Jezus powiedział do swoich uczniów: "Słyszeliście, że powiedziano:
„Będziesz miłował swego bliźniego”, a nieprzyjaciela swego będziesz
nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za
tych, którzy was prześladują, abyście się stali synami Ojca waszego, który jest
w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi,
i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie
tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie
czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż
i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec
wasz niebieski".
Mili Moi…
Rekolekcje w Bolszewie
były niezłą wprawką przed kolejnymi seriami, które przede mną. Mam na myśli rzecz
jasna ilość wystąpień – tam była niewielka (za to atmosfera przednia). Co
innego w Grudziądzu, gdzie dotarłem dziś. Wielka, osiedlowa parafia świętego
Maksymiliana, gdzie mam przemawiać do dorosłych, dzieci i młodzieży. Dawno już
nie przerabiałem takiego zestawu i zapowiada się roboty huk… Oby Pan wspierał
mnie swoją łaską…
Poza tym zajmuję się na
przykład gaszeniem rekolekcyjnych pożarów. Jednym z moich obowiązków jest
koordynacja nieformalnej grupy rekolekcjonistów w naszej prowincji zakonnej.
Polega to na tym, że czasem dzwoni do mnie jakiś proboszcz i mówi – znajdź mi
ojcze jakiegoś franciszkanina na rekolekcje wielkopostne… No i szukam. To nie
takie trudne, kiedy termin jest odległy, można to włączyć w jakieś osobiste
plany, można dać czas na zastanowienie. Gaszenie pożarów polega na tym, że, choćby
wczoraj, dzwoni proboszcz i mówi – ratujcie, miałem na rekolekcje zamówionego
księdza z Ukrainy – z oczywistych przyczyn nie przyjedzie… Albo dziś – pomóżcie,
bo w wyniku jakiegoś komunikacyjnego nieporozumienia zostałem bez rekolekcjonisty
na ten Wielki Post… To już zadanie trudniejsze, bo większość braci zajmujących się
tą działalnością, ma już swoje zajęcia… Telefonów trzeba wykonać znacznie
więcej… Ale na szczęście i nas niemało… Więc ostatecznie zwykle udaje się uratować
sytuację…
Dziś pakowanie auta po
dach… Zapomniałem już jak to jest… Obraz świętego Franciszka, krzyż z San
Damiano, z którego Pan przemówił do niego, dodatkowy habit dla zobrazowania jak
to jest „nosić się jak zakonnik”, nagrody na konkurs plastyczny „namaluj
rycerza”, wizyta na zamku w Sztumie, gdzie od niezawodnych przyjaciół z Bractwa
Rycerzy Ziemi Sztumskiej wypożyczka gadżetów, żeby pokazać jak to jest „nosić
się jak rycerz”… Dużo zachodu i energii 😊 A dzieciaki zapomną mnie zanim jeszcze zdążę z
Grudziądza wyjechać 😊 Pamiętacie co
mówili Wam księża w dzieciństwie? Ja nie pamiętam ani jednego… Nabieram
przekonania, że nie ma większego znaczenia co powiem – najważniejsze, żeby im pokazać,
że Pan Bóg jest ważny, a dla Niego one są ważne… Żeby choć tyle zapamiętały…
No i to słonce wschodzące
dla złych i dobrych… Nie oburza mnie to, bynajmniej… Raczej pokazuje, że
chrześcijaństwo jest bardzo trudną i wymagająca religią, a zbyt wielu wyznawców
nie zdaje sobie zupełnie z tego sprawy. Kontynuują tradycję „chodzenia do kościoła” która (niczym zawodnicy w łyżwiarstwie szybkim nie mający ze sobą żadnego
kontaktu, ale sunący obok siebie), nie ma żadnego styku z życiem. Jak to
zmienić? Jak pokazać, że trochę bardziej pobożne pogaństwo nie jest tym, o co
Panu Bogu chodzi? Że ON chce dokonać w nas diametralnej zmiany, a przez nas tę zmianę
wprowadzić w świat? Że to musi nas cholernie dużo kosztować? Jak o tym mówić???
Nie wiem… Mam tylko
wrażenie, że każdy kolejny dzień to jakaś wielka strata… Dlatego dopóki
wystarczy sił… Dopóki jest za co zatankować bak… Dopóki styki w mózgu się nie
przegrzeją… W drogę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz