czwartek, 1 grudnia 2016

ruiny...

zdj:flickr/Tim Green/Lic CC
(Mt 7,21.24-27)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.

Mili Moi…
Dzisiejszego wieczoru mamy doświadczyć nowej Pięćdziesiątnicy. Będziemy przeżywać nabożeństwo Odrodzenia w Duchu Świętym, które finalizuje powoli nasze ewangelizacyjne rekolekcje. Patrzymy na 50 odnowionych w swojej wierze osób, o których jak zawsze myślę z małym niepokojem. Niczym ojciec, którego dzieci wychodzą z domu – zastanawia się czy będą żyły wpojonymi im zasadami, tak i ja, myślę jak wielu z nich rozwinie łaskę, którą Bóg im okazał, a jak wielu wróci do tego, co dawne. Mam szczerą nadzieję, że to szaleństwo wiary, którego posmakowali, już zawsze będzie ich wabić i nie zrezygnują z walki o świętość.

Wczoraj stuknęło 20 lat od śmierci mojej mamy. Od kilku już lat uświadamiam sobie, że żyję na tym świecie już dłużej bez niej, niż żyłem z nią. Zacierają się w pamięci wydarzenia, zaciera się dźwięk głosu. Choć jej uśmiechniętą twarz z jednego z ostatnich zdjęć mam ciągle przed oczami. Mam też szczerą nadzieję, że dwadzieścia ziemskich lat wystarczyło już do odpokutowania jej ziemskich win i może cieszyć się oglądaniem Ojca Niebieskiego. Obyśmy się kiedyś spotkali… Sam Pan wie kiedy…

A ja już właściwie nad walizką. Jutro ruszam do Chicago, a właściwie do Lemont. Głoszę tam adwentowe rekolekcje w parafii świętych Cyryla i Metodego. Jeśli ktoś jest w pobliżu, to zapraszam. Strasznie mnie to cieszy, bo brakuje mi tego wędrowania ze Słowem w codzienności. A przy okazji odetchnę innymi sprawami, na chwilę zapomnę o troskach i być może poczytam… Chociaż czytania mi ostatnio nie brakuje i dziękuję Bogu, że wlał mi w serce raczej zamiłowanie do szeleszczących kartek książki, niż do mrugających pikseli ekranu.

Nie trzeba być inżynierem, żeby zdawać sobie sprawę z zasad budowlanych. Pierwsza i podstawowa to plan, od którego na krok nie można odstąpić. Budując nie można sobie pozwolić na spontaniczność, bo można to przypłacić życiem. I o tym wiedzą wszyscy i nikt nie ryzykuje. Bywa jednak, że i plan jest słaby i wykonawcy się nie przykładają i powstają takie katastrofy budowlane jak choćby w kultowym serialu „Alternatywy 4”.

Ale my mamy plan najlepszy. Ewangelię. Na jej podstawie mamy budować z głównym wykonawcą nasze wieczne zbawienie. Znajomość tego planu nie jest jednak naszą mocną stroną, a co gorsza, niemal każdy uważa się za eksperta i wielu dowodzi, że ten plan jest zbędny i można „budować na oko”, bo jakoś to będzie. Nasze wyobrażenia, gusta, przekonania, mają stać się zbiorem lepszych zasad, bardziej współczesnych, adekwatnych do naszej sytuacji i czasów. I budujemy… I gdzie człowiek się nie obejrzy, tam katastrofa budowlana, albo brakoróbstwo. A plan? Zbędny, zakurzony, na najwyższej półce w regale, z dedykacją od pobożnej ciotki – „Kaziowi, na Pierwszą Komunię”, 1986 rok…

Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz