niedziela, 24 listopada 2024

o królowaniu...


(J 18,33b-37)
Piłat powiedział do Jezusa: „Czy Ty jesteś Królem żydowskim?”. Jezus odpowiedział: „Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?”. Piłat odparł: „Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił?”. Odpowiedział Jezus: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd”. Piłat zatem powiedział do Niego: „A więc jesteś Królem?”. Odpowiedział Jezus: „Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu”.

 

Mili Moi…
Nie jest trudno to wyznać – Jezus Królem! Ale dziś myślę sobie bardzo intensywnie co to oznacza dla mnie samego? Jak z obowiązywalnością Jego słowa? A władza – czy ona rzeczywiście rozciąga się nad moją codziennością? O co ja Jezusa pytam i jak często zdarza mi się usłyszeć Jego wewnętrzny głos i za nim pójść? Wcale nie mam bardzo jasnych i pięknych obserwacji. I sądzę, że wiąże się to z nieustanną trudnością z bardzo świadomym przeżywaniem mojego życia, a może lepiej powiedzieć – z uważnym jego przeżywaniem. Chciałbym z taką dużą trzeźwością wewnętrzną smakować każdą chwilę, nie marnować ich, nie rozpraszać się. Nie chcę wieczorem stawiać sobie pytania – gdzie podział się ten dzień? A jednak często je sobie stawiam. Nie ma we mnie tej uważności, z którą wiąże się ustawiczny, wewnętrzny dialog z Panem. I widzenie rzeczy takimi, jakimi są. Ważnymi i mniej ważnymi, a jednak obecnymi i domagającymi się uwagi. Może wówczas mniej słów Jezusa spływało by po skale mojego serca. A i ja mniej słów rzucałbym na wiatr…

Ta uważność była przedmiotem moich rozważań podczas rekolekcji, które odprawiałem w minionym tygodniu (dlatego znów dość długa przerwa w mojej obecności tu – wybaczcie). Niestety odprawiałem te rekolekcje indywidualnie. Robiłem to drugi raz w życiu i doszedłem do przekonania, że „nigdy więcej”. Ten raz był trochę awaryjny, ale to tylko dowód na to, że musze lepiej planować swój czas. Mimo uczciwości, z jaką podszedłem do rekolekcji, nie jestem zadowolony z tego czasu. Po raz kolejny zobaczyłem, że jestem stworzeniem wspólnotowym. Potrzebuję ludzi – ich obecności i świadomości, że uczestniczymy w tym samym, że słuchamy razem, że towarzyszymy sobie w tej drodze. Tego mi bardzo brakowało, choć ludzi było wokół mnie sporo, bo odprawiałem te ćwiczenia w naszej wspólnocie seminaryjnej, która z szacunkiem odnosiła się do mojego skupienia i nie naruszała go w żaden sposób.

Niemniej zobaczyłem po raz kolejny, że trudno mi być sam na sam ze sobą. To nie nowe odkrycie, raczej mógłbym powiedzieć – tu nic się nie zmieniło. Po drugie, bardzo uderzyło mnie słowo o. Jalicsa SJ, który twierdzi zgodnie z Pismem, że chcąc się przekonać o poziomie swojej wiary, muszę sprawdzić jak traktuję ludzi. Bo nie może kochać Boga, którego nie widzi, ktoś, kto nie kocha człowieka, którego widzi. I, jak powiadał Jezus, wszystko, co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, mnie uczyniliście. Te badania mają pokazać czy miłość Boga którą deklarujemy ochoczo nie jest czymś wyłącznie intencjonalnym. Innymi słowy, mówiąc – kocham Jezusa, mogę wyrażać raczej gotowość, chęć, pragnienie, ale nie stan faktyczny. Być może fakty mojego życia mówią coś zupełnie innego – i to pokażą mi ludzie wokół. I to ma dla mnie dziś wielkie znaczenie w odniesieniu do królewskiej władzy Jezusa. Czy ona rzeczywiście jest władzą w moim życiu?

A w tym tygodniu nadrabianie rzeczy różnych… Pierwsze – lekarze, których czasem nawiedzić trzeba. Po drugie, czas zakończyć rekolekcje dla osób konsekrowanych na rok przyszły, które rodzą się w oparciu o pytania Jezusa – wspominałem już dawniej, że ten wątek bardzo mnie zatrzymał. Oczywiście równolegle do tych spraw trzeba mi powoli (a może już nie tak całkiem powoli) obmyślać dzień skupienia dla małżeństw w Bridgeport i weekendowe rekolekcje dla kobiet w Cherry Hill – wszystko to na przełomie roku w Stanach Zjednoczonych. A przecież on przyszłej niedzieli rozpoczynamy Adwent, a z nim rekolekcje. Pierwsze w Gdyni, w parafii św. Maksymiliana na Witominie.

Nudy nie ma… Za to jest… Siedem kilogramów mniej. W jaki sposób? Poczytajcie sami…



piątek, 8 listopada 2024

żebrać się wstydzę...


(Łk 16,1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu: "Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz mógł być rządcą". Na to rządca rzekł sam do siebie: "Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mię zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mię ludzie przyjęli do swoich domów, gdy będę usunięty z zarządu". Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: "Ile jesteś winien mojemu panu?" Ten odpowiedział: "Sto beczek oliwy". On mu rzekł: "Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz pięćdziesiąt". Następnie pytał drugiego: "A ty ile jesteś winien?" Ten odrzekł: "Sto korców pszenicy". Mówi mu: "Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt" Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światła”.


Mili Moi…
Roztropność to ważna cnota… I choć trudny ten tekst, bo czytany w kluczu naszych, współczesnych zasad moralnych, rodzi pytania co też takiego chwali nasz Pan, to jednak bez alegoryzowania (czyli przypisywania każdej postaci w przypowieści jej odpowiednika w rzeczywistości) chodzi o ukazanie jednej myśli – gdybyście jako synowie światłości byli tak zaradni jak synowie tego świata, to wówczas i ten świat wyglądałby pewnie nieco inaczej. Poziom zaangażowania owego rządcy, jego namysł nad rzeczywistością, zmysł przewidywania, zaradność – to wszystko może być wzorem do naśladowania. Jego domniemana nieuczciwość (to warto zauważyć) z pewnością nie. Choć pewnie i tu pobrzmiewa Jezusowy sceptycyzm wobec dóbr tego świata. One ostatecznie nie prowadzą do szczęścia, za to rodzą całkiem sporo kłopotów…

Ja właśnie zbieram się do opuszczenia Warszawy. Wtorek i środa to nagrania w Radio Niepokalanów, a wczoraj wygłosiłem naukę o kryzysach w życiu zakonnym wobec przełożonych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Dobre siostry pozwoliły mi przenocować i dziś ruszam do Międzyrzecza (cztery godziny stąd), aby wygłosić rekolekcje w jednej z tamtejszych parafii. Noszą tytuł – „Sześć pytań, które mogą odmienić twoje życie”. Oczywiście będziemy się skupiać na pytaniach Jezusa, które Ten stawia w Ewangeliach. Wciągnął mnie ten wątek i zamierzam go wkrótce jeszcze rozwinąć. W niedzielę zaś wracam do Niepokalanowa, gdzie od poniedziałku przewodzę rekolekcjom dla pokaźnej grupy współbraci.

Wczoraj miałem też okazje nawiedzić siedzibę Papieskich Dzieł Misyjnych i spotkać się z księdzem Jarkiem, przyjacielem sprzed lat. Pracowaliśmy w tym samym czasie w Irlandii i tam się zaprzyjaźniliśmy. Potem nawet przez chwilę prowadziliśmy program „Pytania nieobojętne” w Radio Niepokalanów. Ksiądz Jarek był misjonarzem w Urugwaju, więc nie widzieliśmy się wiele lat. A wczorajsze spotkanie? Jakbyśmy się nie widzieli tydzień… Wciąż wiele tematów, wciąż podobne widzenie rzeczywistości. I dużo radości. A co więcej, udało mi się zaprosić Jarka do poprowadzenia rekolekcji dla moich współbraci, z czego bardzo się ciszę, bo słowo ma ten człek głębokie i zakorzenione w wierze i miłości do Pana i Jego Kościoła. Obiecaliśmy sobie wczoraj, że kolejne spotkanie nie będzie za kilka lat, ale znacznie wcześniej… Przyjaciele to świetny wynalazek Pana Boga…

A Was proszę o westchnienie w modlitwie za innego Jarka, męża mojej bardzo dobrej znajomej z młodości, który cierpi na guza mózgu z przerzutami na płuca. Walczy dzielnie – oby Pan pozwolił mu wstać i wychować dzieci.

piątek, 1 listopada 2024

na poważnie?


(Mt 5,1-12a)
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".

 

Mili Moi…
Ale naprawdę chcemy być szczęśliwi? A może zaledwie pocieszać się byle czym? Bo to, zdaje się, o tym cała sprawa. Nauczono nas szczęścia na ludzki sposób, zastępując tą wiedzą Boży plan, wszczepiony w nas już w akcie stworzenia. Plan, którego fundamentem jest On sam. Jeśli budujesz na mnie – zdaje się mówić Jezus – to niezależnie od okoliczności Twojego życia, będziesz szczęśliwy. Jeśli zaś wyłącznie doklejasz mnie do swojego życia, przeżywając je po swojemu, według ludzkich kryteriów szczęśliwości, to skazujesz sam siebie na „pocieszanki”, które nigdy nie zaspokoją twojego serca. Przeciwnie – będą je czynić coraz bardziej nienasyconym i głodnym – czytaj – nieszczęśliwym. Proste, jak konstrukcja cepa…

Dlaczego więc tak nie żyjemy? A, bo to ryzykowne… Nieustannie pobrzmiewa z tyłu głowy głos – a jeśli to wszystko jest wielkim oszustwem? A jeśli będę „przegrywem”, stracę i stanę się pośmiewiskiem? A może jednak lepiej nie skupiać się za bardzo na tym fragmencie Ewangelii – jest tyle fajnych, pocieszających słów Jezusa. A te niech brzmią w uszach wzorowych uczniów, podejmujących się rozwiązania zadania z gwiazdką… Problem tylko w tym, że Jezus głosił tę naukę do rzesz ludzkich, do tłumów, a nie do „kujonów” z pierwszej ławki.

A te wszystkie wątpliwości? Chyba z jednego źródła się biorą… Nie znamy Pana. Nie znając zaś, nie ufamy. Dopóki to się nie zmieni, dopóty będziemy sobie powtarzali – chciałbym, może kiedyś, to zbyt trudne, na razie nie jestem gotowy itp…

Lubię tę uroczystość… Również dlatego, że cmentarze „ożywają”. Nawet najbardziej niezainteresowani losem swoich przodków, w te dni pucują nagrobki i zdobią je plastikowymi kwiatkami. Potem dumają… I odchodzą, aby wrócić za rok.

Ale wielu przecież przychodzi z tej miłości, której śmierć nie kończy, bo zakończyć nie może. Śmierć, która jest zaledwie narzędziem, bramą łącznikową z wiecznym „teraz”, przeraża w te dni jakoś mniej. A tęsknota wzrasta. Za nimi, ale i za Nim… Bo wierzymy, że tam, gdzie On, tam oni…

Ja zbieram siły lecząc infekcję. Bo w poniedziałek ruszam na dwutygodniowy tour. A właściwie można powiedzieć, że nawet na trzytygodniowy, bo dojdą do tego jeszcze rekolekcje własne, więc nie namieszkam się w domu w listopadzie. Ale Pan jest wszędzie, a Jego Ewangelia wybrzmiewa tak samo głośno, wszędzie tam, gdzie są jej słuchacze. Pięknego świętowania w te dni Wam życzę…