Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął
miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył
wpierw rąk przed posiłkiem. Na to Pan rzekł do niego: "Właśnie wy,
faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze
wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca
zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest
wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".
Mili Moi…
Zastanawiam się czy gdyby Jezus stanął dziś przede mną, to nie uczyniłby
jakiegoś prowokacyjnego gestu w moją stronę, żeby pokazać mi jak bardzo jestem
zniewolony swoimi schematami myślenia… Może wszedłby w czapce do kościoła. A
może powiedziałby „dobry wieczór” zamiast „szczęść Boże”. Albo, co gorsza,
powiedziałby na powitanie „elo ziomek”.
Preferencje… Każdy z nas je ma. Niektóre są efektem zabiegów wychowawczych,
inne wynikają z „lubię-nie lubię”, jeszcze inne są oznaką przynależności do
konkretnego kręgu kulturowego (u nas na znak szacunku się wstaje, a są przecież
miejsca, gdzie wyraża się to samo siadając). Niemniej, bardzo często te nasze
przyzwyczajenia urastają do rangi nieomylnych norm, którym nie wolno w żaden
sposób uchybić. Przydarzyło się to nawet papieżowi Franciszkowi, który raczył
się przywitać z ludem po wyborze słowami „dobry wieczór” nie zdając sobie
zapewne sprawy, że katolicka Polska czekała na tradycyjne „niech będzie
pochwalony Jezus Chrystus”.
I choć dzięki przepracowaniu kilku lat poza granicami kraju mam dość
szerokie spojrzenie na to, co inne, ale równie dobre, to jestem pewien, że moich
własnych preferencji jest całe mnóstwo i jak wielu innych, mam tendencje do ich
absolutyzowania. Bo przecież spośród wielu możliwości, ta wybrana przeze mnie
jest najlepsza… Czyżby? A czy Jezus może mieć w tych sprawach zdanie odrębne?
Daleki jestem od promowania anarchii i pełnej obojętności, ale jeśli w
Liście do Galatów słuchamy w te dni o wolności, to może warto sprawdzić jak
jest z wolnością wobec samego siebie. Bo zdrowy dystans jeszcze chyba nikomu
nie zaszkodził, a Pan zdaje się często uśmiechać do wszelkiego rodzaju „nadęcia”.
Duże dzieło za mną… Misje w parafii św. Moniki w Poznaniu. Przyznam
szczerze, że mocno mnie zmęczyły. I nawet nie chodzi o to, że było aż tak wiele
pracy, ile raczej o to, że jej godziny były kompletnie „nie moje”. W duchu
wspomnianej wolności, starałem się jednak z uśmiechem podchodzić do godziny
20.15, o której całkiem spora grupa schodziła się do świątyni, aby słuchać. Ja
już zwykle o tej porze… Ale to dobrze wiecie.
Dużo radości z głoszenia, jak zawsze… Ludzie wytrwali – to ogromna radość,
kiedy widzisz, że ich nie ubywa… Do rekolekcji trwających do środy, wszyscy
jesteśmy jakoś przyzwyczajeni, ale od niedzieli do niedzieli… To już długo.
Uczestniczyło w misjach około dziesięciu procent parafii. Czy to dużo?
Wystarczy… Jeśli wierzymy w słowo o ewangelicznym zaczynie, to właśnie z czymś
takim mieliśmy do czynienia. Ufam, że ten siew wyda owoce znane Bogu. A ja dowiem się o nich w niebie. Jak o wszystkich innych, w których mam skromny
udział. To był dobry czas – doznałem wiele życzliwości od ludzi i zobaczyłem
model spokojnego prowadzenia parafii. Proboszcz łagodny wobec ludzi, życzliwy i
zatroskany. Ludzie doskonale to wyczuwający i idący razem w budowę domu i
wspólnoty Kościoła. Czego chcieć więcej?
Zdjęcia przedstawiają chwilę przekazywania darów materialnych na dom
samotnej matki w Kiekrzu, które zbieraliśmy podczas misji. Ludzie odpowiedzieli
na tę propozycję w sposób cudownie nadobfity. I to kolejna radość – taka mała
służba życiu.
A dziś powinienem być w Niepokalanowie, ale zaszło małe nieporozumienie
z terminami i zostałem w domu, co skądinąd przyjąłem z wielką ulgą, bo naprawdę
nie miałem czasu nawet na pranie. A dzięki niespodziewanemu darowi mogłem dziś
posprzątać moją stajenkę i zrobić mnóstwo innych rzeczy… Ale za to w czwartek
ruszamy z nagraniami rekolekcji adwentowych. Udało mi się je dopiąć w Poznaniu.
Nie ma jednak jak łaska porannego czasu – wówczas myśl najświeższa i ochota do
pracy największa.
A wokół siostra śmierć pełni swoją służbę… W minionych dniach dwóch moich
amerykańskich parafian zakończyło ziemską pielgrzymkę. Ed i Tadeusz mieli już
swoje lata – pierwszy dobił do setki, drugi zbliżał się do dziewięćdziesiątki. Z
Edem i jego żoną Helen miałem tę łaskę świętować ich siedemdziesiątą rocznicę
ślubu. Tadeusz był pierwszym parafianinem, który zaprosił mnie na lunch nad
brzegiem morza niedługo po moim przybyciu do Ameryki i „wprowadził” mnie za
kulisy naszej parafii. A dziś w nocy, w Gnieźnie, odszedł nasz współbrat, o.
Klaudiusz, również w pięknym wieku. Gasł powoli obarczony cierpieniem. Niech im
wszystkim Bóg odpłaci za wielki trud życia…