Pewnego razu – gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On
stał nad jeziorem Genezaret – zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy
zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do
Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi
nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: "Wypłyń na głębię i
zarzućcie sieci na połów!" A Szymon odpowiedział: "Mistrzu, całą noc
pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci".
Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały
się rwać. Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z
pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały.
Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: "Wyjdź ode
mnie, Panie, bo jestem człowiekiem grzesznym". I jego bowiem, i wszystkich
jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również
Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. A Jezus rzekł
do Szymona: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił". I wciągnąwszy
łodzie na ląd, zostawili wszystko i poszli za Nim.
Mili Moi…
Dobiega końca moje
odosobnienie… Wczorajszy test wykazał, że jestem czysty od Coronavirusa,
dzisiejsza wizyta lekarska potwierdziła, że jestem zdrów. Jutro wracam do życia…
Ale czy z entuzjazmem? Sam nie wiem… W izolacji było mi cudownie… Przede
wszystkim musze podkreślić niesłychaną troskliwość braci. Wszędzie będę to
powtarzał – jak chorować, to tylko w klasztorze w Gdyni. Naprawdę nie brakowało
mi niczego. Codzienne telefony z pytaniami co jeszcze można dla mnie zrobić. Jedzenie
pod drzwiami w ilościach nieprzejadalnych i w jakości, którą święty Franciszek
zawsze zalecał braciom chorym… Jestem im bardzo, bardzo wdzięczny…
Mój pokój stał się dla
mnie prawdziwym azylem… Polubiłem go od razu, kiedy tylko przeprowadziłem się
do niego pod koniec grudnia. Ale jak wspominałem, pomieszkać nie miałem czasu.
Teraz te ściany są mi niezwykle drogie… To tylko mały pokój na poddaszu, ale
nie zamieniłbym go na żaden większy… Czyżbym robił się sentymentalny?
Spiąłem kilka projektów,
choć zauważam, że robota nie idzie mi tak szybko jak kiedyś. To, pomijając
wiek, pewnie kwestia mojego perfekcjonizmu, który sprawia, że zwykle jestem
niezadowolony i poprawiałbym, poprawiał i poprawiał… Musze czasem sam sobie powiedzieć - dość!
Poczytałem… Zwykle czytam
kilka pozycji na raz… Skończyłem wczoraj „Opcję Benedykta” Roda Drehera, z
podtytułem „Jak przetrwać czasy neopogaństwa”. Bardzo amerykańska książka o konkretnej
propozycji ratowania wiary przed zalewem barbarzyństwa, w nawiązaniu do metody
przyjętej przez św. Benedykta we wczesnym średniowieczu. Od dłuższego już czasu
poczytuję reportaż Lawrenca Wrighta „Wyniosłe wieże. Al Kaida i atak na Amerykę”.
Jak sugeruje tytuł opisano w niej powstanie tej organizacji terrorystycznej i
jej wyczyny zwieńczone atakiem na WTC. Kilka dni temu rozpocząłem znakomite
dzieło Nikolausa Wachsmanna „Historia nazistowskich obozów koncentracyjnych”
Świetnie napisane, choć kumulacja okrucieństwa sprawia, że czyta się raczej
wolno. A z kultury wysokiej? „Homilie na Ewangelię dzieciństwa” Ryszarda
Przybylskiego. Ten znakomity pisarz, eseista i tłumacz rozważa Ewangelie w
oparciu o dzieła sztuki i literatury. Niezwykła przygoda czytelnicza…
A poza tym???
Posiedziałbym jeszcze nieco w zamknięciu. Nie boję się już tego. Okazuje się,
że rzeczywiście nauczyłem się być sam ze sobą. Musiałem, przez lata bardzo indywidualnej
posługi w „terenie”. Niby wśród ludzi, ale zupełnie sam – przez większość
czasu. Zauważyłem, że nie jest to już dla mnie źródło jakiegoś niezwykłego
cierpienia. Raczej codzienność, w której całkiem pewnie się już poruszam. Pojąłem,
że to ważna część mojego powołania…
A jednak jutro ruszam w
życie… Już w czwartek Radio Niepokalanów, a w piątek krótkie rekolekcje dla wspólnoty
Galilea w Międzyrzeczu i wszystkich, którzy jeszcze na ich zaproszenie zechcą
przyjść. Powrót w niedzielę, a w następny wtorek już kolejne rekolekcje dla
sióstr zakonnych… Dziś, medytując Słowo, popatrzyłem na Piotra, który nie
chciał wyruszać na połów w dzień. Kiedyś byłem przekonany, że w dzień się nie łowiło,
bo po prostu nie osiągano żadnych skutków. Potem dowiedziałem się, że owszem,
ale owoce takich połowów były znacznie uboższe niż tych nocnych. Piotr więc nie
zamierza inwestować sił w coś, co wydaje się być nie warte zachodu, coś, co po
ludzku przyniesie mało satysfakcjonujący owoc. Kiedy jednak rusza, dzieje się cud…
Dla ewangelizacji i mojej
osobistej posługi ma to ogromne znaczenie… Czasem mi się po ludzku nie chce… Mówię
sobie – jadę gdzieś dla dwudziestu sióstr, a w tym czasie mógłbym przemawiać do
pięciuset osób gdzie indziej… Poskramiam się jednak i mobilizuję, żeby z
podobną gorliwością traktować każde zaproszenie i możliwość głoszenia. Jak się
okazuje – wcale nie jest to takie trudne. Tym bardziej, że czasem Pan, podobnie
jak Piotrowi daje mi doświadczać cudu. Może to nie jest cud obfitości, ale cud
przemiany jednego człowieka, który posłuchał i uwierzył…
PS. Tym, którzy modlili
się za moją ciotkę Krystynę z serca dziękuję… Czuje się znacznie lepiej. Wciąż jest
w szpitalu, ale co najważniejsze, dziś przyjęła sakrament Namaszczenia Chorych,
a to w perspektywie wiary najważniejsze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz