Przynoszono do Jezusa dzieci, aby położył na nie ręce i pomodlił się za
nie; a uczniowie szorstko zabraniali im tego. Lecz Jezus rzekł: "Dopuśćcie
dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy
królestwo niebieskie". Położył na
nie ręce i poszedł stamtąd.
Mili Moi…
Zastanawia mnie dlaczego szorstko zabraniali dzieciom… Czyżby dzieci były tak
niesforne, że pozwalały sobie na zbyt wiele i zdaniem uczniów nie licowało to z
godnością Nauczyciela? A może widzieli, że Jezus jest ekstremalnie zmęczony,
czego z kolei nie widziały matki chcące podsunąć swoje pociechy do
błogosławieństwa? Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale jedno jest pewne – On widział
tę kwestię nieco inaczej. Pozwalał na wiele…
Przyznam szczerze, że zaledwie kilka razy w życiu zwróciłem uwagę rodzicom
nadaktywnych dzieci w kościele. Były to dość ekstremalne sytuacje z
przewracanymi krzesłami i wyścigami wzdłuż świątyni – przy absolutnym braku reakcji
ze strony rodziców. Ale muszę wyznać, że chęć na zwrócenie uwagi miewam
znacznie częściej. I nie chodzi o to, że nie lubię dzieci. Jest dokładnie
przeciwnie. Bardzo je lubię i często, co dla mnie samego zaskakujące, one mi
też okazują swoją sympatię. Ale są takie dni… Kiedy człek próbuje na ambonie
zebrać myśli, a obecne w świątyni dzieci naprawdę mu w tym nie pomagają. Wielka
to szkoła cierpliwości… Poza tym, kiedy patrzę na młodzież, która bez krępacji
odbiera w kościele telefon, to ma wrażenie, że jednak ktoś wcześniej cos
zaniedbał i nie zwrócił uwagi we właściwym czasie. Może więc warto jednak
stawić pytanie – do czego chcemy te dzieciaki wychować? A jednocześnie w żadnym
wypadku nie wolno nam wystawić ich poza nawias – bo są za małe i nie zachowują
się właściwie. Zbalansowanie podejścia jest rzeczą wcale niełatwą.
Ostatnie dni były dla mnie niesłychanie pracowite. W minioną niedzielę przewodniczyłem
liturgii, w której pięć młodych Franciszkanek odnowiło swoje śluby zakonne na
rok. Kilka godzin później, przewodniczyłem kolejnej Mszy, podczas której dwie
kolejne złożyły swoje śluby na zawsze. Dużo radości, no i pożegnanie z
Ołdrzychowicami i dobrymi siostrami pewnie na długo.
Powrót do domu, to pięknie odmalowane, ale puste pokoje. Wielkie dzięki
Tomkowi, który w swoim wolnym czasie przychodził skręcać mi meble. A ja
dźwigałem kartony i rozpakowywałem moje „ubóstwo”. Najwięcej rzecz jasna
książek i to one pożerały moją energię – tym razem fizyczną. Ale mieszkam… I
jest pięknie. Czekam tylko na rolety, które mają zostać zamontowane po
niedzieli, co, mam nadzieję pozwoli mi jakoś przetrwać ostatnie dni lata, bo
jest w tych moich pokojach ekstremalnie gorąco. Ale jestem bardzo zadowolony z
końcowego efektu i siedząc w fotelu patrzę na wszystko z dużą radością.
Przestrzeni tak dużo, że żartuję sobie mówiąc – w połowie drogi do łazienki
trzeba postawić krzesło, żeby nieco odpocząć podczas tej wyprawy. To obrazuje
ogromną różnicę między warunkami w Gdyni, a w Ostródzie.
Doświadczam też łaski związanej z przenosinami, które człek przyjmuje
otwartym sercem. Otóż – czuję się tu jakbym mieszkał już od dawna. Zarówno w
domu, jak i w mieście, co bardzo mnie cieszy, bo mogę to dziś powiedzieć –
uznaję Ostródę za moje nowe miejsce życia i robię to z dużym spokojem i
entuzjazmem nawet.
Próbuję pilnie pracować nad rekolekcjami, które od czwartkowego wieczoru
mam głosić w Obrze dla wspólnoty z Międzyrzecza. Dobrzy ludzie – chłonni, słuchający
i wiem, że czekają. A ja nie chcę ich zawieść. Więc łapię chwile… Bo zadania
wokół arcyciekawe… Jednego wieczoru na przykład jestem na Nabożeństwie
Fatimskim w Lubajnach (bardzo ślicznym zresztą) w lokalnym sanktuarium
fatimskim, a kolejnego święcę nową Castoramę w Ostródzie. Nie ma nudy i to, jak
zawsze, cieszy…
Jakze trudno przyjac postawę dziecka..dac się wychowywac majac te 40+... odziennie od nowa stawac się jak dziecko...a vo inni pomyslą🙈...
OdpowiedzUsuńOjcze witaj z powrotem ...w parafii milo czytac ,ze czujesz się gutaj jak w domu..