poniedziałek, 3 lutego 2020

do zobaczenia...


śp. Kazimiera Góra (1924-2020)
(Mk 5, 1-20)
Jezus i uczniowie Jego przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Gdy wysiadł z łodzi, zaraz wyszedł Mu naprzeciw z grobowców człowiek opętany przez ducha nieczystego. Mieszkał on stale w grobowcach i nikt już nawet łańcuchem nie mógł go związać. Często bowiem nakładano mu pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą w grobowcach i po górach krzyczał i tłukł się kamieniami. Skoro z daleka ujrzał Jezusa, przybiegł, oddał Mu pokłon i zawołał wniebogłosy: "Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!" Powiedział mu bowiem: "Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka". I zapytał go: "Jak ci na imię?" Odpowiedział Mu: "Na imię mi „Legion”, bo nas jest wielu". I zaczął prosić Go usilnie, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosiły Go więc złe duchy: "Poślij nas w świnie, żebyśmy mogli w nie wejść". I pozwolił im. Tak, wyszedłszy, duchy nieczyste weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze. Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli o tym w mieście i po osiedlach. A ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie „legion”, jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic. Gdy wsiadał do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł przy Nim zostać. Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: "Wracaj do domu, do swoich, i opowiedz im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą". Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus mu uczynił, a wszyscy się dziwili.


Mili Moi…
Zakończyły się rekolekcje dla Sióstr św. Rodziny z Bordeaux i miałem w zasadzie w planie od razu jechać do Kazimierza Dolnego, ale mój frendziak Maciej, werbista, mieszka i posługuje przecież zaledwie półtorej godziny od Częstochowy, w Bytomiu. Nie mogłem więc sobie odmówić przyjemności nawiedzenia go. Pospacerowaliśmy, pogawędziliśmy – to był naprawdę dobry wieczór. A w niedzielny poranek wyruszyłem w długą drogę do Kazimierza. Najpierw do Warszawy, a stamtąd łapałem busa „na Kazimierz”. Przy okazji doświadczyłem czegoś bardzo miłego. Pani, która kierowała busem, jako że byłem ostatnim pasażerem, podwiozła mnie pod sam klasztor sióstr, „bo przecież ma ksiądz taką wielka i ciężką walizkę”. Są jeszcze na świecie dobrzy ludzie…

No i od wczoraj przebywam w tej mieścinie, na dźwięk której wielu „wielkomiastowych” nieomal mdleje. Nie wiem co ich tu tak zachwyca. Mnie Kazimierz aż tak strasznie nie ekscytuje. Poza tym ja jestem w „akcji”. Ponad trzydzieści sióstr betanek słucha tego, co mam im do powiedzenia. Trzeba się więc skupić na zadaniach…

Dziś dotarła do mnie smutna wiadomość z USA. Do Domu Ojca odeszła pani Kazia Góra. Niezwykle oddany Kościołowi człowiek, chyba drugiego takiego nie spotkałem. Szalenie życzliwa nam, księżom… Niejeden raz budziła nasze rozbawienie, ponieważ bardzo dbała o naszą reputację i… nie chciała jako kobieta przebywać z nami na osobności, nie mówiąc już o całowaniu w policzek podczas składania życzeń… A miała 95 lat. Dobra, stara szkoła. Wielka kultura i otwarte serce. Taka trochę babcia… Kolejna, którą w moim życiu żegnam. Ale na chwilę przecież…

A dziś patrzę z zachwytem na miłość Jezusa, który z tego biedaka „wyciąga” tysiące demonów… Był w takim stanie, że nie mógł sam sobie pomóc. Nie mógł mu też pomóc nikt z ludzi… Zresztą ci nie byli chyba szczególnie zainteresowani pomocą… Próbowali raczej chronić samych siebie pętając go łańcuchami i sznurami, które bez problemu zrywał… Ostatecznie jego współmieszkańcy nie zamierzali ponosić żadnej ofiary dla uwolnienia tego człowieka. I choć utrata dwóch tysięcy świń z pewnością nie była drobiazgiem, to mieszkańcy Gerazy zdają się mniej cenić wolność i wybawienie, którego doznał ów opętany biedak, niż pieniążek, który mogli zyskać na sprzedaży świń. Aż chciałoby się zapytać kto tam ma bardziej zatwardziałe i zniewolone serce – on, czy rozdrażnieni ludzie wokół? Odejdź – mówią Jezusowi… Nie chcemy już więcej tracić… Niczego nam też od ciebie nie potrzeba… Niech już lepiej jest tak, jak jest…

I Jezus odpłynął… A z Nim ich szansa na nowe życie… Wolne od przyczajonych w wodach demonach, dla których utopienie świń z pewnością nie było zadowalającym zwycięstwem… One tam jeszcze wrócą… Na pewno wrócą…

1 komentarz:

  1. Ojcze Michale. Bog Ci zaplac za kazde Slowo na tym blogu i z kazdej ambony! ParafJANin

    OdpowiedzUsuń