poniedziałek, 13 czerwca 2022

braterstwo...


15 
I rzekł do nich: «Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! 16 Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. 17 Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; 18 węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie» 19 Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. 20 Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły. Mk 16, 15-20

 

Mili Moi…
Wybaczcie, że znów długo mnie nie było… Za mną „najgorsze” i „najlepsze” wydarzenie tego roku, czyli Bieg Małych Rycerzy Niepokalanej na Zamku w Malborku. Jest to wydarzenie, które kosztuje mnie ogromnie dużo pracy i wysiłku. Jego przygotowanie to kilka miesięcy myślenia i działania – i oczywiście nie jestem w tym sam, bo to w ogóle nie byłoby możliwe. Niemniej organizatorem jestem ja, więc na mnie spada najwięcej. W tym sensie jest to wydarzenie „najgorsze”. Powtarzałem sobie długo – jeśli przeżyję 11 czerwca 2022 to rok mamy „zaliczony” i mogę w miarę spokojnie żyć dalej. Wydarzenie było podwójnie stresujące, bo zgłosiło się niemal 200 dzieci, co wraz z dorosłymi opiekunami i ekipą organizatorów dało nam niemal 270 osób. W jakim więc sensie było to wydarzenie „najlepsze”? Pomijam fakt, że ostatecznie było ono bardzo udane (włącznie z pogodą, która była cudowna), ale, jak to powiedział jeden z pracowników zamku – ciesz się człowieku, bo to cudownie patrzeć, że wśród zalewu tego śmiecia, któremu te dzieci są codziennie poddawane, niemal dwieście przyjechało na twoje spotkanie i wyglądają na zadowolone… Rzeczywiście na takie wyglądały…

Wróciłem z Malborka o 18.00, zjadłem coś, wykąpałem się, ubrałem ładnie i wsiadłem w auto… Ruszyłem do Kazimierza Dolnego, gdzie w niedzielę o 11.00 miałem przemówić podczas uroczystości ślubów wieczystych s. Edyty, betanki. Noc w drodze… Cudowna sprawa. Oczywiście z długą, trzygodzinna drzemką. Ale również ze spacerem o wschodzie słońca nad Wisła w Kazimierzu… Dziękuje Panu Bogu zawsze w takich chwilach, że dał mi tak cudowne życie. Nie nadaje się do pracy w ośmiogodzinnym systemie, ani w innym, ściśle zorganizowanym zakresie. Ale tak mogę… Mimo, że to bywa ekstremalnie męczące.

Przemówiłem. Zjadłem obiad i wsiadłem w auto, żeby wrócić do Gdyni. Oczywiście po drodze nawiedziłem mój kochany Lublin. Przeszedłem się znajomymi ścieżkami. Dwa lata mieszkania tam, pozostawiło we mnie ogromny sentyment do tego miasta. A kiedy wracałem do samochodu, miałem niezwykle sympatyczne i zaskakujące dla mnie spotkanie. Otóż minęła mnie para młodych ludzi z dwójką dzieci. Uśmiechnęli się i poszli dalej. Za kilka chwil biegną ku mnie, coś krzycząc… Okazalo się, że to słuchacze moich rekolekcji internetowych, którym chwilę zajęło uświadomienie sobie skąd mnie znają. Bardzo życzliwi ludzie. Pogawędziliśmy chwilę. Pobłogosławiłem ich i pojechałem dalej. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że ktoś rozpoznaje mnie na ulicy jako tego „ojca od rekolekcji”.

A dziś nadrobiłem nieco niedobory snu. Posprzątałem stajenkę, co było już absolutna koniecznością i o co wołała ona do mnie od wielu dni. Zaraz inaczej w świeżo wysprzątanym mieszkaniu. No i udało mi się przejrzeć i dopracować nieco rekolekcje dla sióstr Misjonarek, które rozpoczynam w piątek pod Poznaniem. Dobry dzień. Tym lepszy, że poświęcony świętemu Antoniemu, patronowi naszej gdyńskiej parafii. Za chwilę odpustowa Eucharystia i radosne spotkanie braterskie. Cenię sobie takie chwile bardzo, bo nieczęsto mam okazje je celebrować.

Ale to też taki zwyczajny koszt tego modelu życia, które prowadzę. Czytam o tym w dzisiejszym Słowie. Jeśli mam iść na cały świat, żeby głosić, to nie mogę jednocześnie być nieustannie w domu i cieszyć się obecnością wspólnoty. Te dwie rzeczywistości są ze sobą sprzeczne. Ale za to – z wielką radością do domu wracam i z braćmi jestem, co dla nich czasem jest nawet trudne do zrozumienia, ponieważ mają na co dzień to wszystko, za czym ja mogę zaledwie zatęsknić. A tęsknię. Wszak po to do zakonu wstąpiłem, żeby żyć we wspólnocie. Niemniej, namiastkę wspólnotowości znajduję również tam, gdzie jadę – zwykle ktoś na mnie czeka, zwykle spotkań mi nie brakuje, zwykle ludzi wokół mnie sporo. Próbuje w tym szukać tego, czego tak mało mam w codzienności. I Pan sam chyba musi tę lukę zapełniać. A ja musze się uczyć również zakonnej samotności w tłumie – który rozumie mnie tylko troszkę. Na szczęście wiem, że zawsze przychodzi ten dzień, kiedy wracam do domu… Do braci…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz