niedziela, 6 lutego 2022

kończymy...


(Łk 5, 1-11)
Pewnego razu – gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret – zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: "Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!" A Szymon odpowiedział: "Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci". Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: "Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiekiem grzesznym". I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. A Jezus rzekł do Szymona: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił". I wciągnąwszy łodzie na ląd, zostawili wszystko i poszli za Nim.

 

Mili Moi…
Dobiega końca moje odosobnienie… Wczorajszy test wykazał, że jestem czysty od Coronavirusa, dzisiejsza wizyta lekarska potwierdziła, że jestem zdrów. Jutro wracam do życia… Ale czy z entuzjazmem? Sam nie wiem… W izolacji było mi cudownie… Przede wszystkim musze podkreślić niesłychaną troskliwość braci. Wszędzie będę to powtarzał – jak chorować, to tylko w klasztorze w Gdyni. Naprawdę nie brakowało mi niczego. Codzienne telefony z pytaniami co jeszcze można dla mnie zrobić. Jedzenie pod drzwiami w ilościach nieprzejadalnych i w jakości, którą święty Franciszek zawsze zalecał braciom chorym… Jestem im bardzo, bardzo wdzięczny…

Mój pokój stał się dla mnie prawdziwym azylem… Polubiłem go od razu, kiedy tylko przeprowadziłem się do niego pod koniec grudnia. Ale jak wspominałem, pomieszkać nie miałem czasu. Teraz te ściany są mi niezwykle drogie… To tylko mały pokój na poddaszu, ale nie zamieniłbym go na żaden większy… Czyżbym robił się sentymentalny?

Spiąłem kilka projektów, choć zauważam, że robota nie idzie mi tak szybko jak kiedyś. To, pomijając wiek, pewnie kwestia mojego perfekcjonizmu, który sprawia, że zwykle jestem niezadowolony i poprawiałbym, poprawiał i poprawiał… Musze czasem sam sobie powiedzieć  - dość!

Poczytałem… Zwykle czytam kilka pozycji na raz… Skończyłem wczoraj „Opcję Benedykta” Roda Drehera, z podtytułem „Jak przetrwać czasy neopogaństwa”. Bardzo amerykańska książka o konkretnej propozycji ratowania wiary przed zalewem barbarzyństwa, w nawiązaniu do metody przyjętej przez św. Benedykta we wczesnym średniowieczu. Od dłuższego już czasu poczytuję reportaż Lawrenca Wrighta „Wyniosłe wieże. Al Kaida i atak na Amerykę”. Jak sugeruje tytuł opisano w niej powstanie tej organizacji terrorystycznej i jej wyczyny zwieńczone atakiem na WTC. Kilka dni temu rozpocząłem znakomite dzieło Nikolausa Wachsmanna „Historia nazistowskich obozów koncentracyjnych” Świetnie napisane, choć kumulacja okrucieństwa sprawia, że czyta się raczej wolno. A z kultury wysokiej? „Homilie na Ewangelię dzieciństwa” Ryszarda Przybylskiego. Ten znakomity pisarz, eseista i tłumacz rozważa Ewangelie w oparciu o dzieła sztuki i literatury. Niezwykła przygoda czytelnicza…

A poza tym??? Posiedziałbym jeszcze nieco w zamknięciu. Nie boję się już tego. Okazuje się, że rzeczywiście nauczyłem się być sam ze sobą. Musiałem, przez lata bardzo indywidualnej posługi w „terenie”. Niby wśród ludzi, ale zupełnie sam – przez większość czasu. Zauważyłem, że nie jest to już dla mnie źródło jakiegoś niezwykłego cierpienia. Raczej codzienność, w której całkiem pewnie się już poruszam. Pojąłem, że to ważna część mojego powołania…

A jednak jutro ruszam w życie… Już w czwartek Radio Niepokalanów, a w piątek krótkie rekolekcje dla wspólnoty Galilea w Międzyrzeczu i wszystkich, którzy jeszcze na ich zaproszenie zechcą przyjść. Powrót w niedzielę, a w następny wtorek już kolejne rekolekcje dla sióstr zakonnych… Dziś, medytując Słowo, popatrzyłem na Piotra, który nie chciał wyruszać na połów w dzień. Kiedyś byłem przekonany, że w dzień się nie łowiło, bo po prostu nie osiągano żadnych skutków. Potem dowiedziałem się, że owszem, ale owoce takich połowów były znacznie uboższe niż tych nocnych. Piotr więc nie zamierza inwestować sił w coś, co wydaje się być nie warte zachodu, coś, co po ludzku przyniesie mało satysfakcjonujący owoc. Kiedy jednak rusza, dzieje się cud…

Dla ewangelizacji i mojej osobistej posługi ma to ogromne znaczenie… Czasem mi się po ludzku nie chce… Mówię sobie – jadę gdzieś dla dwudziestu sióstr, a w tym czasie mógłbym przemawiać do pięciuset osób gdzie indziej… Poskramiam się jednak i mobilizuję, żeby z podobną gorliwością traktować każde zaproszenie i możliwość głoszenia. Jak się okazuje – wcale nie jest to takie trudne. Tym bardziej, że czasem Pan, podobnie jak Piotrowi daje mi doświadczać cudu. Może to nie jest cud obfitości, ale cud przemiany jednego człowieka, który posłuchał i uwierzył…

PS. Tym, którzy modlili się za moją ciotkę Krystynę z serca dziękuję… Czuje się znacznie lepiej. Wciąż jest w szpitalu, ale co najważniejsze, dziś przyjęła sakrament Namaszczenia Chorych, a to w perspektywie wiary najważniejsze…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz