zdj:flickr/Claudio Ungari/Lic CC
(Mt 16,21-27)
Jezus zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele
cierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i
trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu
wyrzuty: Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie. Lecz On
odwrócił się i rzekł do Piotra: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo
nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie. Wtedy Jezus rzekł do swoich
uczniów: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech
weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie,
straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za
korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę
poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy
przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu
według jego postępowania.
Mili Moi…
Właśnie wróciłem z kursu
Nowe Życie… Przeżyliśmy go wspólnie w gronie 70 osób pod wodzą rodziny Wilków i
sprzymierzonych z nimi animatorów… Pierwszą radością dla mnie był fakt, że
byłem uczestnikiem. Nie musiałem niczego przygotowywać, planować, doglądać.
Mogłem na chwilę zamienić się w biorcę, który po prostu przyjmował, korzystał,
słuchał…
Nie zabrakło rzecz jasna
chwil kapłańskiej posługi… Eucharystia, spowiedź, kilka poważnych rozmów. Ale
to wszystko pomiędzy chwilami mocnego Słowa i doświadczania na nowo obecności
Najwyższego. Bóg skierował do mnie w tych dniach bardzo ważne słowo – jedno zdanie,
które mną wstrząsnęło podczas tego spotkania. Tym zdaniem było – BIORĘ ODPOWIEDZIALNOŚĆ
ZA TWOJE ŻYCIE… Od wielu lat nikt mi tego nie mówił… Mój ojciec nie chciał jej
wziąć, ani dawniej, ani dziś. Moja mama została z niej zwolniona przez samego
Pana dwadzieścia jeden lat temu wracając do domu Ojca. W Zakonie z tym różnorako.
W Ameryce pierwszy papier, który dostałem do podpisania to zestaw zakazów, których
złamanie powoduje, że diecezja nie chce mieć ze mną nic wspólnego i wyrzeka się
wszelkiej odpowiedzialności za mnie. Moi parafianie wyobrażają sobie, że ich proboszcz
jest nadczłowiekiem i zawsze musi być uśmiechnięty, serdeczny i zadowolony z
życia. A ja po prostu jestem zmęczony… Bardzo zmęczony…
Bóg mówi – jestem. Twoje
życie należy do mnie i jestem za Ciebie odpowiedzialny. Wchodzę w twoją samotność i zawsze jestem z tobą. Także wówczas, kiedy nie masz sił się uśmiechać
i masz wszystkiego dość. Także wtedy, kiedy masz ochotę uciec bardzo daleko.
Zawsze wtedy, kiedy odnosisz sukcesy, ale jeszcze bardziej wśród twoich
porażek. Teraz też… Teraz. Zawsze. Nieustannie… I Jemu chwała!!!
A dzisiejsze Słowo było
dla mnie nie lada odkryciem… Wziąć swój krzyż. To takie łatwe, kiedy samemu się
ten krzyż „wymyśli”. Wszelkie ascetyczne wysiłki, które sam na siebie nakładam,
mają „potencjometr bólu”, który znajduje się w moich rękach. Kiedy boli za
bardzo, mogę ów krzyż odrobine „poluźnić”. Ale przecież jako Jego uczeń mam Go
naśladować. Mam się stawać „drugim Chrystusem” naśladując Go w dźwiganiu
krzyża, który On sam mi przygotuje. Droga krzyżowa musi rzecz jasna zakończyć się ukrzyżowaniem, czyli takim bólem, którego ja sam bym sobie nie zadał. Nigdy.
I w tym kontekście potrzebni
są ludzie. Ja sam się nie ukrzyżuję. Nie mam nawet tyle odporności, żeby sobie
wbić igłę pod paznokieć, a co dopiero gwóźdź w moją dłoń. Poza tym technicznie
byłoby to niezwykle trudne. Dlatego są inni ludzie, którzy mnie krzyżują.
Czasem bez świadomości, a czasem z dzika premedytacją. I nie musze się temu
ciągle tak serdecznie dziwić. Co więcej, to nie będą „jacyś ludzie”, ale ci,
którzy mają do mnie dostęp, mają nade mną jakąś „władzę”. Wobec Jezusa dokonali
tego arcykapłani, uczeni w Piśmie i faryzeusze rękami pogan. Wobec mnie…
Jedno jest pewne…
Wybierając Jezusa, wybieram Go we wszystkich Jego misteriach. Także w męce,
śmierci, krzyżu… Oby więc nie przeszkadzać „oprawcom”… Oby móc powiedzieć razem
z Nim „wykonało się”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz