Gdy Jezus z Piotrem,
Jakubem i Janem zstąpił z góry i przyszedł do uczniów, ujrzał wielki tłum wokół
nich i uczonych w Piśmie, którzy rozprawiali z nimi. Skoro Go zobaczyli, zaraz
podziw ogarnął cały tłum i przybiegając, witali Go. On ich zapytał: "O
czym rozprawiacie z nimi?" Jeden z tłumu odpowiedział Mu:
"Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha
niemego. Ten, gdziekolwiek go pochwyci, rzuca nim, a on wtedy się pieni,
zgrzyta zębami i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale
nie mogli". Odpowiadając im, Jezus rzekł: "O plemię niewierne, jak
długo mam być z wami? Jak długo mam was znosić? Przyprowadźcie go do
Mnie!" I przywiedli go do Niego. Na widok Jezusa duch zaraz począł miotać
chłopcem, tak że upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach. Jezus zapytał
ojca: "Od jak dawna to mu się zdarza?" Ten zaś odrzekł: "Od
dzieciństwa. I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz
jeśli coś możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam". Jezus mu odrzekł:
"Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy". Zaraz
ojciec chłopca zawołał: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!" A Jezus,
widząc, że tłum się zbiega, rozkazał surowo duchowi nieczystemu: "Duchu
niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i więcej w niego nie wchodź!"
A ten krzyknął i wyszedł, silnie nim miotając. Chłopiec zaś pozostawał jak
martwy, tak że wielu mówiło: "On umarł". Lecz Jezus ujął go za rękę i
podniósł, a on wstał. A gdy przyszedł do domu, uczniowie pytali Go na
osobności: "Dlaczego my nie mogliśmy go wyrzucić?" Powiedział im:
"Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą i postem".
Mili Moi…
Zakończyłem w piątek moją
gnieźnieńską przygodę z Matką Boską Częstochowską. Miałem okazję przygotowywać już
na Jej przybycie naszą parafię w Inowrocławiu i tam przeżywałem Jej
nawiedzenie. Przygotowywałem podgnieźnieńskie parafie w Strzyżewie i Jankowie,
choć tam nie mogłem zostać na czas nawiedzenia. Ale z tych trzech miejsc,
gnieźnieńską wizytę Ikony Matki Bożej przeżyłem chyba najgłębiej. Miałem czas
się pomodlić, sprawować Eucharystie w ważnych dla mnie intencjach. A kiedy
żegnaliśmy obraz, wyprowadzając go z kościoła, czułem się jak na pogrzebie kogoś
naprawdę mi bliskiego. Dużo smutku i tęsknoty za tym wzrokiem, w którym choć
przez chwile mogłem zatopić samego siebie.
W sobotni poranek wsiadłem
w auto i dotarłem do Poznania. Nie mogłem sobie oczywiście odmówić… spaceru na
lotnisko. Wiało mocno, ale był to bardzo przyjemny spacer. Wróciwszy do miasta,
przemieściłem się do Moraska, tuż pod Poznaniem, gdzie od soboty głoszę
rekolekcje Siostrom Misjonarkom Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej.
Uczestniczek jest trzydzieści dziewięć, a dziś już lista zapisów na spowiedź
jest całkiem pokaźna, więc robię to, co najbardziej kocham. Głoszę i jednam
ludzi z Bogiem, a do tego jakieś małe elementy kierownictwa duchowego. Czego
chcieć więcej? Dodatkowo cudowna okolica… Wielki teren wokół domu sióstr, sad, dużo
zieleni. To oczywiście jeszcze nie ma aż takiego znaczenia, bo wciąż zima. Ale
w tym roku mam tu zaplanowane jeszcze trzy pobyty w znacznie korzystniejszych
porach roku, co już bardzo mnie cieszy.
W piątek rekolekcje kończymy,
ale nie znaczy to, że od razu pojadę do domu. Przybędzie ekipa i całe popołudnie
nagrań możliwie wielu odcinków naszych internetowych rekolekcji wielkopostnych.
Nie wiem czy zdołamy wszystko zamknąć w tym spotkaniu. Jeśli nie, to… już nie
wiem kiedy. Gęsto bowiem się robi w Wielkim Poście okrutnie. Choć przyznać trzeba,
że niesie on ze sobą pewien schemat – praca intensywna od niedzieli do środy, a
potem dwa dni odpoczynku. Choć to też pojęcie względne, bo często trzeba coś nadrobić,
albo reagować na bieżące potrzeby. No ale jest jakoś przewidywalnie. Co do
ciekawych wyzwań… Niedawno zadzwoniła Pani Monika z TVP Gdańsk z propozycją
nagrania krótkich filmików na temat Triduum Paschalnego. Mają one mieć wymiar
ewangelizacyjny, a nie tylko techniczno - informacyjny, więc chętnie się
zgodziłem. Nie ma nudy…
A w Słowie dziś walka
duchowa, modlitwa i post. Może gdybyśmy lepiej znali przeciwnika, to chętniej
sięgalibyśmy po narzędzia, które są dla niego naprawdę groźne. Myślę sobie, że
nie musi się on przejmować tymi, którzy po prostu w locie odmawiają pacierze,
traktując to jako pewien element poranka i wieczora, oby jak najkrótszy. Nie są
też chyba dla niego szczególnie groźni ci, którzy post traktują wyłącznie jako
okazję do zajmowania się sobą – choćby do ćwiczenia siły własnej woli. Albo ci,
którzy swój post ograniczają do rezygnacji z tego co bardzo lubią na rzecz
tego, co lubią odrobinę mniej. Może nie będę słodził herbaty albo zamiast bułki
zjem kawałek chleba. Nie wpływa to w istotny sposób na komfort ich życia, a już
chyba w żaden sposób nie staje się pomocą w walce duchowej. Jeśli wiemy kim
jest demon, to traktujemy go poważnie i sami zachowujemy się poważnie. Jeśli natomiast
słabo zdajemy sobie z tego sprawę, to bawimy się w praktykowanie takich
drobiazgów, których jedynym zadaniem jest uśpić naszą czujność – bo przecież
jednak coś tam robię…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz