środa, 15 października 2025

pokory...


(Łk 11, 42-46)
Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie: "Biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić i tamtego nie opuszczać. Biada wam, faryzeuszom, bo lubicie pierwsze miejsce w synagogach i pozdrowienia na rynku. Biada wam, bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą". Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: "Nauczycielu, tymi słowami nam też ubliżasz". On odparł: "I wam, uczonym w Prawie, biada. Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie".

 

Mili Moi…
Jednak pycha… Ona ukrywa się wszędzie i potrzeba ogromnej czujności. Dziś Jezus jakby nacinał serca, aby ona mogła wypłynąć. W perspektywie bycia duchownym, bardzo o nią łatwo i bardzo trudno się z niej wyplątać. Bo przecież zwykle jest tak, że ksiądz to taki gość specjalny, na którego się czeka. Czy to w kontekście wizyty w domu, czy rekolekcji – zaproszony przez życzliwych ludzi z pewnością dostanie najważniejsze miejsce, będzie przygotowany znakomity posiłek, będzie słuchany, często chwalony, za coś mu podziękują, coś tam jeszcze czasem dostanie w prezencie. Dla wielu ludzi to wciąż ważny gość – mówimy rzecz jasna o jakichś relacjach – bliższych niż zdawkowe „Szczęść Boże” w drzwiach kościoła. I wśród wielu ludzi wzbudzamy wciąż duży szacunek, za który, bardzo szczerze, jestem ogromnie wdzięczny. Ale nie zawsze sobie z nim radzimy. Ja sam miewam z tym poważny problem. Bo człowiek przywyka do tego, co dobre i przyjemne. A zaraz po wyjściu z życzliwego miejsca, znajduje się w miejscu znacznie mniej życzliwym. W którym nikt nie okazuje mu szacunku, nikt go nie zauważa, a czasem wręcz wzbudza niechęć. I wówczas pojawia się burza… Jak to? Wobec mnie takie „skandaliczne” zachowanie? Wobec mnie???? 

A kimże ty jesteś? – aż chciałoby się zapytać. I dziś stawiam sobie to pytanie nad Słowem (zresztą ono często do mnie wraca). Kimże ja jestem? Czy fakt otrzymania zupełnie niezasłużonego daru, służba nim, owszem, ale przecież z ogromną radością i zaangażowaniem (i z nagrodą, którą jest dla mnie obcowanie z Bogiem) sprawia, że mam prawo uważać się za kogoś wyjątkowego? No nie, przecież to oczywiste… A jednak pycha czai się za drzwiami. Bo przecież ja jestem kapłanem, bo przecież ja tu jestem od nauczania, bo przecież ja wiem lepiej, bo przecież… Walka bywa straszna i nie zawsze wygrywam. Jedyną moją pociechą jest, paradoksalnie to, że mogę sobie przypominać swój własny grzech, swoją biedę, która mnie nieco pionizuje, trzeźwi i pozwala złapać dystans. A na mniej życzliwe środowiska spojrzeć życzliwie i z wdzięcznością nawet – bo na to wszystko zasłużyłem – na wzgardę, odrzucenie, przemoc… Tylko Jezus wziął to na siebie, a ja odczuwam zaledwie dalekie echa tego, co On wycierpiał… I takie jest życie – chwile pocieszenia przeplatają się z chwilami trudnych doświadczeń, a człowiek (ja sam) powinien pozostać tym, kim jest w oczach Bożych. To wystarczy…

Długo mnie tu nie było. Wybaczcie. Ale kilka szalonych tygodni za mną. Jeśli już była chwila na napisanie kilku słów, to zwykle brakowało już wówczas sił. Po powrocie z Krakowa (ach jaki to był cudowny czas – ten ruch, gwar, kolory – ale 10 dni w Krakowie wystarczy na dłuższą chwilę), nadszedł czas na nagrania radiowe… Udało nam się je szczęśliwie zrealizować w jeden dzień. Szczęśliwie i nieszczęśliwie, bo kumulacja pracy rodzi większą dyscyplinę, ale jeden dzień wyklucza chwilę przyjacielskiego relaksu podczas spaceru po Warszawie. Nie tym razem, ale może następnym… 

A potem? Holandia… Weekendowe rekolekcje maryjne. Nie pierwsze już zresztą w Eindhoven. Rok temu przyjąłem tam 350 osób do Rycerstwa. A w tym roku zechciało zawierzyć swoje życie Maryi kolejne 75. Wielka radość, choć i zmęczenie niemałe, bo ponad dwanaście godzin jazdy w jedną stronę. Wróciłem w poniedziałek, a we wtorek pierwsze wykłady w Niepokalanowie dla mariologicznego kursu doktoranckiego na temat – Maryja w przepowiadaniu homilijnym. Przygotowanie tego też kosztowało mnie niemało intelektualnego wysiłku. Cztery godziny za nami, a przed nami kolejne osiem, ale już w listopadzie. Nie jest to z pewnością moje ulubione miejsce i ambona zdecydowanie zwycięża z uniwersytecką katedrą w moim osobistym rankingu. Teraz zabieram się za sprawy domowe, żeby w poniedziałek móc pojechać do nadmorskich Rowów i rozpocząć drugą już serię zakonnych rekolekcji, za których organizację również ja odpowiadam, a we wtorek rano frunę do USA na dziesięć dni. Tam też, rzecz jasna, wygłoszę kilka „dni skupienia”, no i pooddycham innym powietrzem… No nie ma nudy…

niedziela, 28 września 2025

Kraków...


(Łk 16,19-31)
Jezus powiedział do faryzeuszów: ”Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: "Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu". Lecz Abraham odrzekł: "Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać". Tamten rzekł: "Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki". Lecz Abraham odparł: "Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają". Tamten odrzekł: "Nie, ojcze Abrahamie, lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą". Odpowiedział mu: "Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą”.

 

Mili Moi…
Ani bogactwo nie musi być przeszkodą w drodze do nieba, ani nędza nie staje się automatyczną przepustką. Potrzeba chyba jednak czegoś więcej. Otwarte oczy i wrażliwe serce, świadomość tego, że wokół mnie są inni ludzie, wobec których, z racji na wspólnotę w naszym człowieczeństwie, mam pewne obowiązki. I tu często zaczyna się odmierzanie z miarką – ile musze dać, żeby „załapać” się na niebo? A to znowu nie o tym… Bo miłość to nie kwestia obliczeń i nałożonych przymusowych kontrybucji. W miłości chyba nikt nie zakłada wariantu minimum… Czy to znaczy, że mam oddać wszystko i samemu zasiąść pod bramą jak żebrak? No i to kolejna właściwość naszej natury – natychmiast popadamy w skrajności. Tu też nie o tym mowa… A więc o czym? O tym, że budowanie murów wokół siebie skazuje człowieka na samotność. Bywa, że na wieczną samotność.

Na nic się bogaczowi zdało przypomnienie po śmierci, że są relacje… „Ojcze Abrahamie”… „Dom mojego ojca”… „Mam pięciu braci”… Śmierć utrwala życiowe postawy i wybory i nic nie można zmienić, choć z oczu spadają łuski i widać swoje błędy jak na dłoni. A nie można zmienić, bo dziś jest dzień wyboru i dziś mamy narzędzia, które pozwalają dokonać go świadomie i dobrowolnie. Dziś budujemy naszą wieczność. Z dziś ona wyrasta… Może więc warto rozpocząć od otwarcia oczu i dostrzeżenia innych, tych wokół mnie, biedaków wszelakich, którzy poranieni proszą o pomoc. Kłamcy, oszuści, wyłudzacze? Być może… Tym bardziej biedacy. Zranieni i koślawi w swoim człowieczeństwie, ale wciąż z duszą nieśmiertelna i z przygotowanym miejscem w domu Ojca… 

We wtorek wyjechałem ze Skaryszewa… Straszne miejsce 😊 Oczywiście dla mnie straszne – maleńkie miasteczko, gdzie największą atrakcją było wyjście na cmentarz. Śmiałem się, że z jego mieszkańcami jestem już po imieniu, bo trochę się przez te dni poznaliśmy. Siostry cudowne, dobre i troskliwe. Zadbały o mnie pod każdym względem. Poza różnymi wrażeniami wywiozłem stamtąd również… infekcję. Nie sposób tego uniknąć w zamkniętym środowisku rodziny, a wirus złowieszczo krążył i w konsekwencji „jesień zamieszkała i we mnie”. A przecież od wtorku jestem w Krakowie… Kondycyjnie jest średnio, bo przeziębienie daje mi się mocno weź znaki. Ale Kraków… Choćby „na czterech”, a przecież w domu nie będę siedział. Klasztor sióstr Klarysek jest w samym sercu miasta, więc mnóstwo ludzi, gwar i piękne otoczenie. Czyli wszystko, co lubię… Odżywam więc, choć widzę, że kilka dni mi wystarcza, a potem? Potem pojawia się to, co zawsze pojawia się wobec światowych spraw, a o czym Pan przekonał mnie już nie jeden raz – nuda. Więc bez nadmiernej ekscytacji przyjmuję te chwile, a jednocześnie muszę podejmować wysiłek intelektualny, co w sytuacji „walki o życie” (wszak tak chorują mężczyźni) nie jest wcale łatwe 😊.

środa, 17 września 2025

etapy życia...


23 Potem mówił do wszystkich: «Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! 24 Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. 25 Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie? 26 Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w swojej chwale oraz w chwale Ojca i świętych aniołów. Łk 9, 23-26

 

Mili Moi…
Dziś pomyślałem, że w odniesieniu do całej Ewangelii, ale szczególnie do tego jej fragmentu, prawdziwe są słowa, że łatwiej o nich mówić niż nimi żyć. Cały czas towarzyszy mi „napięcie powołanych”. Chcę wszystko oddać Jezusowi, być na każde Jego wezwanie, pójść tam, dokąd mnie pośle, nie marudząc i nie wybrzydzając. A zatem całkowicie, ostatecznie i nieodwołalnie. A z drugiej strony piszczy we mnie słaba natura – tyle chciałbym jeszcze przeżyć, zobaczyć, doświadczyć. Tak wiele laurów zdobyć i tak wiele spraw tego świata pozyskać. Gdy tymczasem – jaka korzyść z zyskania całego świata, jeśli dusza nie ocaleje, albo nawet po prostu poniesie szkodę?

Trudno to przyjąć, bo przecież mówimy sobie – czy to możliwe, żeby Bóg nie chciał naszego szczęścia? Ciągle te ograniczenia, człek chciałby pohasać po łąkach, a każą mu dźwigać krzyż… Niemożliwe… A może jest jednak tak, że nie do końca wierzymy w to, że nasze życie na ziemi jest tylko etapem. Ostatnim, ale jednak etapem, przed osiągnięciem ostatecznego szczęścia. Spróbujmy zobaczyć to w perspektywie życia prenatalnego. Gdybyśmy wówczas mieli świadomość, to pewnie niejeden z nas narzekałby – jak może istnieć kochający Bóg, który skazuje nas na trwanie w bezczynności przez dziewięć miesięcy, Pływamy w tych wodach i po co to wszystko? A On mógłby powiedzieć – dziecko, potrzebujesz tego, żeby wyrosły ci ręce i nogi, właściwie ukształtowało się serce i mózg, żebyś mógł wejść w kolejny etap i w pełni sił i świadomości go przeżyć. Być może dziś mówi do mnie podobnie – dziecko, nie możesz być wszędzie i robić wszystkiego, bo to ci nie posłuży musisz przygotować się do kolejnego etapu, tym razem ostatecznego i musimy zrobić wszystko, żebyś go osiągnął. Oto narzędzia…

No więc biorę je z pokorą i postaram się ich mądrze używać…

Po jednodniowym pobycie w Ostródzie, wyruszyłem w poniedziałek do Gdańska, gdzie przez dzień cały nagraliśmy 25 odcinków październikowych rekolekcji o świętym Franciszku. Wieczorem nie wiedziałem już jak się nazywam, ale za to efekt tej pracy stanie się niedługo dostępny dla wielu – za to chwała Najwyższemu!

We wtorek zaś dotarłem do Skaryszewa, gdzie rozpocząłem rekolekcje dla dobrych sióstr klarysek. Pierwsze obserwacje to gorliwość, radość, hiperżyczliwość i gotowość do słuchania. Świętowaliśmy dziś Stygmaty św. Ojca Franciszka - dlatego liturgia Słowa w naszym Zakonie nieco inna niż wszędzie. A ja, cóż, znów mam niemałe wyzwanie przed sobą. Kolejne małe miasteczko z kilkoma uliczkami. Z atrakcji mogę wymienić rynek i cmentarz. Ale może nie będzie to aż tak ważne. Siadam do wykładów, które rozpoczynam 14 października w Niepokalanowie, i do zajęć dla innych sióstr klarysek, którym mam opowiadać o dokumencie poświęconym życiu wspólnemu. Samo się to nie przygotuje, a zabrać się za to najwyższa pora…

wtorek, 9 września 2025

25


(Łk 6,12-19)
Zdarzyło się, że Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu, przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.

 

Mili Moi…
Dziś ta tajemnica wyboru staje mi bardzo mocno przed oczami… Dokładnie dwadzieścia pięć lat temu złożyłem moje pierwsze śluby zakonne. Wtedy na rok, ale przecież każdy z nas, składających je, był przekonany, że już na całe życie. Po kilku latach sześciu z nas (a jeśli dobrze pamiętam, nowicjat rozpoczynało nas 15) złożyło śluby wieczyste. W ciągu tych dwudziestu pięciu lat dwóch zdecydowało się porzucić Zakon i kapłaństwo. Dziś myślę o nich z wielkim smutkiem. Za to ci, którzy zostali, cieszą (mam nadzieję) Serce Jezusa. Michał, od lat pracujący w Ekwadorze, Krzysiek, od lat służący w Niemczech, Zbyszek, brat zakonny, pracujący aktualnie w Koszalinie, no i ja, Włóczykij.

Ogromną wdzięczność odczuwam wobec Pana za ten miniony czas. Choć stanąwszy dziś przed lustrem, pytam samego siebie – kiedy to się stało? Przecież dopiero z kołdrą i poduszką i trzema kartonami rzeczy stawiałem się w słoneczny, sierpniowy dzień w Darłówku, gdzie rozpoczynaliśmy naszą formację. A dziś?  Zmarszczki, sześć tabletek o poranku i jeszcze strasznie dużo apetytu na życie, który rozumiem jako gotowość do służby. Dziś w takiej formie, która została mi polecona. Ale co jeszcze przygotował Pan? Od początku mojej drogi czułem się wezwany na misje. Pisałem o tym we wszystkich, kolejnych podaniach. Czy to jeszcze kiedyś nastąpi? Tli się we mnie to pragnienie, mimo przeciwności, które podpowiadają – nie, nie myśl o tym, nie dasz rady, to zbyt skomplikowane. Dziś staję przed moim Panem w gotowości i mówię Mu – nadal Ty prowadzisz. Nic się nie zmieniło i nie chcę, żeby się cokolwiek zmieniło. Ty prowadzisz…

A ja w Nowym Mieście nad Pilicą głoszę Słowo dobrym Małym Siostrom Niepokalanego Serca Maryi. Nowe Miasto – miejscowi powtarzają, że ani nowe, ani miasto… Rzeczywiście, maleńkie miasteczko, z właściwą takim miejscom atmosferą. Dla mnie miejsce dość przerażające na dłużej niż na kilka dni 😊 Ale na szczęście mam co robić – rekolekcje o św. Franciszku i naszej duchowości nabierają ostatecznego kształtu. Po drugiej stronie ulicy Sanktuarium bł. Honorata Koźmińskiego z jego doczesnymi szczątkami. Jest gdzie się modlić i szukać inspiracji. A w wolnych chwilach odwiedzam malownicze, nadrzeczne rejony. Bóg jest dobry… Pozwala mi być w tak wielu cudownych miejscach. Jestem Mu niewypowiedzianie wdzięczny…

czwartek, 4 września 2025

dopóki nogi noszą...


(Łk 5,1-11)
Gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret, zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: „Wypłyń na głębie i zarzuć sieci na połów”. A Szymon odpowiedział: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”. Skoro to uczynił, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na wspólników w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali: jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.

 

Mili Moi…
Nic nie idzie tak, jak powinno… Nie mieliście w życiu takich sytuacji? Kiedy już zrobiliście, co należało, ale przewidywany efekt nie następował, sukces nie nadchodził? Po co powtarzać coś jeszcze raz? Zwłaszcza jeśli tym razem już nawet zewnętrznych szans na sukces nie widać. Nic go nie wróży. A zatem, jeśli robimy coś jeszcze raz, to już raczej bez wiary w powodzenie, machinalnie, zrezygnowani i trochę „dla świętego spokoju”. Bo, albo ktoś prosi, albo sami chcemy mieć pewność, że wykorzystaliśmy rzeczywiście absolutnie wszystkie możliwości.

Może to jest dzisiejszy Piotr… Nie poszło. Ani ryby. Ani pieniądza. Tylko frustracja i zmęczenie. Pogłębiane jeszcze niewątpliwym sukcesem Jezusa. Ludzie to nie ryby. Nie On ich szuka. Oni sami Go znajdują. Pięknie byłoby, gdyby tak do łodzi Piotra ryby wskakiwały same. Pięknie, gdyby w jakiś zrozumiały sposób dawały mu znać – chcemy być w twojej łodzi, jesteś najlepszym rybakiem, ufamy ci i właśnie ciebie szukałyśmy. Ale przecież ryby takie nie są. Trzeba się wysilać, szukać ich, przechytrzyć czasem. Nocą żerują, dlatego rybak nie śpi. Nie zabija ich jednak i nie niszczy dla przyjemności. Jedynie po to, żeby samemu mógł żyć. Wszystko jest włączone w ten Boski obieg życia, zaplanowany przez Najwyższego.

Ale te refleksje mają pewnie mniejsze znaczenie, kiedy oczy się zamykają, a jeszcze trochę roboty do zrobienia, gdy tymczasem przychodzi dziwne polecenie Nauczyciela – wypłyń na połów. Co było dalej, dobrze wiemy. A zapowiedź z końca tej historii pokaże Piotrowi, że to, czego nauczył się na morzu, okaże się przydatne również w relacjach z ludźmi, których będzie trzeba szukać tu i ówdzie, ale wielu z nich przyjdzie samodzielnie – ze Wschodu i Zachodu – i powiedzą – chcemy znaleźć się w twojej sieci, w sieci Kościoła – bo to bezpieczne miejsce. Na to Piotr jednak jeszcze musi poczekać… Dziś ma tylko zrobić coś wbrew swojemu zmęczeniu, coś nielogicznego, coś ponad to, co robił zwykle. Dziś ma się odważyć i zaufać…

A u mnie… Urlop stał się już tylko wspomnieniem. Ostróda to zawsze nadrabianie zaległości. Wróciłem też do pisana rekolekcji internetowych o świętym Franciszku, bo jeszcze sporo przede mną pracy. Sycę się obecnością we własnym domu, bo za chwile znów migracja. Od soboty Nowe Miasto nad Pilicą i dobre siostry Honoratki, które będą mnie słuchać przez tydzień.

Co ciekawe, Pan kieruje moje kroki w jakieś nowe dla mnie obszary. Nie tylko rekolekcje, ale również wykłady… Niepokalanów przewidział dla mnie godziny na mariologicznych studiach doktoranckich, gdzie mam opowiadać o miejscu Maryi w kaznodziejstwie. Równolegle, w Instytucie Maryjnym mam opowiedzieć o roli Maryi w walce duchowej według tradycji franciszkańsko – kolbiańskiej. A dziś dobre siostry Klaryski ze Słupska poprosiły o cykl spotkań nad dokumentem o życiu konsekrowanym „Congragavit nos in unum Christi amor”. Oczywistym jest, że kolejna porcja lektur przede mną, a głowa będzie musiała pracować na jeszcze wyższych obrotach. Ale… Odpoczniemy w grobie… A teraz, dopóki nogi noszą…

środa, 27 sierpnia 2025

jestem...


(Mt 23, 27-32)
Jezus przemówił tymi słowami: "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo budujecie groby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych oraz mówicie: „Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspólnikami w zabójstwie proroków”. Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomkami tych, którzy mordowali proroków. Dopełnijcie i wy miary waszych przodków!"

 

Mili Moi…
Chyba nikt z nas nie lubi słowa „biada”. I choć nie jest ono w codziennym użyciu, to jednak chwarszczy nam w uszach i odsuwamy je od siebie jak najdalej. Z drugą częścią wypowiedzi Jezusa jest jakby łatwiej. Wszak nie budowaliśmy grobowców prorokom, więc to jakby nie o nas. Taka lokalna i ograniczona czasowo wypowiedź… Czy rzeczywiście? A nie chodzi tu zwyczajnie o stosunek do przeszłości, od której często i chętnie się odcinamy, jednocześnie doskonale powielając jej schematy? Czy nie sądzimy naiwnie, że gdyby to o nas chodziło, to my nigdy byśmy… Ewentualnie – my byśmy zupełnie inaczej (postąpili, zachowali się, zadziałali).  Zresztą dziś też… Wszystko byłoby inaczej, gdyby nie trudne czasy. Bo dawniej nie mieli (i tu następuje cała lista tych rzeczy, spraw zagrożeń, których to dawniej nie mieli). Mój Boże, jakie to proste tłumaczenie. Przy jednoczesnej pewności, że dawniej, to my byśmy im pokazali jak należy. Trudno mi uwierzyć, że tak naiwne myśli mogą rodzić się w tak doskonale wyedukowanych i dojrzałych, współczesnych głowach.

A może jednak są jakieś tajemnice serca, których nie znamy. W nas – nie w innych. Być może nie zaglądamy w te mroki grobowców, bo nas samych zaduch zniechęca i niszczy. Być może wolimy zawiesić jakiś kolejny, dekoracyjny obrazek i udawać, że wcale nie cuchnie. A kiedy już trudno udawać, bo ktoś zdecydował się nas zdemaskować, wówczas trzeba zakrzyknąć głośno – ale u innych cuchnie bardziej…! I krzyczymy… Byle się sobą nie zająć. Byle nie odkryć i nie uznać prawdy. Bo ta, być może, domagałaby się jakichś konkretnych ruchów, działań, zmian z naszej strony i z naszym udziałem. Więc lepiej nie. Bo człek ani czasu, ani energii na to nie ma. Niech więc już będzie tak, jak jest. A mogłoby być przecież inaczej…

Ja od poniedziałku łażę pod upalnym słońcem po Rzymie. Kilka dni urlopu, które spędzam w naszym gościnnym domu generalnym. Pan Jezus nie oszukiwał, kiedy mówił, że idąc za Nim zyskujemy wielu braci, domów i misek z zupą w tychże domach. Wietrzę umysł… Nie mam żadnej głębokiej myśli. Wszedłem w tryb intelektualnej oszczędności. Patrzę, słucham, chłonę. Ale nie analizuję i nie wnioskuję. Po prostu jestem. Do soboty w Itali..

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

więcej...


(Mt 19, 16-22)
Pewien człowiek podszedł do Jezusa i zapytał: "Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?" Odpowiedział mu: "Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowuj przykazania". Zapytał Go: "Które?" Jezus odpowiedział: "Oto te: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego". Odrzekł Mu młodzieniec: " Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?" Jezus mu odpowiedział: "Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!" Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.

 

Mili Moi…
Kiedy czytam słowo o bogatym młodzieńcu, zawsze odczuwam to drapanie w duszy – chcę czegoś więcej. Cały czas mam wrażenie, że w moim życiu za bardzo polegam na sobie. Bo tak wiele spraw potrafię ogarnąć, załatwić, kupić… A przecież nieustannie deklaruję Jezusowi, że ster mojego życia chcę oddać Jemu. Kiedy jednak przychodzi do konkretów… Jakiś pat. Mechanizmy działania, które biorą górę. Zanim zdążę się zastanowić już zrobiłem coś „jak zawsze”. I może nie jest to zrobione źle, ale z pewnością nie „doskonale”. A tego przecież pragnę ponad wszystko. Tak strasznie wolno dokonują się zmiany w sposobie myślenia. Czasem ogarnia mnie na to złość. Ale to pewnie też wymiar uczenia się pokory. Bo ta bezradność jest już uderzeniem w mechanizm – ja sobie sam poradzę, wymuszę na sobie to czy owo. Otóż nie da się. I choćbym się ugryzł w pępek, to nie jestem w stanie natychmiast myśleć i działać inaczej. Potrzeba długotrwałej pracy nad sobą i dojrzewania w Bożym świetle. A zatem wchodzę w ten dzień z nadzieją, że może jakiś maleńki element dziś zadziała lepiej.

Chwila oddechu… Miniony tydzień był bardzo intensywny, choć wydawało się, że przecież to tylko mikrorekolekcje… Ale zarówno w Toruniu, jak i w Szczecinie, włożyłem w moje działania sporo wysiłku. W Szczecinie może nawet więcej fizycznego, niż duchowo-intelektualnego. Odbyliśmy bowiem niedługą, dziewięciokilometrową pielgrzymkę do Binowa, kościoła filialnego, gdzie celebrowaliśmy odpust św. Maksymiliana. Niby dystans niewielki, ale teren dość trudny, więc dostałem w kość. Ale radość wielka bo około 120 osób zawierzyło się Niepokalanej. I dla takich chwil warto ponosić trud.

A to był już początek drugiej części mojego urlopu, którą przeżywam w rodzinnym Sztumie. Przewagą tego miejsca jest całkowita niezależność, nawet w wymiarze podstawowym – jem kiedy chcę i jeśli chcę itp. Mogę pobyć w ciszy i… Popracować. No niestety tego uniknąć nie zdołam. Rekolekcje o świętym Franciszku same się nie napiszą, a nagrania już z początkiem września, żeby mogły hulać w internecie od jego święta, czyli od 4 października. Ale obiecuję nie zaniedbywać spacerów i lektury wietrzącej zwoje mózgowe… A dokładnie za tydzień na kilka dni do Rzymu… Tam już nie będzie pracy. Tylko wchłanianie dźwięków i obrazów. Tam odpocznie duch.