Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego
uczniowie. Gdy zaś nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu,
przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: "Skąd to u Niego? I co to za
mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie
jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją
tu u nas także Jego siostry?" I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im:
"Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok
tak lekceważony". I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku
chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem
obchodził okoliczne wsie i nauczał.
Mili Moi…
Dwutorowo idzie dziś moja medytacja nad Słowem… Po pierwsze moi prorocy.
Jakie mam wewnętrzne kryteria, które dopuszczają innych do głosu? Kto dla mnie
jest prorokiem? I oczywiście – zasadnicze to posłuszeństwo Ewangelii,
Kościołowi, przyjazny styl… Ale często również kompetencje. Pytam więc – co ów
człowiek może wiedzieć na ten temat, jakie ma przygotowanie. I oczywiście bywa
to przydatne, ale czasem być może nie pozwala dostrzec prorockiego głosu w
słowach półpoganina, przez którego Bóg przecież również może przemawiać. Może
więc trzeba bardziej skupić się na tym, co jest mówione, a mniej na tym, kto to
mówi? Więcej pokory – powtarzam to sobie co rano…
Ale drugi kierunek to moje własne prorokowanie. Oczywiście chodzi o ten
biblijny rys proroctwa, czyli przemawianie w imieniu Boga. Jakie ono jest? Czy oparte
na miłości Boga i człowieka czy raczej na sobie samym? Czy w centrum jest Słowo
Boga czy mój „kunszt” w jego przekazywaniu? Czy jestem przyjacielem człowieka
czy może raczej biczem smagającym? No i czy rzeczywiście chodzi mi o Pana???
Henri Nouwen w swoim Dzienniku z klasztoru trapistów pisze tak – W ubiegłych
latach coraz wyraźniej zdawałem sobie sprawę, z niebezpieczeństwa uczynienia ze
Słowa Bożego sensacji. Tak jak ludzie z zapartym tchem obserwują artystę
cyrkowego, który w fosforyzującym kostiumie wykonuje wysoko w górze
akrobatyczne sztuki, tak samo będą słuchać kaznodziei, który posługuje się
Słowem Bożym, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ale goniący za sensacją
kaznodzieja, działa na zmysły i zostawia nietkniętą dziedzinę ducha. Zamiast
być drogą prowadząca do Boga, przez swoją „odmienność” schodzi na manowce.
Gotowość na cierpienie dla Słowa – to też niezwykle ważny wektor
wiarygodności. Mnie możecie fizycznie uciszyć, ale Prawdy nie…
Spędzam ostatnie chwile w gościnnym klasztorze księży Werbistów w Bytomiu.
To był bardzo dobry, pierwszy tydzień mojego urlopu. Upłynął pod hasłem „książka
i poduszka”. Pochłonąłem „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa i wyspałem się za
wszystkie czasy. Teraz drugi etap przede mną. Za kilka godzin mam postawić nogę
w Rzymie. A tam tydzień słuchania. Moje wakacyjno-rekolekcyjne wędrówki z
książką „O naśladowaniu Chrystusa”. Zainspirowany niedawną wizytą przy grobie Tomasza
Kempisa postanowiłem wrócić do tego dzieła. A trudno o lepsze miejsce niż
przeniknięte świętością Wieczne Miasto…
Obiecalam Bogu i sobie ze na kolanach ją przemedytuję ..tylko jakos inne ksiazki wpadaja w rece ..ostatnio czytam i medytuję n"przygotowanie doSakramentu Pokutywg.metody sw.Ignacego Loyoli
OdpowiedzUsuń