środa, 24 marca 2021

słońce nadziei...


(J 8,31-42)
Jezus powiedział do żydów, którzy Mu uwierzyli: Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli. Odpowiedzieli Mu: Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakżeż Ty możesz mówić: Wolni będziecie? Odpowiedział im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie przyjmujecie mojej nauki. Głoszę to, co widziałem u mego Ojca, wy czynicie to, coście słyszeli od waszego ojca. W odpowiedzi rzekli do Niego: Ojcem naszym jest Abraham. Rzekł do nich Jezus: Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to byście pełnili czyny Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy pełnicie czyny ojca waszego. Rzekli do Niego: Myśmy się nie urodzili z nierządu, jednego mamy Ojca - Boga. Rzekł do nich Jezus: Gdyby Bóg był waszym ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem od siebie, lecz On Mnie posłał.

 

Mili Moi…
No i stało się coś, co stać się przecież musiało… Na czterdzieste pierwsze urodziny dostałem prezent pod nazwą Covid. Migałem się ponad rok. Setki spotkań, tysiące ludzi wokół mnie. Nie łudziłem się więc. Gdzieś to na mnie czekało… Początek był nawet niezły. Lekki ból gardła, zaledwie stan podgorączkowy, a w ślad za tym utrata węchu i smaku, co nie pozostawiało wątpliwości. No i bezsilność taka, że nawet na testy nie miałem sił się specjalnie udawać. Pomyślałem, że przetrwam w domu. I trwałem. Nie miałem na szczęście żadnych problemów z oddychaniem, ale za to… nadeszła gorączka. Dochodziła do 40 stopni i w żaden sposób znanymi mi środkami nie byłem w stanie jej już zbijać. Wówczas konsylium lekarzy przyjaciół orzekło – nie ma co czekać, czas na szpital. No więc przyjęły mnie gościnne progi szpitala tymczasowego na Targach Poznańskich. Było to w ubiegły poniedziałek.

Pierwsze dni były trudne… Leżałem plackiem „jakby mnie walec przejechał”. Gorączka szybowała i była zbijana lekami dożylnymi. Zrobiono mi dwa tomografy, jeden z kontrastem, drugi bez. Efekt „zamglonej szyby” i zapalenie płuc. Ale zaledwie 40% płuc zajęte, więc mówią, że gdyby nie gorączka, można by leczyć to w domu. Antybiotyk w żyłę przez siedem dni i postawili mnie na nogi. Na szczęście żadnych trudności oddechowych, żadnego tlenu. Pielęgniarki chodziły wokół i mówiły – chyba ksiądz jest tym statystą, co to ich Górniak w szpitalach widziała. Bo rzeczywiście mój stan poprawiał się szybko.

Ale jestem skalibrowany na maksymalnie trzy dni w szpitalu, więc już naprawdę trudno znosiłem ostatnie dni. Tym bardziej, że odwlekano mój wypis, bo jakiś współczynnik krzepliwości krwi im się wciąż nie zgadzał. Ale w końcu wyprosiłem wczorajsze wyjście. Zaopatrzony w zastrzyki, które sobie wstrzykuje w brzuch, mam po prostu dochodzić do siebie. Obraz szpitala? Czyściec na ziemi… Wiele lęku i bezradności. Ludzie przywożeni nocami, leżący trzy dni z walizką stojącą obok, bo bez sił na jej rozpakowanie. Przy czym personel medyczny najwyższa klasa – cierpliwość, empatia, gotowość do wszelkiej pomocy. Zbudowanie przeogromne. Jedzenie też jak nie w szpitalu. Wszystko w pudełeczkach, smacznie. Mnóstwo młodych ludzi – chudych, grubych – patrzących wielkimi oczami przed siebie. A ja leżałem na internie, wcale nie najcięższym oddziale covidowym. Tak, czy owak, tam cierpią i umierają ludzie… Proszę Was o modlitwę za nich.

Mój świat zwolnił… Jestem na urlopie do Wielkanocy. Spacery i przyglądanie się światu. Sporo myśli o chaosie, z którego Pan mnie chce wydobywać. Nowe ustawienie priorytetów… Myślę, że to ważny czas… Ostatnimi miesiącami słyszałem w sercu tylko jedno słowo – CZEKAJ. I doczekałem się swoistego przełomu. Mam nadzieję, że będę umiał go wykorzystać.

Zdumiewa mnie cierpliwość Jezusa, który wielokrotnie powtarza po co przyszedł, z jaką misją, skąd pochodzi. A słuchacze z uporem maniaka wciąż pytają o to samo. Nie są gotowi przyjąć Jego Słowa. Nie ma w nich przestrzeni. Są jakby „upakowani” swoimi przekonaniami, między które nic już się nie wciśnie. Gotowi tylko na aprobatę swoich pomysłów, na pochwałę. Niczym mruczące koty skłonni przyjmować każdą pieszczotę, ale pazurem reagujący na jej brak. Prowokacja – mówią. Nie wiesz co mówisz – twierdzą. A On? Nie przyjmujecie mojej nauki. Nie ma w was miejsca na moje słowo. Dlatego tkwicie w niewoli i nie zdołacie się z niej sami uwolnić. Dopóki mi nie pozwolicie. Dopóki nie spotkacie się z Prawdą. Może dziś? Dlaczego nie dziś? Tak, dziś, to dobry dzień. Bo jutra nie ma. Chyba, że Pan zechce je dla nas wzbudzić. Ale wówczas „jutro” stanie się „dziś”. Nie ma więc chyba sensu zwlekać…

2 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że Ojciec zdrowieje. Bogu dzięki. Czuję się wirtualnie prowadzona przez Słowo, które Ojciec głosi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam ojca w klubie cowidowców.
    Pozdrawiam i zdrowiej nam o. Michale
    Pokój i dobro.

    OdpowiedzUsuń