zdj:flickr/Tim Green/Lic CC
(Mt 4,18-22)
Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona,
zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli
bowiem rybakami. I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami
ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd
dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana,
jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A
oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.
Mili Moi…
Dziś mija 21 lat od dnia,
kiedy moja Mama odeszła do Domu Ojca… Wierzyć się nie chce, że to już tyle
czasu. Przeżywam dziś dzień takiej głębokiej wdzięczności za nią i te lata,
które dane nam było przeżyć wspólnie na ziemi. Przecież to głownie jej zawdzięczam
cały szereg dobrych cech, które we mnie jakoś zaszczepiła i które próbowała
rozwijać. Właśnie przed chwilą odszedłem od ołtarza. Sprawowałem Eucharystię za
nią, choć mam szczerą nadzieję, że już jej nie potrzebuje. Mam nadzieję, że
cieszy się niebem…
A w mojej codzienności
jakiś mały przełom. Zasiadłem wreszcie do pisania. To dla mnie najtrudniejsza
część pracy, bo nie dotyczy bezpośrednio tego, co mnie najbardziej interesuje,
czyli postaci o. Maksymiliana. Ostatni rozdział (a raczej pierwszy w pracy)
opisuje kontekst historyczny i przedstawia ówczesne nauczanie Kościoła.
Większość cytatów pochodzi więc z dzieł, które w tytule mają „w latach 1918-1939”.
I choć w gruncie rzeczy to dość ciekawy okres, również dla Kościoła, to pisze
mi się ciężko. Ale najważniejsze, że się pisze…
Wróciłem tez po dwóch
miesiącach do odwiedzania siłowni. Jest to chyba jeszcze trudniejsze, niż to
pisanie… Ale ruszać się nieco trzeba, bo obawiam się, że następna wizyta w
Polsce będzie związana z przywiezieniem znacznie większej masy obywatela, niż ostatnio
z niej wywoziłem.
Słowo zaś, zwłaszcza
wczorajsze, o bogatym młodzieńcu, uzmysłowiło mi, że niechętnie pytam Jezusa o
sprawy, w których spodziewam się, że Jego odpowiedź może się znacznie różnić od
mojej. Dużo łatwiej swoje pomysły „podciągnąć” pod wolę Bożą. Ale jest jeszcze
uczciwość, która dobija się do serca… Co robić? Udawać, że się Go nie słyszy?
Bagatelizować? Wątpić? (a bo to wiadomo, czy to rzeczywiście Pan przemawia?).
Grać na zwlokę?
A może po prostu
zareagować natychmiast na Jego glos, podobnie jak pierwsi Apostołowie. Bez
kombinowania i bez bardzo logicznego ważenia wszystkich konsekwencji tej
decyzji. Gdyby oni zaczęli prowadzić głębokie rozważania o przyszłości z
Jezusem, to prawdopodobnie nie „załapali by się na ten pociąg historii” który przemknął
obok nich. Ile zmarnowanych szans w moim życiu? A ile ich jeszcze przede mną?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz