Jezus przemówił do faryzeuszów tymi słowami: "Ja jestem światłością
świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał
światło życia". Rzekli do Niego faryzeusze: "Ty sam o sobie wydajesz
świadectwo. Świadectwo Twoje nie jest prawdziwe". W odpowiedzi rzekł do
nich Jezus: "Nawet jeżeli Ja sam o sobie wydaję świadectwo, świadectwo
moje jest prawdziwe, bo wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę. Wy zaś nie wiecie,
ani skąd przychodzę, ani dokąd idę. Wy wydajecie sąd według zasad tylko ludzkich.
Ja nie sądzę nikogo. A jeśli nawet będę sądził, to sąd mój jest prawdziwy,
ponieważ Ja nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał. Także w waszym
Prawie jest napisane, że świadectwo dwóch ludzi jest prawdziwe. Oto Ja sam
wydaję świadectwo o sobie samym oraz świadczy o Mnie Ojciec, który Mnie
posłał". Na to Mu powiedzieli: "Gdzie jest Twój Ojciec?". Jezus
odpowiedział: "Nie znacie ani Mnie, ani Ojca mego. Gdybyście Mnie poznali,
poznalibyście i Ojca mego". Słowa te wypowiedział przy skarbcu, kiedy uczył
w świątyni. Mimo to nikt Go nie pojmał, gdyż godzina Jego jeszcze nie nadeszła.
Mili Moi…
Muszę przyznać, że dla mnie to słowo jest dziś bardzo pocieszające…
Światłość świata – jej źródło się nie zmieniło. To nadal Pan – czy świat zdaje
sobie z tego sprawę czy też nie. A ja w tym Świetle zanurzony mam po prostu wysyłać
jego refleksy, nęcić, wabić, intrygować. Uspokoiłem się nieco w kwestii mocy
Bożej – światło dociera prędko, trudno je powstrzymać, obejmuje sobą kolejne
przestrzenie. Przecież tak działa Bóg. Chce do tej myśli wracać, zwłaszcza w
chwilach, kiedy pojawi się zwątpienie czy tak kruche, głoszone przeze mnie słowo może odmienić
ludzkie myślenie, może wpływać na ludzkie życie.
Kilka dni temu wysłałem prośbę do moich przyjaciół, o których wiem, że się
modlą, żeby towarzyszyli mi swoją modlitwą w tych miejscach, w których głoszę
słowo. Mam takie poczucie, że ono musi być omodlone, że to jest jakiś element
walki o dusze. W sobotni wieczór rozpocząłem rekolekcje w Prabutach. Wczoraj
siedem Mszy, w czterech różnych miejscach. Nie było czasu podrapać się za
uchem. Ale przetrwałem w całkiem dobrej kondycji, a frekwencja była dla mnie
dużym zaskoczeniem. Bardzo dużo ludzi… Ufam, że to wszystko jest zanurzone w modlitwie
przyjaciół. Fizycznie ciężko, ale w sercu lżej. Bo już nie sam, ale we
wspólnocie głosimy. Nawet jeśli fizycznie są nieobecni, to przecież wiem, że są
blisko…
Patrzę z podziwem na pracę miejscowych księży. Naprawdę widać jej efekt. To
moja częsta obserwacja – jeśli duszpasterze dają siebie z serca i naprawdę
służą, ludzie odpowiadają serdecznością, ale i obecnością – po prostu chcą
czerpać. Tam, gdzie tej duszpasterskiej troski brak, gdzie króluje obojętność,
albo, co gorsza, jakaś niechęć do ludzi, w efekcie mamy puste kościoły.
Rozwiązania sa często prostsze niż myślimy, leżą przed nami na stole. Ale tak
trudno zobaczyć i uznać, że problem jest w nas… Dziękuję Bogu za świadectwo
dobrych księży, którzy uczą mnie swoją cierpliwą i żmudną często, codzienną,
powtarzalną pracą, że więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu. A kto
hojnie sieje, ten i hojnie zbierać będzie… Błogosławię Pana, że wciąż mam do
kogo mówić… Wciąż widzę wiosnę w Bożym Kościele…
🙏
OdpowiedzUsuń