czwartek, 10 października 2019

wakacje lądujące...


Photo by Marvin Meyer on Unsplash
(Łk 11, 5-13)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: „Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać”. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: „Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie”. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą".


Mili Moi…
Niepokalanowskie nagrania już za nami. Cieszą mnie te wypady do radia, bo dzięki nim mam okazję spotkać się i pogadać z Maciejem, z którym jakoś znakomicie się rozumiemy. Gdzie te czasy, kiedy w ramach studiów mogliśmy spotykać się codziennie? A swoją drogą, dla mnie to piękny przykład przyjaźni kapłańskiej, w której rzeczywiście można nie tylko mile pogawędzić, ale również liczyć na brata kapłana wówczas, kiedy jest to potrzebne.

Mój urlop powoli zbliża się do końca. Ale jak na prawdziwego pracoholika przystało, uważam, że zbyt wolno, więc prawdopodobnie nieco go sobie skrócę. A zupełnie poważnie – tęsknię za moim fotelem, moim biureczkiem, moimi sprawami i nade wszystko za ludźmi, którzy wypełniają mi skutecznie moją codzienność, a którzy, jak wynika z maili i smsów również już na mnie oczekują… Podejrzewam więc, że w poniedziałek zamelduję się w Poznaniu.

Na razie jednak próbuję zażywać wypoczynku przynajmniej na jednej płaszczyźnie – literackiej. Wróciłem do lektury, na którą ostatnimi tygodniami nie miałem czasu ani siły. Pożeram więc kolejne stronice książek i przekonuję się po raz kolejny o prawdziwości sów Umberto Eco – kto czyta, ten żyje dwa razy. Przy okazji, niemal każdego dnia dziękuję Bogu za stosunkowo zdrowe oczy, które pozwalają mi wciąż tę lekturę kontynuować i mieć z tego powodu ogromnie dużo frajdy.

Dziś Słowo zmotywowało mnie do przyjrzenia się mojej wytrwałości w modlitwie – zwłaszcza za innych. I dostrzegłem, że na tym polu również jest wiele do zrobienia. Bo owszem, modlę się w powierzanych mi intencjach. Staram się to zrobić jak najszybciej, żeby nie zapomnieć i nie być swoistym oszustem, który zadeklarował modlitwę, ale jej nie dopełnił. Mam jednak obserwację, że moje wołanie do Pana nie trwa zbyt długo w poszczególnych sprawach. Oczywiście nadchodzi ich sporo i nowe zastępują poprzednie. A jednak mam jakiś niedosyt. Pojawiła się we mnie taka myśl, że może należałoby jednak wszystkie otrzymywane prośby notować i od czasu do czasu do nich wracać…

Pomyślałem też szerzej, że to chyba problem dotyczący empatii. Mimo najszczerszych chęci chyba każdy z nas, obcujących z ludzkim nieszczęściem, po jakimś czasie odrobinę się na nie uodparnia. To znaczy bodźce nie działają już z taką siła jak dawniej. Jest to chyba nie do uniknięcia. Ale wówczas jest chyba miejsce na poszukiwanie w sobie już nie emocjonalnej empatii, ale tej bardziej świadomej, wynikającej z decyzji, oscylującej bardziej w kierunku miłości rzeczywistej, wynikającej z woli człowieka. I tego chyba czas zacząć się na poważnie uczyć. Bo przecież za każdą prośbą o modlitwę stoi człowiek i niejednokrotnie jakaś sytuacja, która dla niego jest dramatyczna. Nie można chyba tego wszystkiego skwitować jednym krótkim westchnieniem do Pana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz