środa, 28 października 2020

człowiek ma twarz...


(Łk 6, 12-19)
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.

 

Mili Moi…
Witajcie… Mój urlop jeszcze trwa, ale postanowiłem wrócić do Poznania. Z różnych względów, ale chyba głównie, żeby w tym dziwnym czasie być razem z braćmi. Ale o tym może za chwilę.

Wybaczcie, że nie pisałem… Ale reset był całkowity. Nie powiem, że urlop to jest to, „co tygryski lubią najbardziej”. Myślę, że jeśli chodzi o mój czyściec, to słowo „urlop” będzie konkurowało ze słowem „szpital”. Obie rzeczywistości są dla mnie dość przerażającą wizją. Ale czego można się było spodziewać po klasycznym pracoholiku? No w każdym razie przeżyłem. Być może nawet odpocząłem, ale nie znam tego stanu, więc trudno mi stwierdzić…

Głównie łaziłem po lesie. Nie ma więc czego opisywać. Grzybów w naszych stronach było jak na lekarstwo. Każdego dnia coś przynosiłem, ale raczej nie było to satysfakcjonujące. Spacery jednak tak… Codziennie przynajmniej dwanaście – czternaście tysięcy kroków. Niejednokrotnie w ramach nordic walkingu. Z radością wiec mogę wyznać, że po kilku miesiącach jest obywatela dwanaście kilogramów mniej.

Jako że jednak jestem człek „wielkomiejski”, to znaczy – dużo lepiej czuję się w dużym mieście niż w małym. Co więcej, epidemia nie oddaje pola – a zawsze to lepiej chorować w swoim pokoju (gdyby co, rzecz jasna) niż w „swoim – nieswoim”; lepiej w otoczeniu dobrych książek niż „rozbebeszonej” walizki. No i wydarzenia bieżące… Wszystko to sprawiło, że dziś wsiadłem w auto i jestem w domu…

Czytam tę dzisiejszą Ewangelię i myślę o Apostołach, którzy zdobyli dla Chrystusa cały ówcześnie znany świat. Byli w stanie przekonać do swoich poglądów nie krzycząc i nie podnosząc głosu, nie łamiąc trzciny nadłamanej i nie gasząc knota o nikłym płomyku. Zupełnie jak ich Pan. A nade wszystko nie domagali się szacunku dla swoich poglądów, gardząc innymi, cudzymi poglądami; gardząc drugim człowiekiem…

Dziś po południu szedłem po zakupy… Mijałem dziesiątki bardzo młodych ludzi, którzy znów zgodnym chórem zakrzykną dziś „Wypie…lać!!!”, którzy zatrzymają się pod niejednym kościołem i zawołają „Je…ać kler”, którzy będą przekonani, że „mają prawo”, bo niosą w sobie „słuszny gniew”. I myślałem o tym, kto zawiódł. Kto ich tak wychował? Kto wpoił w nich przekonanie, że tak wolno? Że nie ma żadnych świętości? Że granice nie istnieją? Że jeśli chcesz, to możesz i nic nikomu do tego…

Nie chcę żyć w takim świecie. W świecie barbarzyńców i przerażająco dzikich ludzi. Wołam do Jezusa MARANA THA! Przyjdź i ratuj człowieczeństwo. Bo ono niebezpiecznie pląsa u progu nicości. Ratuj człowieczeństwo w człowieku! Przypomnij każdemu, że ma twarz... Marana tha!

3 komentarze: