zdj:flickr/niko si/Lic CC
(Łk 7,24-30)
Gdy wysłannicy Jana
odeszli, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: Coście wyszli oglądać na
pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć?
Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w pałacach królewskich przebywają ci,
którzy noszą okazałe stroje i żyją w zbytkach. Ale coście wyszli zobaczyć?
Proroka? Tak, mówię wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym
napisano: Oto posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę.
Powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana. Lecz
najmniejszy w królestwie Bożym większy jest niż on. I cały lud, który Go
słuchał, nawet celnicy przyznawali słuszność Bogu, przyjmując chrzest Janowy.
Faryzeusze zaś i uczeni w Prawie udaremnili zamiar Boży względem siebie, nie przyjmując
chrztu od niego.
Mili Moi…
Zabrałem się ostatnio za
pisanie kartek świątecznych. Oczywiście musiały temu towarzyszyć kolędy, bo
inaczej sobie tego nie wyobrażam. I choć zwyczaj to już mocno przestarzały (choć
wcale nie w Ameryce, w której ludzie chętnie go podtrzymują) to muszę przyznać,
że doświadczyłem niemal dziecięcej radości z tego niezdarnego kreślenia liter
na śliskim papierze moich tegorocznych kartek. A z każdą następną pojawiało się
coraz więcej wspomnień związanych z tymi, do których właśnie pisałem. Taki
kawał życia za mną. I tylu ludzi z różnych jego okresów, z którymi udało się ocalić
kontakt. Czasem nie mamy wiele więcej ponad te kartki świąteczne. Tym milej
jest mi usiąść do ich pisania i pomyśleć o tych, którzy blisko, czy daleko, ale
wciąż są.
We wtorek zaś udałem się do
spowiedzi. Nie jest to wielkie wydarzenie. Jak na prawdziwego grzesznika
przystało, bywam tam często. Ale w USA nie jest to wcale taka prosta sprawa. Oczywiście
ja mam i tak łatwiej, bo jeśli zapukam do którejkolwiek plebani, to zwykle
żaden duszpasterz spowiedzi mi nie odmówi. Ale najpierw trzeba kogoś zastać w
domu, a to „cud Boskiej miłości”. Jest jedno miejsce w mieście, nasza katedra,
gdzie niestrudzony father Ringley zasiada codziennie na pół godziny przed Mszą
w południe. Lubię go, bo to taki trochę duszpasterski radykał – chodzi w
sutannie, co w tych warunkach jest wydarzeniem „kosmicznym” i ma naprawdę
dobrze poukładane w sercu i głowie. Zjawiłem się więc przed konfesjonałem w
dzień powszedni i byłem pierwszy. Po spowiedzi jednak, gdy wyszedłem, stało tam
już kilka osób. I do tego właśnie zmierzam – byli to sami mężczyźni, co mnie
bardzo ucieszyło i tchnęło nieco nadziei w moje małe zakonne serduszko. Bo
jeśli we wtorek w południe kilku chłopów stoi pod konfesjonałem, to można
jeszcze mieć nadzieję, że będzie komu „walczyć o wiarę” w tym zwariowanym
świecie.
Wczoraj ostatecznie
zakończyliśmy nasze rekolekcje ewangelizacyjne. Z ogromną przyjemnością patrzę
na „nowych ludzi”. A historię niektórych miałem zaszczyt poznać i z całą odpowiedzialnością
mogę powiedzieć, że Bóg ich wskrzesił. Patrzę na nich i cieszę się wraz z nimi.
A dziś, już za chwilę, kolejne miesięczne spotkanie naszej wspólnoty małżeństw.
Dziś namysł nad słowami „… i ślubuje ci…” Sam wiele odkrywam przygotowując się
do tych spotkań i cieszy mnie, że są tacy, którym chce się na nie przyjść.
Myślę nad Słowem o moich „Janach
Chrzcicielach”, o głosicielach, którzy Słowem Bożym budują moją wiarę, i z
przykrością stwierdzam, że tych „kapłańskich” jest raczej niewielu. Pierwsza
przeszkoda dość techniczna – najczęściej głoszę sam i nie mam okazji posłuchać kogo
innego. A internetowe poszukiwania? Jakoś nie trafiają do mnie gwiazdy
kaznodziejskie w stylu „baw mnie”, a ci poważniejsi chyba rzadziej są
nagrywani. Na szczęście czasami udaje mi się trafić na coś, co i dla mnie jest
Dobrą Nowiną wypowiedzianą w stylu, który do mnie trafia, bo inaczej byłoby ze
mną krucho. Nasza emigracyjna rzeczywistość niestety utrudnia zwyczajne,
zakonne poczynania duchowe. Choćby dni skupienia, których mi tu bardzo brakuje,
a dotychczasowe próby ich organizacji nie powiodły się. Szukam więc cierpliwie
i staram się słuchać szerzej… Wszak nie tylko przez duszpasterzy Pan przemawia.
Ucho otwarte należy mieć zawsze, bo wierzę, że On nieustannie wysyła do mnie
swoich posłańców – młodych i starych, biednych i bogatych, wykształconych i
prostych… A oni czasem nawet o tym nie wiedząc mówią do mnie piękne rzeczy.
Bardzo potrzebne, czasem trudne… Wszystkim Janom Chrzcicielom mojego życia
dzisiaj dziękuję…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz