Po upływie szabatu, o
świcie pierwszego dnia tygodnia przyszła Maria Magdalena i druga Maria obejrzeć
grób. A oto powstało wielkie trzęsienie ziemi. Albowiem anioł Pański zstąpił z
nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim. Postać jego jaśniała jak błyskawica,
a szaty jego były białe jak śnieg. Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i
stali się jakby umarli. Anioł zaś przemówił do niewiast: Wy się nie bójcie!
Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał,
jak powiedział. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. A idźcie szybko i
powiedzcie Jego uczniom: Powstał z martwych i oto udaje się przed wami do
Galilei. Tam Go ujrzycie. Oto, co wam powiedziałem. Pośpiesznie więc oddaliły
się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom.
A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: Witajcie. One podeszły do Niego, objęły
Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: Nie bójcie się. Idźcie i
oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą.
Mili Moi…
Sezon rekolekcji
wielkopostnych uważam za zamknięty. Ostatnia odsłona miała miejsce w
Rotterdamie, gdzie spotkałem wielu serdecznych ludzi i wielu pogubionych.
Zdarzały się w konfesjonale słowa – ojcze, Holandia mnie pokonała… Ludzi w
rekolekcjach brało udział całkiem sporo, choć wobec ogólnej liczby
mieszkających tam Polaków, to zaledwie garstka. Czas był cudowny, również ze
względu na pogodę. Przyroda jest tam jakieś trzy tygodnie dalej niż u nas – piękne,
ukwiecone drzewa, małe, zielone listki, ciepło. Aż nie chciało się wracać w tę
nie wiadomo jaką porę roku. Proboszcz Tadeusz, dziarski sześćdziesięciolatek, poświęcił mi sporo czasu i pokazał wszystkie najważniejsze atrakcje. Mieliśmy
na to nieco czasu, bo aktywności rekolekcyjne przeżywaliśmy wieczorami. Dobry
czas, ale tak naprawdę chętnie jednak wracałem do domu (mimo zimowiosny) i w
Wielki Czwartek przed południem zjechałem z misji.
Święte Triduum przeżywam
bardzo spokojnie. W głębokiej ciszy i skupieniu – czyli tak, jak zawsze mi się
marzyło. Poza homilią dziś, nie mam żadnych większych obowiązków liturgicznych,
co sprawia, że nie muszę niczego ćwiczyć, do niczego się przygotowywać. Mogę
smakować. Oczywiście nie oznacza to, że leżę i wypoczywam, bo, jak co roku,
spowiadamy tłumy nieprzebrane. Ale wszystko odbywa się jakoś bez pospiechu i
niepotrzebnego zaaferowania.
Musze przyznać, że od
kilku lat najbardziej znaczącym momentem liturgii wielkoczwartkowej jest dla
mnie gest obnażenia ołtarza. Nie we wszystkich świątyniach się go wykonuje, ale
w naszych, franciszkańskich, owszem. Po liturgii i zaniesieniu Pana do „Ciemnicy”,
przewodniczący podchodzi i zdecydowanym gestem zrywa z ołtarza obrus, którego biel
tak bardzo kontrastuje z podłogą, na którą zostaje rzucony. Ołtarz, który symbolizuje
naszego Pana (wszak dlatego całujemy go na rozpoczęcie Eucharystii) zostaje obnażony…
To bolesna chwila.
A dziś myśl powoli biegnie
do Tajemnicy Tajemnic. Nieprzeniknionej i nieogarnionej umysłem. Najistotniejszej
i najgłębszej prawdy naszej wiary. Zmartwychwstał! Nie umiem tego w sobie
zmieścić. Nie umiem nawet w przybliżeniu przeczuć jak wielkie to ma znaczenie.
Choć każdego roku próbuję… Ale kiedy czytam Mateuszowy opis, odnajduję w nim
lekcję cierpliwości. Bo dlaczego Pan nie pokazał się uczniom, podobnie jak niewiastom?
Dlaczego takie zróżnicowanie? Dlaczego musieli poczekać? Być może było to
konieczne dla kuracji ich serc. Być może powrót do Galilei, gdzie wszystko się
zaczęło, miał przypomnieć im o najgłębszym sensie ich relacji z Jezusem. Może
musieli jeszcze raz doświadczyć ideałów, początkowych poruszeń, kojących
wspomnień. Może jego słowa brzmiały tam jakoś wyraźniej. Tam Go zobaczą. Tam On
do nich wróci – do swoich braci… Muszą uzbroić się w cierpliwość…
Niech i Wam ona towarzyszy…
Wobec natłoku smutnych informacji o Kościele, wobec kumulacji triumfalnie
demaskowanych jego niedoskonałości, wobec ukrywającej się gdzieś nadziei…
Kościół żyje, a prawda o Zmartwychwstaniu go ożywia. W okresie minionych
dziesięciu lat w USA przybyło dwa miliony katolików. W tym roku w diecezji
Nashville przygotowuje się do chrztu 500 dorosłych, w diecezji Boston – 300. W Indonezji
sami tylko werbiści mają na formacji 300 młodych chłopaków przygotowujących się
do kapłaństwa, A w Danii polski proboszcz powiększa kościół dwukrotnie, bo mu
się wierni nie mieszczą. Duńczycy? Nie, Wietnamczycy i Tamilowie. Kościół to coś
więcej niż Polska, niż Europa. Ewangelia nadal porywa i fascynuje. A Jezus żyje
wśród swoich braci. Wszędzie tam, gdzie oni dziś są.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz