poniedziałek, 14 sierpnia 2017

o. Kolbe, pamiętaj o mnie...


12 To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. 13 Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. 14 Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. 15 Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. 16 Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał - aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. J 15, 12-16

Mili Moi…
Dziś taki szczególny dzień – wspominamy bohatera naszej wiary, naszego współbrata, świętego Maksymiliana Kolbe. Postać ta jest mi szczególnie droga, bo jego dziełu zawdzięczam poniekąd to, że dziś jestem franciszkaninem. Na pierwsze rekolekcje powołaniowe pojechałem odpowiadając na zaproszenie w Rycerzu Niepokalanej. Od tej chwili już na zawsze pozostaję dłużnikiem św. Maksymiliana. Ten dług staram się spłacić również moja pracą doktorską, która w bólach się rodzi, ale wierzę głęboko, że w tym tygodniu kolejna partia tekstu trafi na biurko mojego promotora.

Ojciec Kolbe kojarzy się z ofiarą za współwięźnia. I prawidłowo… Ale im więcej o nim czytam, tym bardziej jestem przekonany, że on umierał przez całe życie. To był niesłychanie słaby fizycznie człowiek. Dysponował jednym sprawnym płucem, które sprawiało, że cały jego organizm nie funkcjonował właściwie. I ten właśnie słaby człowiek dokonywał niezwykłych ewangelizacyjnych cudów. Założył wydawnictwo w chwili, kiedy wiele innych wydawnictw bankrutowało, zbudował klasztor, w którym mieszkało w szczytowym momencie około 700 zakonników, pojechał na misje do Japonii bez pieniędzy, bez znajomości języka, bez wybranego miejsca, bez zabezpieczeń, a po miesiącu wydał pierwszy numer Seibo no Kishi (japońskiego Rycerza Niepokalanej). Dla Boga i Niepokalanej gotów na wszystko. Marzył, żeby być dla Maryi startym na proch (co zresztą wypełniło się dosłownie u kresu jego życia).

Myślę o nim dziś szczególnie, bo w życiu księdza (jak w życiu każdego innego człowieka) nie zawsze jest tylko „fajnie”. Przychodzą różnorakie kryzysy, którym jakoś trzeba sprostać, a mnie się chyba zbierało już dość długo… I dochodzę do wniosku, że po trzech latach mojej obecności w USA nadeszła chwila zmierzenia się z poważnym „kłopocikiem” (jak mawiał o. Kolbe). Mam w ostatnim czasie ogromne poczucie bezsensu mojej obecności tu. Nie widzę żadnego celu, ku któremu Bóg mnie tu prowadzi, a przeze mnie tę moja parafię. Nie widzę żadnych owoców mojego działania. I to wszystko jest niesłychanie frustrujące. Mam wrażenie, że drepczę w miejscu i tracę czas – zarówno mój, jak i moich parafian…

Bynajmniej nie zamierzam się nad sobą użalać i nie oczekuje pocieszeń… Nie, nie… Dziele się tu moim życiem, więc piszę o tym, co we mnie… Modle się, czytam, rozmyślam, proszę Boga o światło… Ufam, że On działa także w takich chwilach, a może nawet mocniej i intensywniej. Nie tracę nadziei, choć dominują we mnie uczucia trudne – rozczarowanie, zniechęcenie, złość… Pytam Go co dnia – po co mnie tu przysłałeś, skoro moje wszystkie wysiłki rozpływają się w jakimś niebycie, skoro tak niewiele mogę zrobić? W takich chwilach mocno wraca w pamięci Polska i tak wielu ludzi spragnionych, którzy chcieli działać, którzy walczyli o czas dla Boga, którzy chcieli wziąć moja posługę, wycisnąć ją do ostatniej kropli…

Więcej we mnie pytań, nić odpowiedzi… Trwam, żadnych decyzji nie zmieniam… Wciąż wierzę, że to ma jakiś sens, że w tym wszystkim jest wola Boża. Myślę o młodym chłopcu, Amakim, Japończyku, który wyznał po swoim chrzcie o. Kolbemu – gdybyście tu nie przyjechali, ja wciąż byłbym poganinem… Z pewnością warto i dla jednego człowieka… Z całą pewnością warto… Choć pragnienia w sercu są znacznie większe…

Modlitwom Przyjaciół jak zawsze z całego serca się powierzam…

1 komentarz:

  1. Witaj Ojcze!
    Wróciłem po długiej przerwie, żeby śledzić Twojego bloga. I niebywałe jest to, że jak wczoraj całą niedzielę głosiłem słowo o Maksymilianie u nas w Gdyni, to ... ten akapit, w którym mówisz o wydawnictwie, klasztorze i misji w Japonii jest dokładnie z tymi samymi przykładami, którymi ja operowałem :)
    Też mówiłem o beznadziejnej sytuacji wydawniczej, a jednak zawierzył Maksymilian tę sprawę Matce Bożej i milionowy ponad nakład się ukazał, itd.
    Przypomina mi się fragment z hymnu o miłości: "...wiara, nadzieja i miłość - te trzy". Tutaj dokładnie też są trzy sytuacje.
    Bóg jest wielki - trwaj mężnie i dziel się nadal sobą.
    Bardzo miły powrót do lektury dziś zaliczam :)
    Bóg z Tobą!

    OdpowiedzUsuń