Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy
ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest nowo narodzony król
żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu
pokłon”. Skoro usłyszał to król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima.
Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma
się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: „W Betlejem judzkim, bo tak napisał
prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród
głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem
ludu mego, Izraela”. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich
dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł:
„Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie,
donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon”. Oni zaś wysłuchawszy
króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed
nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy
ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z
Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe
skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie
nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do ojczyzny.
Mili Moi…
Objawienie Pańskie… Bardzo
lubię ten dzień. Głównie dlatego, że w naszym Zakonie to dzień losowania
patronów na cały rok i sentencji, która ma nas jakoś prowadzić przez najbliższe
dwanaście miesięcy. Swoja misję opieki nade mną zakończył wybitny mistrz słowa,
święty Ambroży. Obiecywałem sobie rok temu, że postaram się coś przeczytać z
jego pism. Ale niestety, jak w wielu innych kwestiach, na obietnicach się
skończyło. Muszę wyznać szczerze, że teksty Ojców Kościoła nigdy jakoś do mnie
nie przemawiały. Próbowałem je czytać, przedzierając się przez właściwy epoce
styl, ale zawsze szło mi kiepsko. Może to dodatkowy powód, dla którego nie
sięgnąłem po Ambrożego. W tym roku zaś patronował mi będzie błogosławiony
ksiądz Michał Sopoćko, zaś myśl roku to – Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko
Mnie, a kto nie gromadzi ze Mną, rozprasza (Łk 11,23).
Ucieszyłem się bardzo, że
mogę uczestniczyć w błogosławieniu naszych, zakonnych cel i w losowaniu
patronów, bo rok temu niestety nie było mnie w domu. W tym roku też zawdzięczam
to tylko odwołanym rekolekcjom u sióstr Franciszkanek. Gdyby nie to, byłbym
teraz w Poznaniu. Tymczasem wczoraj wróciłem z Niepokalanowa, gdzie przez dwa
dni nagrywaliśmy z Maciejem nasze audycje. Przemokliśmy tym razem spacerując po
Warszawie, ale nasze cokilkutygodniowe spotkanie jest tego warte. Dziś
przygotowuję się do jutrzejszej Pierwszej Soboty, zamierzam sięgnąć do
pierwszego maryjnego dogmatu, mówiącego o tym, że Maryja jest Matką Boga. Wszak
z niego wypływa wszystko, co później powiedziano i napisano o Maryi. A od jutra
chyba czas powoli zasiadać nad internetowymi rekolekcjami wielkopostnymi. Albo
nad lutowymi rekolekcjami dla sióstr Misjonarek dla Polonii Zagranicznej. Albo
nad maryjnymi misjami parafialnymi przed nawiedzeniem Ikony Jasnogórskiej w
Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Wybór jest tak szeroki, że aż przerażający.
A dziś myślałem o
czteromiesięcznym marszu Mędrców do Betlejem. Ileż w nich było wytrwałości i
determinacji. Przecież niejeden raz musieli się zastanawiać – po co? Ani nie
chodziło o Boga w ich rozumieniu, ani niczego po owym królu się nie
spodziewali. Przeciwnie, to raczej oni zamierzali go obdarować. Gdzie tkwi
tajemnica ich motywacji? Być może to spojrzenie w górę i w głąb. Patrzyli na nadzwyczajne
zjawisko astronomiczne i zaglądali do ksiąg. Szukali prawdy. Ona była
motywująca. Paradoksalnie Herod miał te same dane. O gwieździe powiedzieli mu
sami Mędrcy, do ksiąg zajrzeli za niego uczeni w Piśmie. A jednak on nigdzie
nie wyruszył. Zamiast w górę i w głąb, zaczął z niepokojem rozglądać się wokół.
Bał się stracić i nigdy nie zyskał.
Początek roku to czas
remanentów w sklepach. Może warto rzucić okiem na swoje życie w podobnym
kluczu. Zważyć i zmierzyć – poziom obecności Boga i Jego wpływ na codzienność.
Ale tak naprawdę, realnie, bez zaklinania rzeczywistości i bez nadmiernie
optymistycznych założeń. Bo może na mapie naszego życia od dawna idziemy sami,
a Pan został gdzieś daleko z tyłu. Być może na jakimś etapie przestało nam
zależeć na Nim, a zaczęło na (i tu należy podstawić odkryte przez siebie substytuty
Boga). A gdyby trzeba było wrócić, to na zachętę zamieszczam Wam wiersz Karola Huberta
Rostworowskiego, pisarza z przełomu wieków XIX i XX. Urzekł mnie dziś. Niestety
nie znalazłem go w innej formie, więc skany poniżej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz