sobota, 24 sierpnia 2024

Kościół...


(J 1, 45-51)
Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: "Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy, Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu". Rzekł do niego Natanael: "Czyż może być co dobrego z Nazaretu?" Odpowiedział mu Filip: "Chodź i zobacz". Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: "Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu". Powiedział do Niego Natanael: "Skąd mnie znasz?" Odrzekł mu Jezus: "Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym". Odpowiedział Mu Natanael: "Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!" Odparł mu Jezus: "Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: „Widziałem cię pod drzewem figowym?” Zobaczysz jeszcze więcej niż to". Potem powiedział do niego: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego".

 

Mili Moi…
Ile radości w słowie „znaleźliśmy”! Ono oznacza jedno – szukaliśmy. Cierpię ostatnio mocno w konfesjonale. Nawiedzają mnie jakoś liczniej „kartkowicze” – ci, którzy do spowiedzi przychodzą tylko wówczas, kiedy muszą, bo są do tego zobligowani karteczką, na której spowiednik musi umieścić swój podpis potwierdzający skorzystanie przez nich z Bożej łaskawości. Coraz więcej kosztuje mnie zachowanie cierpliwości wobec ludzi, którzy odprawiają rytuał i są zupełnie obojętni wobec tego, co mówią i co słyszą. Całymi sobą wysyłają mi sygnał – miejmy to już za sobą, zrób swoje i daj nam żyć… Czego oni szukają? Dziś to pytanie tak bardzo mi staje przed oczami? Czy jest coś, co mogłoby ich skłonić do poszukiwań i do rezygnacji z banalnych tłumaczeń – wie ksiądz, nie ma czasu, praca, dwójka dzieci… Trzy lata bez spowiedzi. Pięć. Aż chciałoby się zapytać – na ilu grillach byłeś w tym czasie? Czego szukasz człowieku w swoim życiu? Umrzesz i jestem przekonany, że Bóg zapyta o to samo – czego szukałeś? I co znalazłeś?

Od wtorku leczę zapalenie płuc… Przynajmniej taką informację przyniosło zdjęcie rentgenowskie. Biorę różne tableteczki. Zdania lekarzy są podzielone. Jedni snują dramatyczne wizje, inni każą czekać. Możliwości są w zasadzie dwie – albo będzie lepiej, albo gorzej. Z tej przyczyny nie pojechałem też na rekolekcje do Obry ze wspólnotą Galilea. Chyba drugi raz w życiu zdarzyło mi się odwołać swoją obecność ba rekolekcjach, które miałem prowadzić. Na szczęście znalazł się jakiś ksiądz, który mnie tam zastąpił, więc ludzie nie zostali na przysłowiowym lodzie.

Mój następny wyjazd to holenderskie rekolekcje maryjne w Eindhoven. Ale to dopiero za dwa tygodnie. Czekam na nie również dlatego, że zamierzam sobie po raz pierwszy zrobić tak długą wycieczkę samochodem. Samolot nie pozwala zabrać tych wszystkich materiałów, które zabrać powinienem, więc tym razem czeka mnie długa podróż.

Powoli wszyscy domownicy wracają z wakacji i wraca gwar i życie. Będzie nas tu docelowo sześciu i będzie to bardzo ciekawa „grządka świętego Franciszka”. Każdy z innym temperamentem. Najmłodszy przed czterdziestką, najstarszy lat 92. A wokół nas sporo dobrych ludzi. Jestem zbudowany oddaniem parafii i klasztorowi, które widzę na każdym kroku w posłudze wielu osób. To tak dobrze wiedzieć, że nasza posługa jest chciana i potrzebna, a wokół są ludzie, którzy służą swoją pomocą, tak jak potrafią. Czy nie to właśnie nazywamy Kościołem???

sobota, 17 sierpnia 2024

"zamieszkany"


(Mt 19, 13-15)
Przynoszono do Jezusa dzieci, aby położył na nie ręce i pomodlił się za nie; a uczniowie szorstko zabraniali im tego. Lecz Jezus rzekł: "Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie". Położył na nie ręce i poszedł stamtąd.

 

Mili Moi…
Zastanawia mnie dlaczego szorstko zabraniali dzieciom… Czyżby dzieci były tak niesforne, że pozwalały sobie na zbyt wiele i zdaniem uczniów nie licowało to z godnością Nauczyciela? A może widzieli, że Jezus jest ekstremalnie zmęczony, czego z kolei nie widziały matki chcące podsunąć swoje pociechy do błogosławieństwa? Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale jedno jest pewne – On widział tę kwestię nieco inaczej. Pozwalał na wiele…

Przyznam szczerze, że zaledwie kilka razy w życiu zwróciłem uwagę rodzicom nadaktywnych dzieci w kościele. Były to dość ekstremalne sytuacje z przewracanymi krzesłami i wyścigami wzdłuż świątyni – przy absolutnym braku reakcji ze strony rodziców. Ale muszę wyznać, że chęć na zwrócenie uwagi miewam znacznie częściej. I nie chodzi o to, że nie lubię dzieci. Jest dokładnie przeciwnie. Bardzo je lubię i często, co dla mnie samego zaskakujące, one mi też okazują swoją sympatię. Ale są takie dni… Kiedy człek próbuje na ambonie zebrać myśli, a obecne w świątyni dzieci naprawdę mu w tym nie pomagają. Wielka to szkoła cierpliwości… Poza tym, kiedy patrzę na młodzież, która bez krępacji odbiera w kościele telefon, to ma wrażenie, że jednak ktoś wcześniej cos zaniedbał i nie zwrócił uwagi we właściwym czasie. Może więc warto jednak stawić pytanie – do czego chcemy te dzieciaki wychować? A jednocześnie w żadnym wypadku nie wolno nam wystawić ich poza nawias – bo są za małe i nie zachowują się właściwie. Zbalansowanie podejścia jest rzeczą wcale niełatwą.

Ostatnie dni były dla mnie niesłychanie pracowite. W minioną niedzielę przewodniczyłem liturgii, w której pięć młodych Franciszkanek odnowiło swoje śluby zakonne na rok. Kilka godzin później, przewodniczyłem kolejnej Mszy, podczas której dwie kolejne złożyły swoje śluby na zawsze. Dużo radości, no i pożegnanie z Ołdrzychowicami i dobrymi siostrami pewnie na długo.

Powrót do domu, to pięknie odmalowane, ale puste pokoje. Wielkie dzięki Tomkowi, który w swoim wolnym czasie przychodził skręcać mi meble. A ja dźwigałem kartony i rozpakowywałem moje „ubóstwo”. Najwięcej rzecz jasna książek i to one pożerały moją energię – tym razem fizyczną. Ale mieszkam… I jest pięknie. Czekam tylko na rolety, które mają zostać zamontowane po niedzieli, co, mam nadzieję pozwoli mi jakoś przetrwać ostatnie dni lata, bo jest w tych moich pokojach ekstremalnie gorąco. Ale jestem bardzo zadowolony z końcowego efektu i siedząc w fotelu patrzę na wszystko z dużą radością. Przestrzeni tak dużo, że żartuję sobie mówiąc – w połowie drogi do łazienki trzeba postawić krzesło, żeby nieco odpocząć podczas tej wyprawy. To obrazuje ogromną różnicę między warunkami w Gdyni, a w Ostródzie.

Doświadczam też łaski związanej z przenosinami, które człek przyjmuje otwartym sercem. Otóż – czuję się tu jakbym mieszkał już od dawna. Zarówno w domu, jak i w mieście, co bardzo mnie cieszy, bo mogę to dziś powiedzieć – uznaję Ostródę za moje nowe miejsce życia i robię to z dużym spokojem i entuzjazmem nawet.

Próbuję pilnie pracować nad rekolekcjami, które od czwartkowego wieczoru mam głosić w Obrze dla wspólnoty z Międzyrzecza. Dobrzy ludzie – chłonni, słuchający i wiem, że czekają. A ja nie chcę ich zawieść. Więc łapię chwile… Bo zadania wokół arcyciekawe… Jednego wieczoru na przykład jestem na Nabożeństwie Fatimskim w Lubajnach (bardzo ślicznym zresztą) w lokalnym sanktuarium fatimskim, a kolejnego święcę nową Castoramę w Ostródzie. Nie ma nudy i to, jak zawsze, cieszy…

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Uczta...


(Mt 14, 13-21)
Gdy Jezus usłyszał o śmierci Jana Chrzciciela, oddalił się stamtąd łodzią na pustkowie, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych.A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: "Miejsce to jest pustkowiem i pora już późna. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności". Lecz Jezus im odpowiedział:"Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!" Odpowiedzieli Mu: "Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb". On rzekł:"Przynieście Mi je tutaj". Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby, dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do syta, a z tego, co pozostało, zebrano dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.

 

Mili Moi…
Pięknie o tym cudzie rozmnożenia chleba pisze ks. Gerhard Lohfink. Dowodzi, że chodzi o coś znacznie więcej, niż nakarmienie głodnych. To obraz uczty Królestwa, wejścia Boga w ludzką rzeczywistość. Schemat tego wydarzenia, jako żywo, przypomina świąteczną ucztę żydowską. To podczas niej gospodarz, najczęściej ojciec rodziny, błogosławił Boga za chleb, dzielił go i każdemu uczestnikowi dawał kawałek. Po daniu głównym zaś zbierano okruchy większe niż oliwka. Świąteczną ucztę spożywano zwykle w pozycji półleżącej na niskich sofach, albo poduszkach, w odróżnieniu od codziennych posiłków spożywanych na siedząco. Tu trawiasta przestrzeń pozwala ludziom się rozsiąść, a może i niektórym się położyć. Pokarm przychodzi w wielkiej obfitości i każdy je do syta. Wszyscy są zaproszeni. Siedzą w grupach po pięćdziesięciu i stu. To całkiem odmienne od znanych wówczas wystawnych, rzymskich uczt dla bogaczy, gdzie gości miało być „nie mniej niż Gracji i nie więcej, niż Muz” (czyli od trzech do dziewięciu), a wszystko odbywało się w specjalnie wydzielonej do tego sali, czyli triclinium. A oto teraz nowa wspólnota, rodzina – przeciwstawiona dawnej. Tworzą ją wszyscy zaproszeni przez mesjańskiego Pasterza i doświadczają prawdy błogosławieństw – Błogosławieni, którzy teraz głodujecie, albowiem będziecie nasyceni (Łk 6, 21). Oto obraz nowego świata, który bardzo wolno budujemy od dwóch tysiącleci. Przyznacie, że wiele jeszcze zostało do zrobienia. I to nie tylko w kwestii usunięcia głodu na ziemi, ale w dziedzinie jedności i braterstwa, które nie może być pustym hasłem na sztandarach, ale ma się opierać na uczestnictwie w uczcie Boga samego.

W czwartek szczęśliwie udało mi się wylądować na lotnisku w Katowicach. W piątek, wraz z Maćkiem, udaliśmy się do Niepokalanowa, gdzie nagraliśmy sześć audycji jednego dnia. To nasz absolutny rekord, bo nigdy wcześniej tego nie dokonaliśmy. Byliśmy jednak tak zmęczeni, że postanowiliśmy tego raczej nie powtarzać.

Od soboty zaś jestem w Ołdrzychowicach Kłodzkich, gdzie prowadzę trzecią już w tym roku serię rekolekcji dla sióstr Franciszkanek Pielęgniarek. Właściwe rekolekcje zaczynamy dziś wieczorem, a minione dni były poświęcone dwóm siostrom, które w najbliższą niedzielę złożą tu swoje śluby wieczyste. Miałem więc kilka spotkań wyłącznie dla nich.

Przyznam szczerze, że już tęsknię za domem. Wyjechałem zeń pierwszego lipca. I o ile Ostródy jeszcze nie zdążyłem polubić, wszak byłem tam zaledwie kilka dni, o tyle do klasztoru i mojej wspólnoty już chciałbym wrócić. Tym bardziej, że nie jestem jeszcze wprowadzony, co oznacza, że wszystkie moje kartony stoją wciąż na korytarzu i niestety nie wiem czy od razu po powrocie będę mógł się rozpakowywać. Nieprzewidziane trudności i znaki zapytania… A tak bardzo chciałbym już usiąść w swoim fotelu, wśród moich książek, odetchnąć i powiedzieć – jestem u siebie…