niedziela, 1 września 2019

pochyliwszy głowę...


(Łk 14,1.7-14) 
Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. I opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie wybierali pierwsze miejsca. Tak mówił do nich: ”Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: "Ustąp temu miejsca"; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: "Przyjacielu, przesiądź się wyżej"; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. Do tego zaś, który Go zaprosił, rzekł: ”Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych”.



Mili Moi…
Za chwilę wyruszam… Najpierw nagrania w Niepokalanowie, a potem rekolekcje w Krakowie… Komputera nie zabieram, więc nie wiem kiedy tu zajrzę… Pewnie po powrocie. Proszę tylko o jedno „Zdrowaś…” za mnie, żebym naprawdę przyjął Słowo w tym świętym czasie…

Dopóki „nasz Bóg” jest daleki, niedostępny, milczący, albo wręcz przeciwnie – głośny i przerażający, dopóty człowiek czuje się dość bezpiecznie. Paradoks? Możliwe… Chodzi o to, że z takim Bogiem żyje się na dystans – zawsze można powiedzieć, że czegoś się nie dosłyszało, że coś było zbyt trudne, albo wręcz – że Bóg jest zbyt odległy, za święty, żeby mógł zrozumieć człowieka… Można żyć trochę po swojemu.

To się chyba przydarzyło Izraelitom. Nie mieli wątpliwości, że Bóg istnieje, wyraźnie widzieli Jego działanie, czcili i oddawali Mu należny kult, ale było im bardzo trudno wchodzić w osobową relację z Nim. On był gdzieś tam, daleko, w niebiesiech.

Potężne zjawiska, o których wspomina autor Listu do Hebrajczyków – te grzmiące trąby, burze, trzęsące się góry, napawały bardziej lękiem, niż pragnieniem obcowania z Bogiem. Szukano pośredników i lud zadowalał się ich rozmowami z Bogiem. Sam robił, co było konieczne i wymagane.

I nagle pojawia się Jezus, który umieszcza siebie po prawicy Ojca, dowodzi swojego bóstwa i kruszy ten obraz Boga, który mają Izraelici. Nie tylko bowiem nie posługuje się w swoich kontaktach z ludźmi grzmiącymi górami, czy błyskawicami, co już stawia pod znakiem zapytania Jego bóstwo u ludzi, którzy do takiego Boga są przyzwyczajeni, ale nadto – i to jest może najgorsze – staje się słyszalny poprzez prostotę obcowania z ludźmi.

Nikt już nie może powiedzieć – nie słyszałem, nie wiedziałem, bałem się dopytać, myślałem, że jest inaczej. Jezus, Syn Boży jest bardzo precyzyjny w swoich oczekiwaniach, jest bliski, dotykalny, taki zwyczajny.

Ale co najgorsze – słuchając Go, czujemy, że w Jego słowie jest miłość, taka ostateczna, za którą tęsknimy, której pragniemy, a o której sądziliśmy, że nie ma jej na świecie – tak nas uformowano. Tymczasem Jezus mówi – jest, jest taka miłość i to ja nią jestem…

Dlaczego to najgorsze? Bo to kwestionuje nasze postrzeganie świata, wprowadza nas w nową rzeczywistość, nie pozwala dawać łatwych odpowiedzi, a przede wszystkim wyprowadza nas z logiki tego świata.

Najlepszy przykład mamy dziś. Pokora? No Panie Jezu – chyba żartujesz. Przecież pokora nie jest cechą dzisiaj pożądaną. Przecież gdybym zaczął ją stosować w życiu, to natychmiast zaczynam tracić, staję na przegranej pozycji. Przecież natychmiast pojawi się ktoś, kto będzie mnie chciał wykorzystać, zniszczyć…

Przecież ja nie mogę sam – no gdyby wszyscy byli pokorni, to ja też mógłbym być pokorny, ale jeden pokorny wśród pyszałków dbających o swoje interesy – no sam Panie Jezu rozumiesz – to się nie da…

I w tym wszystkim jesteśmy boleśnie logiczni. Mamy rację. Taki jest świat i nasza pokora staje się okazją do tego, żeby ktoś jej nadużył. Ale, jak zawsze w takich sytuacjach, pojawia się pytanie – co jest dla nas naprawdę ważne, gdzie szukamy swojego szczęścia?

Bo przecież fakt, że jesteśmy dziś w kościele oznacza, że Bóg ma z tym pytaniem coś wspólnego, że bierzemy Go pod uwagę. Czy jednak wystarczająco poważnie?

Co to znaczy – Panie Jezu, nie da się? Jeżeli wierzymy, że Jezus jest Bogiem, a On mówi, że się da, to się z pewnością da. Zresztą zawsze On sam jest dla nas najlepszym przykładem. Patrzymy na Jego misję wśród ludzi, która nie jest obarczona tymi zwykłymi ludzkimi przywarami – zagarnianiem dla siebie, dążeniem do celów po trupach, pyszałkowatym oczekiwaniem od innych, aby Mu służyli.

Patrzymy na Jego mękę i śmierć, która dokonuje się na wzór baranka, prowadzonego na rzeź, który nawet nie pisnął. Na żadnym etapie procesu Jezus nie zrezygnował ze swojej godności, nie zaprzeczył jej, nie zaparł się swojej tożsamości – pozostał tym samym Jezusem. Bo na tym właśnie polega pokora – na uznaniu prawdy o sobie i na jej konsekwentnym bronieniu – ale nie kosztem innych – co najwyżej swoim własnym kosztem.

No dobrze, ale przecież Pan Jezus przyszedł na ten świat na chwilę, wiedział, że wróci do domu Ojca, nie miał żony, dzieci, rodziny – mógł sobie na pokorę pozwolić. A z nami jest inaczej?

Przychodzimy na ten świat na chwilę, koncentrujemy się na zadaniach do wykonania, które najczęściej sami sobie stawiamy, wcale nie pytając Boga o zdanie, zawieramy małżeństwa, często z wielkiej miłości, ale przecież nie ma czasu pracować nad ich rozwojem, więc po 20 latach, właściwie nie wiadomo co nas łączy, spalamy się dla dzieci, która za 20 lat powiedzą, że wszystko fajnie, są wdzięczne, ale tak naprawdę chciałyby od nas zupełnie czego innego…

I siada człek w wieku 70 lat i mówi – gdybym mógł przeżyć jeszcze raz moje życie, to zrobiłbym to inaczej, wiele rzeczy bym zmienił. Ale nie możesz… Żyjemy tylko raz.

Dlaczego więc, na Boga, nie zmienić czegoś dziś – czy ma się lat 30 czy 70? Dlaczego Mu nie uwierzyć, nie wyjść z tego skoncentrowania na sobie, na swoich sprawach, na zdobywaniu, na rozpychaniu się łokciami przez życie? Dlaczego nie uwierzyć Mu, że w wieczności osiągniemy wszystko za czym tęsknimy i co tak nieudolnie często próbujemy swoimi siłami realizować na ziemi?

Dlaczego nie dać Mu się porwać, nie dać się zafascynować Jego miłością, nie wyjść z logiki tego świata? Dlaczego nie zrobić chociaż raz czegoś inaczej? Co mamy do stracenia? W czym ta logika świata jest lepsza, niż logika Jezusa?

On jest taki przejrzysty dziś – mówi – będziesz szczęśliwy, kiedy wyjdziesz z myślenia coś za coś. Wówczas staniesz się naprawdę wolny – kiedy staniesz wobec tych, którzy naprawdę nie mogą ci nic dać, kiedy dasz ze szczerego serca, wiedząc doskonale, że nie będzie odpłaty. Bóg mówi, że to jest prawdziwe szczęście. Pokornie – wiedząc, że nic do ciebie nie należy, wszystko jest darem…

Musielibyśmy się go nauczyć – bo przecież do tej pory mieliśmy zupełnie inną wizję szczęścia. Ale kiedy człowiek je już pojmie, staje się gotów na prawdziwe szaleństwa. Zobaczcie, za tydzień będzie 2 rocznica kanonizacja Matki Teresy z Kalkuty.

Pamiętacie pewnie, że jej śmierć zbiegła się ze śmiercią księżnej Diany, wstrząsająca śmierć młodej, ślicznej kobiety, niesamowicie jednak pogubionej w życiu, które przecież powinno być życiem szczęśliwym. I w tym samym czasie umiera staruszeczka, która nie miała absolutnie nic, chodziła odziana w byle co, i wszystko oddała biednym – najpokorniejsza z pokornych, przed którą schylały się koronowane głowy, bo nie były w stanie sprostać sile pokory i miłości, która biła od Matki Teresy. Jej postawa wzbudzała i do dziś wzbudza szacunek.

Udowodniła, że pokora jest życiodajna – jestem przekonany, że tysiące biedaków, którym towarzyszyła w przejściu do wieczności, których umieranie uczyniła godnym, w których widziała Chrystusa, wniosło ją na ramionach do Królestwa Bożego.

Stało się tak, bo uwierzyła miłości. Stało się tak, bo wyszła z logiki świata. Stało się tak, bo dała się zafascynować Jezusowi. Stało się tak, bo nie ulękła się pytania – jak to będzie, ja jedna pokorna wśród pychy tego świata?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz