Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak że nawet posilić się nie
mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono
bowiem: "Odszedł od zmysłów".
Mili Moi…
Dziś w nocy wróciłem na
ojczyzny łono. I powiem Wam szczerze, że kiedy krążyliśmy nad Warszawą, to płakać
mi się chciało… Oczywiście z powodu tego powrotu. Ale nie ze smutku. Z radości.
I to jest dla mnie niesamowity owoc tego wyjazdu, owoc, którego się absolutnie
nie spodziewałem. Najzwyczajniej w świecie doceniłem Polskę, w której, owszem,
pod wieloma względami jest mi niewygodnie, ale to jest jednak mój dom. Bardzo
ostrożnie, ale jednak, pozwalam sobie na określenie – ostatecznie pożegnanie z
Ameryką. Nie w tym rzecz, że nigdy tam już nie pojadę, ale raczej w tym, że do
pracy tam chyba nie ma powrotu. Chyba po prostu nie chcę. Już nie… I czuje, że
w ten sposób tylko docieram do woli Bożej, wobec której jestem spóźniony o
ponad trzy lata…
Dużo by pisać o tej
wyprawie… Najcudowniejsze, jak zawsze, spotkania z ludźmi. Gościnni, serdeczni,
stęsknieni. A ja za nimi. Więc dużo czasu spędzałem na dobrych pogaduchach. Przypomniały
mi się wszystkie radosne i dobre chwile tam spędzone. W parafii wiele się
zmieniło – daleki jestem od jakichkolwiek prób oceny. Nie żyjesz tam na co
dzień, nie próbuj się wymądrzać po dwóch tygodniach. Ale jeszcze raz – to już
nie mój dom. Byłem gościem i tak już chyba na zawsze pozostanie. Bracia
przyjęli nas przeserdecznie i też byli dla nas bardzo dobrzy. No właściwie nie
sposób się do niczego przyczepić…
A jednak to zrobię… Rzecz
jasna sprawa dotyczy podróżowania. Tuż po naszym przyjeździe do USA otrzymaliśmy
powiadomienie od naszego przewoźnika, że nasz lot powrotny do Helsinek odbędzie
się zgodnie z planem, ale lot z Helsinek do Gdańska jest odwołany i „radźcie
sobie sami”. Jako że zima i Bałtyk zimniejszy niż w lipcu, więc wpław by się
nie dało, zaczęła się batalia o poważne traktowanie klienta (z wydatną pomocą naszego przyjaciela Roberta). Zaproponowano nam w tym samym terminie lot z Helsinek do
Warszawy. Termin był ważny, ponieważ piszę to już z Pleszewa, gdzie po kilku
godzinach snu dotarłem, aby poprowadzić rekolekcje dla Sióstr Służebniczek. Nie
mogłem więc sobie pozwolić na żadne opóźnienie. Musieliśmy więc wynająć w
Warszawie samochód i dotrzeć do Gdyni głęboką nocą. I choć podróż była wygodna,
bo samoloty prawie puste, to latanie z Finnairem chyba można sobie darować…
Malo tego – wymaga się od
pasażerów aktualnego testu na obecność Covid 19. Zrobiliśmy go w czwartkowy
poranek. I choć przez telefon poinformowano nas, że musimy zapłacić 85$, to
ostatecznie test wykonano nam za darmo. Test... którego na żadnym, podkreślam
ŻADNYM etapie podróży nikt od nas nie oczekiwał. Gdybym wydał tę niemałą przecież kwotę, to chyba poprzegryzałbym im tętnice ze złości. A tak, skończyło
się tylko na niedowierzaniu malującym się na mojej twarzy… Absurd goni absurd…
W każdym razie wróciłem
mocno zmotywowany do nowego poukładania sobie w głowie kilku spraw, do zabrania
się za sprawy odłożone, do konsekwencji i pewnej dyscypliny. Jeśli cokolwiek z
tego uda się zrealizować naprawdę (a mam na to głęboką nadzieję) to
zdecydowanie warto było nawiedzić Amerykę… Aaaa… Zapomniałbym… Żeby nie było
tak wesoło, to w poniedziałek złapało mnie… coś. Czy to grypa żołądkowa, czy
zatrucie, czy cokolwiek innego. Ale konsekwencje były straszne i oszczędzę Wam
bliższych opisów, bo łatwo je sobie wyobrazić. Powiem tylko tyle, że kondycja była taka, że
po raz pierwszy w życiu zdecydowałem się nie lecieć w habicie. Dziś już nieco
lepiej, ale wciąż daleko do stanu idealnego, a za godzinę rozpoczynamy rekolekcje…
Odszedł od zmysłów… Jeśli wystrzeli
się do człowieka z takiego działa, to bardzo trudno go potem wskrzesić. A
jednak, mam takie wrażenie, że gdybym miał kiedyś zostać „wariatem”, to wyłącznie
z powodu Jezusa i Jego Ewangelii. Nie wiem czy po ludzku bym chciał… Nie mam
wiele do stracenia i w oczach świata moja opinia nieszczególnie mnie
interesuje. Ale z wariatami i świętymi żyje się szalenie trudno pod jednym
dachem. Wariaci we wspólnocie, nawet ci najfantastyczniejsi, Boży wariaci, na
dłuższą metę stają się obciążeniem i powodem do zbierania przez braci zasług na
niebo. Wariatów trudno jest kochać. A ja chyba wciąż, niczym dziecko,
potrzebuje być kochany. Niech więc Pan dam decyduje o kierunkach moich dróg i o
moim poziomie szaleństwa. Otrząsnąwszy się ze złudnych miraży, wróciłem do
życia. Tego prawdziwego. W którym On na mnie czeka…
Cieszę się ,ze Ojciec już z nami spowrotem i ze patriotyzm wygrał .Czasami chcielibyśmy być tam, gdzie nas nie ma ,a mamy tu konkretne zadania ,na dziś do wypełnienia . Na pewno Ojciec na tamten czas dużo dobrego zrobił- zresztą jaki i nadal robi -choć już nie w swoim może "wymarzonym miejscu ",ale tam gdzie Jego miejsce .Super spostrzezenie bez oceny obecnej sytuacji - nie oceniać,to zadanie ważne ,bo tak łatwo nam idzie osadzenie innych ,a nie zobaczenie mojej postawy .Wystarczy ,ze zmieni się ,np w pracy, osoba i już jest inaczej . Może o to chodzi ,żebyśmy zobaczyli, ze każdy jest inny, inaczej patrzy na pewne rzeczy i w każdym składzie osób już nie będzie tak samo . Dobrze zobaczyć plusy spotkania czy tego jak było,ale nie zatrzymać się na tym, bo może życie "przejść przez palce "i możemy przegapić dużo dobra tu i teraz . Dużo sil Ojcu życzę
OdpowiedzUsuńSzczęść Boże!
OdpowiedzUsuńJakże się cieszę, że Ojciec szczęśliwie jest już w naszym kraju.
Dziękuję za każe słowo tutaj, na blogu, i wszystkie dostępne w Internecie rekolekcje.
Życzę błogosławieństwa Bożego na każdy dzień.
I mam nadzieję, że będę miała kiedyś możliwość usłyszeć Ojca na żywo :)