Lemont. Głoszę tam adwentowe
rekolekcje w parafii świętych Cyryla i Metodego. Jeśli ktoś jest w pobliżu, to
zapraszam. Strasznie mnie to cieszy, bo brakuje mi tego wędrowania ze Słowem w
codzienności. A przy okazji odetchnę innymi sprawami, na chwilę zapomnę o
troskach i być może poczytam… Chociaż czytania mi ostatnio nie brakuje i dziękuję
Bogu, że wlał mi w serce raczej zamiłowanie do szeleszczących kartek książki, niż
do mrugających pikseli ekranu.
Nie trzeba być inżynierem,
żeby zdawać sobie sprawę z zasad budowlanych. Pierwsza i podstawowa to plan, od
którego na krok nie można odstąpić. Budując nie można sobie pozwolić na spontaniczność,
bo można to przypłacić życiem. I o tym wiedzą wszyscy i nikt nie ryzykuje. Bywa
jednak, że i plan jest słaby i wykonawcy się nie przykładają i powstają takie
katastrofy budowlane jak choćby w kultowym serialu „Alternatywy 4”.
Ale my mamy plan
najlepszy. Ewangelię. Na jej podstawie mamy budować z głównym wykonawcą nasze
wieczne zbawienie. Znajomość tego planu nie jest jednak naszą mocną stroną, a
co gorsza, niemal każdy uważa się za eksperta i wielu dowodzi, że ten plan jest
zbędny i można „budować na oko”, bo jakoś to będzie. Nasze wyobrażenia, gusta,
przekonania, mają stać się zbiorem lepszych zasad, bardziej współczesnych,
adekwatnych do naszej sytuacji i czasów. I budujemy… I gdzie człowiek się nie
obejrzy, tam katastrofa budowlana, albo brakoróbstwo. A plan? Zbędny,
zakurzony, na najwyższej półce w regale, z dedykacją od pobożnej ciotki – „Kaziowi,
na Pierwszą Komunię”, 1986 rok…
Spadł deszcz, wezbrały
potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był
wielki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz