Jezus powiedział do faryzeuszów: Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz
daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego
owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a
wilk je porywa i rozprasza; najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie
zależy mu na owcach. Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie
znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce.
Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i
będą słuchać głosu mego, nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz.
Mili Moi…
Nie zależy mu na owcach… Bardzo uderzają mnie te dzisiejsze, ewangeliczne
słowa. Bo natychmiast rodzą pytanie – czy mnie zawsze zależy? Jestem w tak
wielu owczarniach. Mam określone zadanie. Mój pobyt jest krótki. Bywa, że staję
wobec pokusy – jak najszybciej, z jak najmniejszym nakładem sił, powierzchownie.
Zwłaszcza przy siódmej danego dnia Mszy świętej, trudno wykrzesać wielki
entuzjazm na ambonie. A jednak skądś się to często bierze. Skądś… No raczej
wiem skąd, choć czasem tak trudno w to uwierzyć. Z Ducha. Bo aktorstwa raczej
nie uprawiam. Czasem rzeczywiście na tę ostatnią godzinę przychodzi uśmiech i
radość z tego, co robię. I sam się dziwię. Dziś jednak myślę o tych wszystkich
chwilach, w których uległem pokusie „mniej niż więcej”. I wstyd mi za nie. Bo
zawsze powtarzam sobie, że nasze spotkanie może być jedynym, gdzieś na końcu
świata. I ci ludzie, do których idę, mają prawo być potraktowani absolutnie
wyjątkowo – jakby wcześniej nie było innych, a po nich inni mieli nie nadejść.
Dugi weekend w drodze. W kilku miejscach. Niemal pięćset osób zawierzyłem
Maryi. To mnie tak bardzo cieszy. To pokazuje duchowe głody i gotowość ich
zaspokajania. Proboszczowie zapowiedzieli, że zadzwonią wkrótce z prośbą o
dłuższe rekolekcje. I pewnie zadzwonią. Jeden powiedział mi niedawno – ojcze,
nawet nie wiesz jak trudno dziś o dobrego rekolekcjonistę. Niestety wiem. I to
też wielka szkoda. Czasem odtwarzam internetowe próbki duszpasterskie i łapię
się za głowę. Niemal każdy chce spróbować, a efekt jest czasem porażająco
niezadowalający. Niewolnicy kartki, monotonia głosu, brak jakiegokolwiek
kontaktu z słuchaczem. I nie chodzi o to, żeby ktoś miał porzucić starania, ile
raczej o to, żeby chciał się uczyć. Niestety panuje takie przekonanie, że ten,
który otrzymał święcenia kapłańskie, jest już mistrzem kaznodziejskim
najwyższej klasy. Niestety to przekonanie żywi głownie sam zainteresowany. Albo
żywi przekonanie dokładnie przeciwne – nie potrafię – tylko po to, żeby mu
wszyscy dali święty spokój. A kluczem jest ciągły dokształt… Zdobywanie nowych
umiejętności. Artystów jest niewielu, ale dobrych rzemieślników całe mnóstwo –
mawiał mój mistrz, ksiądz profesor Dyk na KUL-u.
Jutro eskapada do Radia i nagrania. To jeszcze nie lato wprawdzie, ale
ufam, że spacer po Warszawie nam się uda. A w niedzielę na południe.
Ołdrzychowice Kłodzkie, a raczej Siostry Franciszkanki, które tam zjadą,
czekają na swoje doroczne rekolekcje.
PS. A na zdjęciu fragment Drogi Krzyżowej w jednym z odwiedzanych przeze
mnie ostatnio kościołów. Bohaterami są Kopernik i Gagarin – tak droga przez
wieki podobno…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz