Jezus powiedział do swoich
uczniów: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie
możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo
nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy, i oznajmi wam
rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi.
Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego bierze i
wam objawi”.
Mili Moi…
Przepraszam, że znów długo
mnie nie było. Głosiłem dobrym siostrom Franciszkankom w Warszawie, ale złapało
mnie tam poważne przeziębienie. A wiecie jak to wówczas jest – człowiek nie ma
siły i ochoty na nic. Więc i pisanie jakoś ode mnie odeszło. Choć czas był
piękny. Grono słuchaczek raczej dojrzałe wiekiem. Rekolekcje zwieńczone
jubileuszami zakonnymi – dwie siostry świętowały siedemdziesięciolecie swoich
ślubów zakonnych, a cztery ich sześćdziesiątą rocznicę. To cudowne moc patrzeć
na sędziwe oblicza kobiet, które całe swoje życie oddały Chrystusowi. I nie
tylko tego nie żałują, ale gorliwie, mocnym głosem, ponawiają swoje oddanie.
Dla mnie to ogromnie ważne świadectwo.
Przy okazji tych
rekolekcji pojawiła się jeszcze jedna refleksja. O tym co zdobywa słuchacza,
kiedy zaczynam rekolekcje. Wiedziałem oczywiście, że sama treść, wiedziałem, że
sposób mówienia, wiedziałem, że sposób sprawowania Eucharystii. Ale jedna z sióstr
przyszła do mnie i powiedziała, że dla niej najważniejsze jest… jak
rekolekcjonista odczytuje pierwszą Ewangelię. Oczywiście pomyślałem sobie, że
te kryteria są tak indywidualne, że nie sposób im wszystkim sprostać.
Niektórych nawet nie sposób sobie wyobrazić. Ale z drugiej strony – jak niezwykle
złożonym procesem jest głoszenie rekolekcji. Na jak wiele różnych kwestii
zwracają uwagę słuchacze. I jak wielka to odpowiedzialność. Z jaką pieczołowitością
trzeba podejść do najdrobniejszych kwestii, żeby pomóc człowiekowi spotkać się ze
Słowem. Zawsze żyję nadzieją, że nie przeszkadzam łasce Boże zrobić tego, co
Bóg zamierzył wobec słuchających.
Wróciłem do domu po ponad
trzech tygodniach nieobecności. Całe mnóstwo rzeczy więc musiałem ogarną w
krótkim czasie. Ale dziś szczęśliwie wróciła ochota na czytanie. W ostatnich
tygodniach doświadczyłem wstrętu do słowa drukowanego. Miewam z rzadka takie
okresy. Dziś jednak żarłocznie rzuciłem się na… „Biedaczynę z Asyżu” Nikosa
Kazantzakisa. Po stu stronach czuje się jakbym znów miał szesnaście lat i jakby
życie znów było bardzo proste. Niesłychanie odświeżająca lektura dla mojej
franciszkańskiej duszy. Ile głębi i realizmu w tej fabularyzowanej biografii Franciszka
pisanej z punktu widzenia brata Leona, jednego z jego pierwszych towarzyszy.
Wciągnęła mnie ta lektura niesamowicie i dziękuję Bogu za… bookinistów w
Warszawie na Chmielnej. Zawsze ich nawiedzamy z Maciejem podczas naszego pobytu
w Niepokalanowie i zwykle nie odchodzimy z pustymi rękami. Pan przychodzi z
odpowiednim przesłaniem na konkretny czas mojego życia… Nieodmiennie mnie to
zdumiewa.
Czeka mnie teraz kilka dni
przerwy, ale nie oznacza to rzecz jasna słodkiego nieróbstwa. W sobotę dzień
skupienia dla Rycerzy Niepokalanej w Lęborku, potem głoszenie w Wigilię
Zesłania Ducha Świętego dla środowiska Szkoły Nowej Ewangelizacji w Sopocie, a
od przyszłej niedzieli rekolekcje Maryjne w naszej, franciszkańskiej parafii w
Gdyni. Wszystko to jeszcze w umyśle Boga – mam nadzieję, że z natchnienia
Ducha, wkrótce zyskam dostęp do tych treści i choćby ich część przeleję na
papier.
Myślę sobie o własnym
procesie dojrzewania… Dziś Jezus mówi, że jeszcze wiele ma do powiedzenia swoim
uczniom. Wiele ma do powiedzenia mnie samemu. I rzeczywiście, nawet kiedy
sięgam do dawniejszych katechez, które głosiłem, widzę że dziś powiedziałbym je
inaczej, wplótłbym nowe wątki, pogłębiłbym pewne niuanse. Przeżyłem i
usłyszałem nowe treści, nauczyłem się Jezusa trochę bardziej, poszerzyłem
horyzont. I mam wobec Pana ogromną wdzięczność, że wciąż do mnie mówi, że nie
zatrzymujemy się w tej drodze, że Jemu nadal zależy. Ruszajmy więc. Jestem
gotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz