(Łk 6, 12-19)
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na
modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród
nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem;
i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i
Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna
Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i
zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo
ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni,
aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których
dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć,
ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.
Mili Moi…
Witajcie… Mój urlop
jeszcze trwa, ale postanowiłem wrócić do Poznania. Z różnych względów, ale
chyba głównie, żeby w tym dziwnym czasie być razem z braćmi. Ale o tym może za
chwilę.
Wybaczcie, że nie pisałem…
Ale reset był całkowity. Nie powiem, że urlop to jest to, „co tygryski lubią
najbardziej”. Myślę, że jeśli chodzi o mój czyściec, to słowo „urlop” będzie konkurowało
ze słowem „szpital”. Obie rzeczywistości są dla mnie dość przerażającą wizją.
Ale czego można się było spodziewać po klasycznym pracoholiku? No w każdym
razie przeżyłem. Być może nawet odpocząłem, ale nie znam tego stanu, więc
trudno mi stwierdzić…
Głównie łaziłem po lesie.
Nie ma więc czego opisywać. Grzybów w naszych stronach było jak na lekarstwo. Każdego
dnia coś przynosiłem, ale raczej nie było to satysfakcjonujące. Spacery jednak
tak… Codziennie przynajmniej dwanaście – czternaście tysięcy kroków. Niejednokrotnie
w ramach nordic walkingu. Z radością wiec mogę wyznać, że po kilku miesiącach
jest obywatela dwanaście kilogramów mniej.
Jako że jednak jestem
człek „wielkomiejski”, to znaczy – dużo lepiej czuję się w dużym mieście niż w
małym. Co więcej, epidemia nie oddaje pola – a zawsze to lepiej chorować w
swoim pokoju (gdyby co, rzecz jasna) niż w „swoim – nieswoim”; lepiej w
otoczeniu dobrych książek niż „rozbebeszonej” walizki. No i wydarzenia bieżące…
Wszystko to sprawiło, że dziś wsiadłem w auto i jestem w domu…
Czytam tę dzisiejszą
Ewangelię i myślę o Apostołach, którzy zdobyli dla Chrystusa cały ówcześnie
znany świat. Byli w stanie przekonać do swoich poglądów nie krzycząc i nie podnosząc
głosu, nie łamiąc trzciny nadłamanej i nie gasząc knota o nikłym płomyku. Zupełnie
jak ich Pan. A nade wszystko nie domagali się szacunku dla swoich poglądów,
gardząc innymi, cudzymi poglądami; gardząc drugim człowiekiem…
Dziś po południu szedłem
po zakupy… Mijałem dziesiątki bardzo młodych ludzi, którzy znów zgodnym chórem
zakrzykną dziś „Wypie…lać!!!”, którzy zatrzymają się pod niejednym kościołem i
zawołają „Je…ać kler”, którzy będą przekonani, że „mają prawo”, bo niosą w
sobie „słuszny gniew”. I myślałem o tym, kto zawiódł. Kto ich tak wychował? Kto
wpoił w nich przekonanie, że tak wolno? Że nie ma żadnych świętości? Że granice
nie istnieją? Że jeśli chcesz, to możesz i nic nikomu do tego…
Nie chcę żyć w takim
świecie. W świecie barbarzyńców i przerażająco dzikich ludzi. Wołam do Jezusa
MARANA THA! Przyjdź i ratuj człowieczeństwo. Bo ono niebezpiecznie pląsa u progu
nicości. Ratuj człowieczeństwo w człowieku! Przypomnij każdemu, że ma twarz... Marana tha!
Dziękuję...
OdpowiedzUsuńBardzo trafnie Ojciec to podsumował. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńDobrze ze juz z nami :)
OdpowiedzUsuń