Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego
Jego uczniowie. Wtedy otworzył usta i nauczał ich tymi słowami:
"Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo
niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni,
którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni
czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy
wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni,
którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy
królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują
was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i
radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak bowiem prześladowali
proroków, którzy byli przed wami".
Mili Moi…
Zawsze podkreślałem, że tej Ewangelii jakoś nie lubię (co za niepasujące do
Ewangelii słowo). I dziś również rano jęknąłem na jej widok. Ale zauważyłem
dużą zmianę… Może wynika to z upływu lat. Już mnie to Słowo nie przeraża, nie
niepokoi – w tym sensie, że nie wydaje mi się „niemożliwe”. Coraz bardziej
zaczynam rozumieć, że właśnie na tym polega nasza wiara – na postawieniu
wszystkiego do góry nogami wobec tego, co uczy nas świat. I może dlatego
właśnie nie potrafimy pojąć całej głębi propozycji Jezusa, bo wciąż usiłujemy
łączyć myślenie tego świata z myśleniem ewangelicznym. On dziś wskazuje
zupełnie inne źródła szczęścia niż te, których nas nauczono i za którymi ślepo
podążamy.
Według kategorii tego świata szczęśliwym nie może być człowiek ubogi,
miłosierny i cichy. A kiedy cię prześladują, to musisz się co najmniej bronić,
jeśli nie odpłacić tym samym. A chrześcijan oskarża się o to, że są fantastami
i głoszą mrzonki, którymi sami nie żyją. I to może być prawda – połowicznie.
Nie żyjemy błogosławieństwami bo się boimy, że stracimy życie. Zapominając
trochę o tym, kto o naszym życiu ostatecznie decyduje. Czy nie Ten, który
strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych? Który głodnych nasyca, a bogatych
z niczym odprawia?
Jakiś czas temu rozmawiałem z pewną siostrą zakonną, która rzeczywiście
dostawała w kość w swoim klasztorze. Dodatkowo miała w sobie wielka wrażliwość,
która nie pozwalała jej spokojnie patrzeć na krzywdę innych, więc przeżywała
wszystko podwójnie. Przyszła do mnie podzielić się swoim niepokojem, że po
śmierci spotka Jezusa, który zapyta ją – czy ty naprawdę myślałaś, że Ja w tym
jestem? I dziś o niej pomyślałem, bo ta Ewangelia jest doskonała odpowiedzią na
jej pytania. Tak, Pan jest w tym, co sprawia nam cierpienie, nieprzyjemności,
napełnia bólem i wybija ze spokojnego żywota. Nie jest sprawcą, ale nie
wyprowadza się, nie porzuca nas – dziś mówi – Ja jestem źródłem twojego
szczęścia – nie ludzie, nie rzeczy, nie doznania. Ale właśnie ja…
Dla mnie to Słowo jest wielkim umocnieniem, bo jak przed każdą zmianą
miejsca towarzysza mi pewne obawy. Zwykle okazują się one po czasie zupełnie
nieuzasadnione. Ale dziś pomyślałem sobie, że przecież Pan już tam, gdzie ja
dopiero dotrę, jest. On już tam czeka – w domowej kaplicy, w moich
współbraciach, w ludziach, którzy przychodzą do naszej ostródzkiej parafii, w
siostrach, które mieszkają tuż za płotem… On już tam jest i wszystko
przygotowuje na mój piątkowy przyjazd.
Bo za kilka dni wsiadam w auto i wraz z moimi rzeczami opuszczamy Gdynię.
Dobrze mi tu było. Choć powroty po latach są trochę rozczarowujące – to nie to
samo miejsce, co osiemnaście lat temu. Sam się uśmiecham do tego, co właśnie
napisałem. Oczywiście, że nie to samo. Ale brakowało mi wielu ludzi z „tamtego”
czasu, patrzyłem ze smutkiem jak wielu posunęło się w latach i straciło swój
wigor. Zobaczyłem puste ławki. Osiemnaście lat minęło.
Również osiemnaście lat mojego kapłaństwa. Trzeciego czerwca, w Holandii,
wszedłem w okres dojrzałości, pełnoletniości kapłańskiej. Niewiele jest chyba
rzeczy, za które jestem Bogu aż tak wdzięczny, jak za ten dar. Codziennie myślę
sobie, że On jest absolutnie cudowny, że wybrał mnie właśnie do tej posługi i
wciąż nasyca mnie ogromną gorliwością w służbie. Dzięki Niemu nadal mi się chce
i pomysłów nie brakuje. On sam wciąż chce się mną posługiwać i za to Bogu
mojemu chwała!
A od wczoraj głoszę rekolekcje przygotowujące do odpustu i do jubileuszu
naszą, gdyńską parafię. Takie trochę „rekolekcje na kartonach”. Bałagan wokół
nigdy nie sprzyjał mi w skupieniu i nie pomagał w pracy. Ale musze to jakoś
znieść, z nadzieją, że to nie potrwa długo. W Ostródzie też czeka mnie remont,
uzupełnianie brakujących mebli, organizacja nowego miejsca do życia. Ale
pociesza mnie fakt, że z małego pokoiku na strychu, przenoszę się do dwóch
obszernych pokoi, gdzie wreszcie będę mógł „oddychać” i nie uderzać wciąż głową
w sufit, który, jak to na strychu, bywa niski…
O,tak w Ostrodzie Ojcze nie bedziesz uderzał glową o sufit 🙃..zatem do zobaczenia.
OdpowiedzUsuńCzekamy.