poniedziałek, 24 kwietnia 2017

o smaku życia...

zdj:flickr/Hans Splinter/Lic CC
(J 12,24-26)
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec.

Mili Moi…
Mnóstwo różnych rzeczy się dzieje, a wydarzenia nabierają tempa… Przygotowywaliśmy się przez Nowennę do Święta Miłosierdzia Bożego. W naszej parafii przeżywamy je nader okazale. Po Mszy Świętej w południe, wystawiamy Najświętszy Sakrament do adoracji i kończymy ją nabożeństwem o godzinie trzeciej, na które bardzo dużo ludzi przybywa. W tym roku mieliśmy nawet gości ze wspólnot protestanckich, które, jak wiemy, nie uznają kultu świętych i relikwii, ale relikwie świętej Faustyny cmokali z upodobaniem. Cieszy, że Boże Miłosierdzie ponad podziałami. Zresztą w tym kraju te podziały nie przeszkadzają ludziom się przyjaźnić. Stąd też wyściskaliśmy również Josephine, której protestancka dusza nie przeszkadzała uznać naszego kościoła za piękny. A ja zapewniłem ją, że jego drzwi są dla niej zawsze otwarte…

Kolejny pierwszy raz za mną… Tym razem u dentysty… Przyznam szczerze, że czułem się jak… u fryzjera. Mam taką przypadłość, że kiedy ktoś zajmuje się moją głową, mógłbym natychmiast zasnąć. U dentysty jednak jeszcze mi się to nigdy nie zdarzyło. A tu owszem… Znieczulenie, miłe pogawędki, szesnaście pozycji fotela, zdjęcie zęba wspólnie oglądane na ekranie komputera… No zaraz umówiłem się na kolejną wizytę… Tak to można leczyć zęby, nawet jeśli zasadniczo są zdrowe…

Poza tym udało nam się ukończyć remont kolejnego pomieszczenia w klasztorze. Tym razem to klasztorny pokój rekreacyjny, którego do tej pory nie mieliśmy właściwie, a który w naszej, franciszkańskiej tradycji jest szalenie ważny, bo służy budowaniu wspólnoty. Remont ma jednak swoje gorsze strony – rozpoczęła się teraz pielgrzymka po sklepach, żeby to miejsce jakoś umeblować. A dla mnie to prawdziwy horror. Wiedziałem, że nie znoszę kupować butów, spodni i okularów – mam zawsze ogromny problem z wyborem. Do listy dołączają również meble. A tak się pechowo składa, że w każdym miejscu, do którego trafiam konieczne są pewne remonty i musze się nimi zajmować. Brrrr…

A od niedzieli rozpoczynam kolejne czterodniowe rekolekcje ewangelizacyjne. Tym razem w naszej, franciszkańskiej parafii w Bostonie. Zobaczymy kogo Duch Święty tam przyprowadzi i co uda nam się wspólnie przeżyć. Mam szczerą nadzieję, że Zmartwychwstały objawi swoją chwałę…

To szalenie ważne, zwłaszcza kiedy czytam dzisiejszą Ewangelię. Nie wyobrażam sobie bowiem innego motywu dla zrealizowania dzisiejszej zachęty. Jak bowiem „znienawidzić” swoje życie na tym świecie? Można to zrobić tylko poznawszy inne życie – piękniejsze, ciekawsze, bardziej szczęśliwe. A jego dawcą jest żyjący Jezus. Bez spotkania z Nim nie ma szans na właściwie rozłożenie akcentów. Oczywiście ta „nienawiść”, o której czytamy ma być po prostu mniejszą miłością. Bo rzeczywiście, rzeczy przemijające nie zasługują na takie samo zaangażowanie jak rzeczy wieczne. Tymczasem wkłada się ogromnie wiele wysiłku w nauczenie człowieka (każdego z nas) jak ma żyć na tym świecie. Znacznie mniej nauki życia wiecznego – przebywania z Bogiem i czynienia Go absolutnie pierwszym w naszym życiu. Tymczasem na tym trzeba się skupić, bo to jest źródło siły do pokonywania wszelakich przeciwności, włącznie z oddaniem życia za wiarę, czego dowodzi dzisiejszy patron, święty Wojciech. Który z męczenników gotów byłby oddać życie za Chrystusa, gdyby Go wcześniej osobiście nie spotkał? Warto więc głosić, warto aranżować te osobiste spotkania, warto stwarzać okazje… Wówczas życie zaczyna inaczej smakować… A smak to rzeczywiście wyborny…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz