12 To jest moje
przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. 13 Nikt
nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół
swoich. 14 Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam
przykazuję. 15 Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan
jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co
usłyszałem od Ojca mego. 16 Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i
przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał -
aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. J 15, 12-16
Mili Moi…
Dziś taki szczególny dzień
– wspominamy bohatera naszej wiary, naszego współbrata, świętego Maksymiliana
Kolbe. Postać ta jest mi szczególnie droga, bo jego dziełu zawdzięczam poniekąd
to, że dziś jestem franciszkaninem. Na pierwsze rekolekcje powołaniowe
pojechałem odpowiadając na zaproszenie w Rycerzu Niepokalanej. Od tej chwili już
na zawsze pozostaję dłużnikiem św. Maksymiliana. Ten dług staram się spłacić również
moja pracą doktorską, która w bólach się rodzi, ale wierzę głęboko, że w tym
tygodniu kolejna partia tekstu trafi na biurko mojego promotora.
Ojciec Kolbe kojarzy się z
ofiarą za współwięźnia. I prawidłowo… Ale im więcej o nim czytam, tym bardziej
jestem przekonany, że on umierał przez całe życie. To był niesłychanie słaby
fizycznie człowiek. Dysponował jednym sprawnym płucem, które sprawiało, że cały
jego organizm nie funkcjonował właściwie. I ten właśnie słaby człowiek
dokonywał niezwykłych ewangelizacyjnych cudów. Założył wydawnictwo w chwili,
kiedy wiele innych wydawnictw bankrutowało, zbudował klasztor, w którym
mieszkało w szczytowym momencie około 700 zakonników, pojechał na misje do
Japonii bez pieniędzy, bez znajomości języka, bez wybranego miejsca, bez
zabezpieczeń, a po miesiącu wydał pierwszy numer Seibo no Kishi (japońskiego
Rycerza Niepokalanej). Dla Boga i Niepokalanej gotów na wszystko. Marzył, żeby
być dla Maryi startym na proch (co zresztą wypełniło się dosłownie u kresu jego
życia).
Myślę o nim dziś szczególnie,
bo w życiu księdza (jak w życiu każdego innego człowieka) nie zawsze jest tylko
„fajnie”. Przychodzą różnorakie kryzysy, którym jakoś trzeba sprostać, a mnie się
chyba zbierało już dość długo… I dochodzę do wniosku, że po trzech latach mojej
obecności w USA nadeszła chwila zmierzenia się z poważnym „kłopocikiem” (jak
mawiał o. Kolbe). Mam w ostatnim czasie ogromne poczucie bezsensu mojej
obecności tu. Nie widzę żadnego celu, ku któremu Bóg mnie tu prowadzi, a przeze
mnie tę moja parafię. Nie widzę żadnych owoców mojego działania. I to wszystko
jest niesłychanie frustrujące. Mam wrażenie, że drepczę w miejscu i tracę czas –
zarówno mój, jak i moich parafian…
Bynajmniej nie zamierzam
się nad sobą użalać i nie oczekuje pocieszeń… Nie, nie… Dziele się tu moim
życiem, więc piszę o tym, co we mnie… Modle się, czytam, rozmyślam, proszę Boga
o światło… Ufam, że On działa także w takich chwilach, a może nawet mocniej i
intensywniej. Nie tracę nadziei, choć dominują we mnie uczucia trudne –
rozczarowanie, zniechęcenie, złość… Pytam Go co dnia – po co mnie tu
przysłałeś, skoro moje wszystkie wysiłki rozpływają się w jakimś niebycie,
skoro tak niewiele mogę zrobić? W takich chwilach mocno wraca w pamięci Polska
i tak wielu ludzi spragnionych, którzy chcieli działać, którzy walczyli o czas
dla Boga, którzy chcieli wziąć moja posługę, wycisnąć ją do ostatniej kropli…
Więcej we mnie pytań, nić
odpowiedzi… Trwam, żadnych decyzji nie zmieniam… Wciąż wierzę, że to ma jakiś
sens, że w tym wszystkim jest wola Boża. Myślę o młodym chłopcu, Amakim, Japończyku, który
wyznał po swoim chrzcie o. Kolbemu – gdybyście tu nie przyjechali, ja wciąż byłbym
poganinem… Z pewnością warto i dla jednego człowieka… Z całą pewnością warto…
Choć pragnienia w sercu są znacznie większe…
Modlitwom Przyjaciół jak
zawsze z całego serca się powierzam…
Witaj Ojcze!
OdpowiedzUsuńWróciłem po długiej przerwie, żeby śledzić Twojego bloga. I niebywałe jest to, że jak wczoraj całą niedzielę głosiłem słowo o Maksymilianie u nas w Gdyni, to ... ten akapit, w którym mówisz o wydawnictwie, klasztorze i misji w Japonii jest dokładnie z tymi samymi przykładami, którymi ja operowałem :)
Też mówiłem o beznadziejnej sytuacji wydawniczej, a jednak zawierzył Maksymilian tę sprawę Matce Bożej i milionowy ponad nakład się ukazał, itd.
Przypomina mi się fragment z hymnu o miłości: "...wiara, nadzieja i miłość - te trzy". Tutaj dokładnie też są trzy sytuacje.
Bóg jest wielki - trwaj mężnie i dziel się nadal sobą.
Bardzo miły powrót do lektury dziś zaliczam :)
Bóg z Tobą!