piątek, 16 grudnia 2016

słyszysz?

zdj:flickr/niko si/Lic CC
(Łk 7,24-30)
Gdy wysłannicy Jana odeszli, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w pałacach królewskich przebywają ci, którzy noszą okazałe stroje i żyją w zbytkach. Ale coście wyszli zobaczyć? Proroka? Tak, mówię wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana. Lecz najmniejszy w królestwie Bożym większy jest niż on. I cały lud, który Go słuchał, nawet celnicy przyznawali słuszność Bogu, przyjmując chrzest Janowy. Faryzeusze zaś i uczeni w Prawie udaremnili zamiar Boży względem siebie, nie przyjmując chrztu od niego.

Mili Moi…
Zabrałem się ostatnio za pisanie kartek świątecznych. Oczywiście musiały temu towarzyszyć kolędy, bo inaczej sobie tego nie wyobrażam. I choć zwyczaj to już mocno przestarzały (choć wcale nie w Ameryce, w której ludzie chętnie go podtrzymują) to muszę przyznać, że doświadczyłem niemal dziecięcej radości z tego niezdarnego kreślenia liter na śliskim papierze moich tegorocznych kartek. A z każdą następną pojawiało się coraz więcej wspomnień związanych z tymi, do których właśnie pisałem. Taki kawał życia za mną. I tylu ludzi z różnych jego okresów, z którymi udało się ocalić kontakt. Czasem nie mamy wiele więcej ponad te kartki świąteczne. Tym milej jest mi usiąść do ich pisania i pomyśleć o tych, którzy blisko, czy daleko, ale wciąż są.

We wtorek zaś udałem się do spowiedzi. Nie jest to wielkie wydarzenie. Jak na prawdziwego grzesznika przystało, bywam tam często. Ale w USA nie jest to wcale taka prosta sprawa. Oczywiście ja mam i tak łatwiej, bo jeśli zapukam do którejkolwiek plebani, to zwykle żaden duszpasterz spowiedzi mi nie odmówi. Ale najpierw trzeba kogoś zastać w domu, a to „cud Boskiej miłości”. Jest jedno miejsce w mieście, nasza katedra, gdzie niestrudzony father Ringley zasiada codziennie na pół godziny przed Mszą w południe. Lubię go, bo to taki trochę duszpasterski radykał – chodzi w sutannie, co w tych warunkach jest wydarzeniem „kosmicznym” i ma naprawdę dobrze poukładane w sercu i głowie. Zjawiłem się więc przed konfesjonałem w dzień powszedni i byłem pierwszy. Po spowiedzi jednak, gdy wyszedłem, stało tam już kilka osób. I do tego właśnie zmierzam – byli to sami mężczyźni, co mnie bardzo ucieszyło i tchnęło nieco nadziei w moje małe zakonne serduszko. Bo jeśli we wtorek w południe kilku chłopów stoi pod konfesjonałem, to można jeszcze mieć nadzieję, że będzie komu „walczyć o wiarę” w tym zwariowanym świecie.

Wczoraj ostatecznie zakończyliśmy nasze rekolekcje ewangelizacyjne. Z ogromną przyjemnością patrzę na „nowych ludzi”. A historię niektórych miałem zaszczyt poznać i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Bóg ich wskrzesił. Patrzę na nich i cieszę się wraz z nimi. A dziś, już za chwilę, kolejne miesięczne spotkanie naszej wspólnoty małżeństw. Dziś namysł nad słowami „… i ślubuje ci…” Sam wiele odkrywam przygotowując się do tych spotkań i cieszy mnie, że są tacy, którym chce się na nie przyjść.

Myślę nad Słowem o moich „Janach Chrzcicielach”, o głosicielach, którzy Słowem Bożym budują moją wiarę, i z przykrością stwierdzam, że tych „kapłańskich” jest raczej niewielu. Pierwsza przeszkoda dość techniczna – najczęściej głoszę sam i nie mam okazji posłuchać kogo innego. A internetowe poszukiwania? Jakoś nie trafiają do mnie gwiazdy kaznodziejskie w stylu „baw mnie”, a ci poważniejsi chyba rzadziej są nagrywani. Na szczęście czasami udaje mi się trafić na coś, co i dla mnie jest Dobrą Nowiną wypowiedzianą w stylu, który do mnie trafia, bo inaczej byłoby ze mną krucho. Nasza emigracyjna rzeczywistość niestety utrudnia zwyczajne, zakonne poczynania duchowe. Choćby dni skupienia, których mi tu bardzo brakuje, a dotychczasowe próby ich organizacji nie powiodły się. Szukam więc cierpliwie i staram się słuchać szerzej… Wszak nie tylko przez duszpasterzy Pan przemawia. Ucho otwarte należy mieć zawsze, bo wierzę, że On nieustannie wysyła do mnie swoich posłańców – młodych i starych, biednych i bogatych, wykształconych i prostych… A oni czasem nawet o tym nie wiedząc mówią do mnie piękne rzeczy. Bardzo potrzebne, czasem trudne… Wszystkim Janom Chrzcicielom mojego życia dzisiaj dziękuję…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz