poniedziałek, 30 grudnia 2024

światło Słowa...


(1 J 2,12-17)
Piszę do was, dzieci, że dostępujecie odpuszczenia grzechów ze względu na Jego imię. Piszę do was, ojcowie, że poznaliście Tego, który jest od początku. Piszę do was, młodzi, że zwyciężyliście Złego. Napisałem do was, dzieci, że znacie Ojca, napisałem do was, ojcowie, że poznaliście Tego, który jest od początku, napisałem do was, młodzi, że jesteście mocni i że nauka Boża trwa w was, i zwyciężyliście Złego. Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie! Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki.

 

Mili Moi…
Bardzo osobiście, głośno i wyraźnie usłyszałem dziś podczas liturgii to Słowo… Jestem w USA od piątku – w jednym z najbardziej hedonistycznych krajów pierwszego świata. Oferuje on na każdym kroku jakąś zmysłową przyjemność. A ja muszę wyznać, że niektóre bardzo lubię. Zwłaszcza myślę o kuchniach całego świata, o moich marzeniach muzycznych, które tu, niemal wszystkie zrealizowałem, o dostępności różnych nowinek, na które człowieka pracującego i przeciętnie zarabiającego zwykle stać. Można by wymieniać tak długo, bo któż nie ma listy swoich przyjemności? Oczywiście w USA tylko bywam, ale i tak pozwala mi to skorzystać z wielu atrakcji, nawet jeśli mój pobyt jest krótki, jak tym razem.

Usłyszałem Pana, który mówi do mnie – nie miłuj świata… Usłyszałem – świat przemija i jego pożądliwości z nim… A jednocześnie Ewangelia przypomniała mi, co wybrałem i dlaczego; obudziła we mnie na nowo wielką tęsknotę życia jak Anna, sędziwa, mądra kobieta, która wybrała Boga i niczego jej nie brakowało. Wiem co ważne, wiem, czego chcę – co wcale nie jest jednoznaczne z realizacją zdobytej wiedzy… I pewnie mamy tak wszycy. I to też kieruje moją myśl w stronę wyrozumiałości, którą należy okazywać tym, którzy walczą, starają się, a mimo wszystko im nie wychodzi… 

Moja podróż minęła dobrze. Szybko nawet udało mi się wyjść z lotniska (na wejście „do raju” czeka się zwykle baaaardzo długo). Kasia i Piotr zabrali mnie do domu. Nie brakowało emocji… Na autostradzie przed nami auto wpadło w poślizg. Gdyby nie trzeźwe manewry Piotra, pewnie zderzenia nie udałoby się uniknąć. My pewnie byśmy bardzo nie ucierpieli, ale szkody byłyby spore. W sobotę dzień skupienia dla małżeństw. Bałem się, jak mu sprostam, bo spałem zaledwie trzy godziny. Ale łaska w połączeniu z adrenaliną pozwoliły mi przeprowadzić dwadzieścia sześć par przez ten dzień. I uważam, że było to bardzo, bardzo dobre spotkanie poświęcone wierności małżeńskiej. 

Wczoraj niedziela i pierwsze wizyty… Trwa kolędowy czas. Tu oczywiście tylko na zaproszenie, bo przy dużym rozproszeniu ludzi, inaczej się nie da…  Nie mam oczywiście za wiele czasu na korzystanie z gościny, bo już w piątek ruszam do Cherry Hill, NJ na weekend dla kobiet. I choć do Bridgeport, CT jeszcze wrócę, to zaledwie na dwa dni, żeby ostatecznie udać się do Huntington, NY i wygłosić rekolekcje dobrym siostrom benedyktynkom… 

Tak czy owak, staram się nabrać sił… Pogoda jest tymczasem październikowa. Dziś właściwie zastanawiałem się czy zabierać ze sobą kurtkę. Pięknie świeci słońce… Ameryka…

czwartek, 26 grudnia 2024

twarde krzesło chrześcijaństwa...


(Mt 10,17-22)
Jezus powiedział do swoich Apostołów: „Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony".

 

Mili Moi…
Milczenie zwykle jest łatwiejsze… Nie dać nikomu dostępu do swojego wnętrza, nie ujawniać swoich przekonań, nie włączać się w żadne debaty dotyczące wiary. Tysiące logicznych usprawiedliwień nasuwa się na myśl. Począwszy od „przecież oni i tak wiedzą, co myślę”, aż po „przecież to nie po katolicku dolewać oliwy do ognia”. Nikt nas nie uczył bronić naszej wiary. Tak często brak nam argumentów. Im głupsze zarzuty, tym łatwiej zapędzają nas w przysłowiowy „kozi róg”. Nie potrafimy obrazować absurdalności niektórych argumentów. Ale wszystko to chyba jednak podszyte lękiem. Żeby nie stracić – dobrego imienia, przyjaźni, układów, a może czasem życia. Tylko co mi po życiu, w którym uczyniłem z siebie galaretę gotową dostosować się do każdych okoliczności? Jeśli nie umiem bronić Boga w moim życiu, to czego będę gotów bronić? I po co mi wówczas żyć?

W Liście do Hebrajczyków czytamy - 28 Kto przekracza Prawo Mojżeszowe, ponosi śmierć bez miłosierdzia na podstawie [zeznania] dwóch albo trzech świadków. 29 Pomyślcie, o ileż surowszej kary stanie się winien ten, kto by podeptał Syna Bożego i zbezcześcił krew Przymierza, przez którą został uświęcony, i obelżywie zachował się wobec Ducha łaski. Hbr 10, 28-29.

Święto Szczepana dopełnia obraz świętowania i wyzwala go ze słodkiej naiwności, z tej „magii świąt”, która jest nam wmawiana w każde niemal reklamie. Tu nie ma magii – jest krew i śmierć. Bo ten, który przyjmuje to Dziecko, może się spodziewać wszystkiego. Czy dziwi was jeszcze to, że świat świętuje w tak powierzchowny sposób? Ma być wesoło i przyjemnie, bez żadnych wymagań i oczekiwań. 

Mijają moje pierwsze święta w Ostródzie… Mam radość bycia we wspólnocie. Oczywiście pracy jest mniej niż w Gdyni, bo parafia mniejsza. Mniejsze więc też w konsekwencji zmęczenie przedświąteczne. Życzliwość ludzi duża. Braterstwo niewymuszone i radosne. Wspominanie, dzielenie, przebywanie razem. Oto życie zakonne, które przecież każdy z nas wybrał. Duża frajda żyć według tego, co się wybrało, czuć się na swoim miejscu, mieć nadal to przekonanie, że w tym nie ma żadnej pomyłki. Dziś jeszcze świąteczna czarninka u mojej ciotki, a jutro wylot do USA i niemal trzy tygodnie „oddychania innym powietrzem”. 

Wczoraj skończyłem pięćdziesiątą książkę w tym roku. Była to „Tajemnica Lourdes” Vittorio Messoriego. Każda przeczytana jest dla mnie powodem do radości. Zapisuję je sobie, niczym zdobyte trofea. Bo to rzeczywiście jakaś zdobycz – kawałek nowego świata. Dziękuję Bogu za oczy – na tyle zdrowe, że jeszcze mogę czytać. A pod wpływem kolejnej lektury o Lourdes, wzrasta we mnie pragnienie pokłonienia się „Uśmiechniętej Pani”. Może czas zacząć planować wakacje 😊




sobota, 21 grudnia 2024

idą święta...


(Łk 1, 39-45)
W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w ziemi Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona głośny okrzyk i powiedziała: "Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto bowiem, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana".

 

Mili Moi…
Trudno dziś dobrze się spotkać… Wystarczy jeden czy drugi temat, który burzy krew i już wszystko skończone mniejszą czy większą awanturką. A przecież spotkań przed nami niemało w tym świątecznym okresie. Jak je przeżyć? Dziś chyba te dwie święte kobiety są dla nas wskazówką. Pierwsze, co warto zobaczyć to fakt, że one naprawdę chcą być ze sobą. W naszym życiu jest sporo spotkań wymuszonych, z ludźmi, których nie lubimy; spotkań, do których musimy się zmuszać. A wówczas znacznie łatwiej o nerwową atmosferę i zniecierpliwienie. Po drugie – Maryja idzie z miłością – dawać, a nie brać. Może to jest też problem w naszych spotkaniach – sami biorcy, a nie ma dawców. Wszyscy chcą skorzystać, ale nie wszyscy chcą budować. Wreszcie Jezus, który zdaje się być w centrum. Nie trzeba wiele o Nim gadać, ani modlić się na początku, w trakcie i na koniec. Być może wystarczy Go zaprosić do tego spotkania wychodząc z domu. A On już wszystko zaaranżuje… Życzę Wam więc dobrych spotkań – pełnych radości i zgody…

U mnie chwila oddechu. Choć może pozornie… Zakończyliśmy we wtorek rekolekcje w Inowrocławiu. Było przesympatycznie. Nie tylko jeśli chodzi o słuchaczy, którzy dopisali, ale i o gospodarzy. Księża bardzo serdeczni – przyjęli mnie niezwykle gościnnie. Przyjęliśmy pewnie ze 150 osób do Rycerstwa i zainicjowaliśmy małą na razie, ale wspólnotkę lokalną. Czwartek i piątek to nagrania w Niepokalanowie. A dziś rozpoczynam pracę w domu. O sprzątaniu na razie nie ma mowy. Za tydzień USA więc musze szlifować nauczanie, bo tam już sa ci, którzy czekają na Słowo, a ja chcę im je zawieźć. Więc robota idzie pełną parą. Trudno jeszcze poczuć atmosferę świąt. Chyba tylko kolędy w tle mi o nich przypominają…

Podzielę się z Wami prezentem z nieba, który niedawno otrzymałem. Jakiś czas temu zostałem zaproszony przez Redakcję Programów Katolickich w Polskim Radiu do wspólnego zrealizowania cyklu audycji o świętym Maksymilianie. Nie było by może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że realizacja nagrań ma mieć miejsce w… Japonii. Wyjazd na początku wyglądał mgliście, również z racji na spory koszt. Ale Niepokalana tak to ułożyła, że wygląda na to, że w maju tam wyruszymy. Jestem opiekunem duchowym pielgrzymki otwartej. Więc gdyby ktoś chciał dołączyć, to zapraszam z serca. Koszt nie jest mały, ale program jest przebogaty. Zamieszczam Wam poniżej plakat z informacjami – wejdźcie na stronę Misja Travel i zbadajcie szczegóły. Jeśli chcielibyście zobaczyć te miejsca, ale również choćby Akitę, miejsce objawień Maryi w Japonii, to z serca zapraszam. Przy zgłoszeniu trzeba w Uwagach wpisać informację „od o. Michała”.




poniedziałek, 9 grudnia 2024

Adwent...


(Łk 5,17-26)
Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: „Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?” Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy powiedzieć: "Wstań i chodź?" Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów” — rzekł do sparaliżowanego: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu”. I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: „Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj”.

 

Mili Moi…
To wszystko jest nie tak… Mówcą jest dobrym, niektóre z Jego śmiałych teorii mogłyby być nawet do zaakceptowania, wszak judaizm jest religią niezwykle pojemną. Ale zdecydowanie za często wychodzi przed szereg i robi rzeczy, których nijak nie sposób zrozumieć. To czysta prowokacja. Przecież wie, że wyłącznie Bóg przebacza grzechy. Dlaczego wchodzi w Jego kompetencje, dlaczego posuwa się do bluźnierstwa? Gdyby działo się to dziś, powiedzieliby o Nim – performer. Działania skierowane na szokowanie i zwrócenie uwagi.

A On zupełnie nie o tym… On o człowieku, który być może nie rozumie sam siebie, który być może przeklina swój los, który być może każdy wschód słońca traktuje jako brzemię, bo oto kolejnych dwanaście godzin patrzenia na świat ludzi sprawnych, gdzieś idących, coś robiących. A on może co najwyżej mrugnąć okiem. Jezus wpatruje się uważnie w ten strzęp człowieka i już w tym momencie jest on uzdrawiany. Być może zaczyna odczuwać w sobie ulgę, może pociechę, może ciepło, które fizycznie przekonuje go o zmianie. Ale ta zmiana dotyczy nie ciała – ono jest później. Najpierw jest to, co nieprzemijające – dusza, która zdaje się być w gorszej kondycji. Najpierw do duszy Pan mówi – wstań!

Chory już cały przy Jezusie, obserwatorzy nadal przy sobie, przy swoich myślach. I tak jest do dziś. Dlatego jedni biorą swoje łoże i rozradowani wracają do domu, a inni gryzą paznokcie i szukają naruszonych paragrafów i niezachowanych zwyczajów. Kiedy je wreszcie określą, nie ma już komu o tym powiedzieć, bo wszyscy się rozeszli – zdumieni, bo widzieli wielkie rzeczy. I Jezus poszedł dalej…

Ja w sobotni wieczór rozpocząłem rekolekcje adwentowe w Słupsku, w parafii świętego Maksymiliana – święty ojciec prowadzi mnie swoim szlakiem. Ogromna, ponad dwudziestotysięczna parafia. Wczoraj siedem Mszy. Modliłem się gorliwie, aby Niepokalana wyprosiła mi siły, bo bałem się nieco czy podołam. Ale musze przyznać, że jakoś bez większego zmęczenia nawet, udało mi się wygłosić siedem kazań, a nawet jeszcze dobrze się pomodlić. Odbiór jest dobry – dziś o poranku pełen kościół ludzi, co mnie bardzo cieszy. Tym razem głoszę tylko do jutra – to coraz częstszy zwyczaj – nieco krótszych rekolekcji adwentowych, wobec dłuższych, wielkopostnych.

Tworzę też powoli amerykańskie treści, bo wyjazd coraz bliżej, a i tam czekają na dobre słowo, które szczerze chcę im przekazać. Niestety, jak to zwykle bywa, trochę cierpi na tym moje adwentowe skupienie i aktywne oczekiwanie. Tak sobie czasem myślę, że te dni umykają mi w sposób zupełnie niezrozumiały. Staram się ich nie marnować, rozpoczynam bardzo wcześnie, a jednak kończę z przekonaniem, że nie zrobiłem tego, co koniecznie powinienem zrobić. Zawierzam to Jezusowi, bo nie umiem tego zmienić. W ogóle coraz częściej przekonuję się o własnej bezradności. Może to potrzebne lekcje na mój perfekcjonizm i przekonanie, że niemal wszystko jest w moim zasięgu. Nie jest… I to trochę leczy, choć bolesna to terapia…

Nawet zdrowie czasem psoci… Dostałem jakiś nowy lek, którego skutki uboczne wycięły mi dwa dni z życia – czułem się tak, że nie chciałbym drugi raz tego przechodzić. Ale widać trzeba… Niech to służy mojemu Bogu – takie maleńkie cierpienie, dla zyskania dobra komuś, kto go bardzo potrzebuje…