piątek, 26 grudnia 2014

Nowonarodzony... wszędzie...


zdj:flickr/Terry Grealey/Lic CC
(J 1,1-18)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali - łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, /o Nim/ pouczył.

Mili Moi...
No to świętujemy. I to daje dużo radości. Zwłaszcza, że udało mi się zrealizować coś, czego potrzebowałem - pobyć nieco samemu ze sobą...

Wczorajszy dzień był niezwykły... Przygotowania do wieczerzy wigilijnej szły pełną parą... To znaczy... Nie tak znowu intensywnie. Hitem wieczoru miał być twarożek z rzodkiewką. No i karp w galarecie, którego przygotowała nam nasza pani kucharka... Poza tym? No chleb i takie tam... Ale w dzień zadzwonił telefon z pytaniem co mamy na wieczór do jedzenia? Dobra dusza w słuchawce orzekła, że twarożek to nie to i za jakiś czas na naszym stole zagościły różne wspaniałości. W sumie trzy dusze za tym wszystkim stały - podzieliły się z nami, a my dzięki nim mieliśmy piękną wieczerzę. Jakie to jest niezwykłe - taki prezent, który ucieszył bardziej, niż cokolwiek innego. Serce, które umie się dzielić cieszy chyba najbardziej...

A o północy Pasterka. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu przewodniczyłem tej Mszy. W Polsce to właściwie nie do pomyślenia, żeby odprawiał ją kto inny, niż proboszcz. Tu natomiast okazało się to możliwe. Dużo ludzi (jak to na Pasterce), piękne kolędy, które tu "smakują" bardziej, chór, który bardzo się postarał... Mnie się tam też coś udało zaśpiewać... Tradycyjnie - "Kolęda dla nieobecnych". Prowincjał we wrześniu będąc u nas publicznie ją obiecał, więc musiałem spełnić tę obietnicę :) Było pięknie i uroczyście... Choć za oknem 12 stopni :)

A dziś Eucharystia o 11.00, a potem... Fotelik, kocyk, telewizorek, książeczka. Na przemian z drzemką. "Druga wigilia" - czyli powtórne uderzenie na wczorajsze potrawy, spacer... Tego mi było trzeba. Pobyć chwilę ze sobą, nie spędzać świąt przy stole, zrobić coś tak, jak mam ochotę. Udało się i mam sporo radości. Tym bardziej, że jutro ruszamy na rekolekcje dla kobiet do Verony, więc czeka mnie dośc intensywny weekend...

Dziś myślałem sobie o tym, że świat wziął ze Świąt rzeczywistości drugorzędne i mało istotne i uczynił z nich coś alternatywnego dla religijnego wymiaru świętowania. Stąd szał zakupów, budowanie atmosfery od miesiąca, kulinarne akrobacje, a czasem jakieś niekonwencjonalne sposoby spędzania tego czasu. Owocuje to wielkim zapomnieniem. Przede wszystkim o istocie. O tym dlaczego i dla Kogo świętujemy... Bawią mnie zawsze te obrazki pojawiające się na portalach społecznościowych - zaproś na Święta Jezusa, bo urodziny bez Jubilata są do bani... Ale sam fakt, że trzeba przypominać... Zadziwia i martwi. Nawet chrześcijanie nie zawsze do końca zdają się chwytać istotę tych Świąt...

Chociaż nie... Ja myślę, że my, jako chrześcijanie, chwytamy ją dość jasno. Dlaczego więc nie idziemy w głąb? Dlaczego zatrzymujemy się tak często na powierzchni? Bo tak jest wygodniej... Łatwiej. Gdybyśmy bowiem uznali, że ten fakt narodzenia Boga pomiędzy nami jest absolutnie wyjątkowym i niezwykle znaczącym wydarzeniem, które każdego z nas dotyka bardzo osobiście i wnosi w naszą codzienność konsekwencje, to wówczas... Musielibyśmy to nasze życie zmienić... I to poważnie. Zweryfikować, postanowić coś, realizować. A to kosztuje...

Dlatego lepiej zostać przy ciepłej choince z kotletem na widelcu, w otoczeniu gipsowych figur, z kolędą na ustach... A czas płynie... Lata mijają... Ślizgiem... Po powierzchni... Ale przecież... Bóg się rodzi, moc truchleje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz