Kończę jutro rekolekcje dla dobrych sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Musze
przyznać, że przespałem tu wiele wolnych chwil. To efekt zmiany strefy
czasowej. Ale już jest lepiej i jutro zamierzam wrócić do domu, gdzie
pomieszkam przez cały weekend. Właściwie pojutrze miałem rozpoczynać rekolekcje
dla Rycerstwa, ale zgłosiło się tak niewiele osób, że odwołaliśmy spotkanie, a
ja postaram się ten czas równie dobrze wykorzystać. Ale po drodze jeszcze
wizyta u Matki Urszuli Ledóchowskiej, wszak jutro jej święto, a ja jestem
godzinkę od jej grobu w Pniewach. A w poniedziałek już Radio Niepokalanów i
kolejne nagrania. Ale kto wie czy nie znalazłem miejsca na chwilę urlopu w
stylu o jakim marzę. Siostry w Puszczykowie mają głęboko w ogrodzie mały domek –
Pustelnię św. Franciszka. Jest tam pokoik, kapliczka z Tabernakulum, łazienka i
kuchnia (wszystko, czego franciszkaninowi potrzeba). Można tu przyjeżdżać dla
odpoczynku czy skupienia. Kiedy zobaczyłem to miejsce, natychmiast wkleiłem tam w wyobraźni siebie na leżaczku czytającego książkę za książką. W ciszy, spokoju, pełnej
niezależności i w bezpośredniej bliskości lasu… A może i kolejne rekolekcje tu
powstaną. O lepsze warunki chyba trudno… Marzenie. Oczy mi się zaświeciły.
Jeszcze tylko dopasowywanie terminów i być może…
środa, 28 maja 2025
pospałem :)
czwartek, 22 maja 2025
Japonia za nami...
(J 15,9-11)
Moja epopeja japońska dziś dobiegła kresu. O piątej nad ranem wylądowaliśmy
w Warszawie. Jak w kilku zdaniach opowiedzieć o tym, co przeżyłem w te dni? Nie
wiem…
Jest we mnie jakiś zachwyt kulturą wzajemnej grzeczności i uprzejmości.
Kłanianie się sobie wzajemnie niemal w każdej sytuacji, cisza w miejscach
wspólnych (choćby w pociągu), porządek i ład (żadnych śmieci na ulicach,
palenie zakazane, zgrabne kolejki na peronach ułatwiające wsiadanie i
wysiadanie). Skromność i powściągliwość (mundurki u dzieciaków i młodzieży,
żadnych poszarpanych jeansów i dekoltów do pępka). Szacunek do starszych.
Z drugiej strony smutne oczy, ciągła gonitwa, nos w smartfonie, nieobecność…
I brak Chrystusa. Raz tylko zaczepiły mnie młode dziewczęta pytając kim jestem,
ale moja odpowiedź – księdzem katolickim, okazała się dla nich zupełnie
niezrozumiała. Odeszły tak samo zdumione jak wcześniej, kiedy stawiały pytanie.
Zdjęć zrobiono mi miliony – wszystkie dyskretnie, z ukrycia. Ale ja, po latach
noszenia habitu, potrafię już te rzeczy dostrzegać. Byłem tam niewątpliwie „czymś
niespotykanym”…
Pogańskie świątynie niezwykle okazałe, piękne. Mnóstwo ludzi odprawiających rytuały – klaszczących, uderzających w gong, dzwoniących
dzwoneczkami, losujących wróżbę. A w opozycji do tego mnóstwo „dziecięcości” –
ekrany pełne postaci z mangi i anime, stylizacja na bohaterów komiksów – nierzeczywisty
świat konkurujący z pięknem realności.
Ale dla mnie najważniejszym spotkaniem było spotkanie z Matką w Akicie. Te
objawienia od jakiegoś czasu bardzo grają mi w duszy, więc wizyta w Akicie była
czymś, na co czekałem najbardziej. Zawiodłem się tylko jednym – że było bardzo
mało czasu na osobiste spotkanie z Maryją. Ale to „przekleństwo” wszelkich
pielgrzymek – czas, który goni. To maleńkie sanktuarium ukryte w lesie na
wzgórzu, przede wszystkim uzmysłowiło mi, jak niewiele potrzeba do życia
prawdziwego i jak proste może ono być. Kilka staruszeczek zakonnic, proste
grządki, wielka cisza i proste zajęcia. Kościółek maleńki i bez zbędnych
zdobień. Wszystko skoncentrowane na Chrystusie. To co konieczne skontrastowane
z ludzkimi kaprysami skoncentrowanymi dla mnie w… podgrzewanych deskach
sedesowych i całej gamie przycisków „udogodniających”, które również najbardziej
pierwotną z potrzeb człowieka mają uczynić miejscem przyjemności i wygody. A w
rzeczywistości są absolutnie zbędnym zbytkiem…
I słowa Maryi – potrzebuję dusz prostych, które zrozumieją wezwanie mojego
Syna, które podejmą pokutę, wyrzeczenie, wynagrodzenie za grzechy świata, które
budzą słuszny gniew w Ojcu. Maryja, która przypomina o tym, że Bóg może się
gniewać (wszak my Go tego prawa pozbawiliśmy). Wiele dobrych pragnień się tam
we mnie zrodziło. Oby udało się cokolwiek z nich zrealizować. Oby przetrwały
próbę czasu i zwyczajnej codzienności.
Piękny czas, piękni ludzie, z którymi pielgrzymowałem, swoiste rekolekcje w
drodze – dla nas wszystkich. W Akicie też doświadczyłem czym jest łaska
kapłaństwa i jak bardzo potrafią ją cenić ci, którzy na co dzień jej nie mają.
Siostry nie mają kapelana – Msza jest wówczas, kiedy pojawia się ksiądz, który
ją odprawi. W „naszej” Mszy, poza siostrami uczestniczyło kilka osób –
Japończyk, dwoje Francuzów, Brazylijka mieszkająca na Litwie, para Hindusów.
Dla nich wszystkich ważna była Eucharystia – nie ważne w jakim języku
sprawowana. Wszyscy mi przyszli za nią podziękować. A ja poczułem się księdzem
jeszcze bardziej niż zwykle…
Odpocząłem. Przez dwa tygodnie nie myślałem o tym, co przede mną, o obowiązkach,
o konieczności planowania i przygotowywania. I dziś, choć padam na pyszczek
(znów ta zmiana czasu – w Japonii siedem godzin do przodu), to ze spokojem
myślę o jutrzejszym dniu. A zaczynam rekolekcje dla sióstr Elżbietanek w
Puszczykowie. Więc cała naszą gromadkę, której jeszcze nie znam, waszej
modlitwie polecam…
poniedziałek, 5 maja 2025
(prawie) w drodze do Japonii...
Od czwartku prowadziłem rekolekcje Maryjne w Niepokalanowie – dla wszystkich,
którzy chcieli się na nie zgłosić i wziąć w nich udział. Zgłosiło się…
dwanaście osób. Przyjechało… dziewięć. Pierwszego dnia jeszcze trzy osoby
obecne w Niepokalanowie prywatnie poprosiły o dołączenie do grona
rekolektantów, więc rzeczywiście było ich dwunastu. Uśmiechnąłem się nieco, bo
to dla mnie był kolejny znak, że chyba nie jest to „moja droga”. Kiedyś już kilkukrotnie
próbowaliśmy zorganizować rekolekcje weekendowe w Gdańsku, prowadzone przeze
mnie i udało się raz, z udziałem… dziewięciu osób. Nie oznacza to, że liczba
jest niewystarczająca, ile raczej, że zainteresowanie moim głoszenie w takiej,
zamkniętej formie, jest niewielkie.
Ale… Bardzo szybko okazało się, że ludzie, którzy zechcieli wziąć udział w
tym niepokalanowskim wydarzeniu, są niezwykli. Każdy wnosił coś zupełnie innego
– od wieku począwszy, a na życiowym powołaniu skończywszy. Co więcej, coś
między nami zaiskrzyło i… trudno było się rozstać. Postanowiliśmy, że jeśli
Maryja pozwoli, spotykamy się koniecznie w przyszłym roku. A dla mnie
Niepokalana przygotowała jeszcze jeden dar… Z Jej ręki otrzymałem pielgrzymkę
do Japonii (którą rozpoczynam już pojutrze), a kilka dni przed, w
Niepokalanowie na rekolekcjach pojawia się Hayato, z żoną, Moniką. Piękni
młodzi ludzie. On, Japończyk, ona, Polka. Mam więc okazję „dotknąć”
mentalności, historii i wiedzy o Japonii z pierwszej ręki (Hayato świetnie mówi
po polsku). Niepokalana jest cudowna. A „moi” uczestnicy rekolekcji byli dla
mnie wielką pociechą i umocnieniem.
A dziś już gonitwa do Gdyni na przegląd auta i dopinanie wszystkich spraw,
które trzeba zostawić uporządkowane na najbliższe dwa tygodnie (choćby
komentarze internetowe, które trzeba urodzić z wyprzedzeniem). Raczej nie wezmę
laptopa ze sobą, więc dłuższą chwilę mnie tu nie będzie, ale możecie w komentarzach
napisać Wasze intencje – wszystkie je zawierzę wstawiennictwu Maryi podczas Eucharystii w Akicie,
miejscu Jej całkiem niedawnych objawień.