piątek, 14 lutego 2020

musi poczekać...



(Łk 10, 1-9)
Spośród swoich uczniów wyznaczył Pan jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: "Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: „Pokój temu domowi!” Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę.Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: „Przybliżyło się do was królestwo Boże”.


Mili Moi…
Delektuję się chwilami spędzonymi we własnym domu. Jak to smakuje wiedzą tylko ci, którzy są ciągle w drodze… Nie powiem, żebym odpoczywał, bo ciągle jest coś do roboty. Ale staram się nadrobić książkowe zaległości. Drugi miesiąc roku, a ja mam tylko jedną na koncie. Ale może to kwestia tego, że zwykle czytam pięć książek naraz, a tym razem skumulowały mi się opasłe tomiszcza, co nieco spowalnia proces ich finalizacji. Nie ma to jednak jak gorąca herbatka, kocyk i pachnący drukiem przedmiot, zanurzający mnie w nieznane mi dotąd światy…

Zaczął się czas życzeń. Doroczna uroczystość żałobna przede mną… W tym roku tym smutniejsza, że według Psalmisty, osiągam właśnie połowę życia (i to przy „dobrych wiatrach” – powiada – miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni). Nigdy nie lubiłem urodzin i chyba nigdy ich nie polubię. Bo choć odczuwam sporą wdzięczność wobec Pana za to, że zechciał mnie mieć na tym świecie i powołał mnie do życia, to jednak myślę sobie, że całkiem sporo tego życia zmarnowałem. Czy zdążę to naprawić? Powtarzam Mu często – daj mi jeszcze trochę czasu… Ale myślę sobie trochę, że przypomina to wołanie ewangelicznego dłużnika – miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam… Gdy tymczasem dług jest niespłacalny. Czy Pan zechce mi go kiedyś podarować. Te wszystkie stracone okazje, zmarnowane szanse, przeoczone możliwości…

Szczególnie staje mi to dziś przed oczami w kontekście Słowa… Przybliżyło się do was Królestwo Boże… Czy ono rzeczywiście ze mną wchodzi tam, gdzie ja jestem? Czy jestem jego głosicielem, budowniczym i pasjonatem? Bo przecież każda okazja jest dobra, żeby je zasiać w sercach ludzi. A przecież nie każdą wykorzystuję. Bo skupiam się na sobie, na swoich potrzebach, na tym co „ja bym wolał w tym czasie”. A Jezus mi dziś przypomina – nie ma czasu… Na zapobiegliwość, na długie przywitania, na poczucie bezpieczeństwa, na siebie. Żniwo wielkie… Nie może się zmarnować. Więc ruszaj… Liczę na ciebie.

No więc siłownia i basen muszą poczekać. I poczekają…

3 komentarze:

  1. Szczęść Boże!
    Pan Bóg jest miłosierny i da Ci wszystko o co poprosisz.
    Wszystkiego Najlepszego!
    Tomek

    OdpowiedzUsuń
  2. Przybliżać ludzi do Boga możemy zawsze i wszędzie, na siłowni i basenie też.

    Życzę Ojcu oceanu Pięknej Miłości i życzliwych ludzi wokół.
    Niech Pan błogosławi!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jadąc dzisiaj autem mijałem drogę między polami, którą rok temu od czasu do czasu przemierzałem z różańcem w dłoni (niespełna 10km) w ramach treningu. Ileż to wymówek skutecznie udaremniło kontynuację...
    45-59 minut dla ciała i ducha działa cuda. Idzie wiosna i czas wypełznąć spod koca...
    Życzę Tobie drogi ojcze obfitych Łask Bożych!
    W drogę:-)

    OdpowiedzUsuń