wtorek, 4 marca 2014

dominanta woli...


zdj:flickr/pulihora/Lic CC
Mili Moi...
Zawsze byłem zwolennikiem nagradzania dobrych, życiowych rozwiązań. Dlatego napisze jeszcze raz... Nagroda dla autorów naszego studenckiego planu zajęć. Dziś na przykład musiałem udać się na uczelnię na 9 rano, na godzinkę, po to, aby wrócić tam o 15 i spędzić miło czas do 20 :) Wszystkim nam się po prostu gęby uśmiechają... Od ucha do ucha :) Ale dziś miły dzień niespodzianek... Odezwało się pewne czasopismo, któremu zaproponowałem napisanie cyklu artykułów... pół roku temu. Namysł trwał długo, ale i ja w tym czasie przemyślałem wolę współpracy i niestety straciłem ku niej wszelką chęć :) A szkoda, bo mam osobisty sentyment do tej gazety. Ale widać nie czas na takie atrakcje...

 Kochać... Kochać tych, co układają kiepskie plany zajęć, kochać tych, którzy nas odrobinę lekceważą... Kochać. Przekonuję się każdego dnia, że to jest dość trudne. Nawet w błahych sytuacjach. I rzecz jasna nie chodzi o wielce emocjonalne poruszenia. Raczej o takie codzienne, drobne wybaczanie i pragnienie dobra dla tych, na których po ludzku się złoszczę i których nawet nie lubię. Jeden z moich współbraci kiedyś mocno pokazał mi to rozróżnienie. Ja nie mam lubić ludzi (choć i to w jakimś najogólniejszym sensie jest ważne, bo przecież moje powołanie z ludźmi na zawsze związane), ale mam ich kochać. A to dużo, dużo więcej...

Dziś Pan mówi, że to ważne. Że tak jak On jest miłowany przez Ojca i tak jak On nas umiłował, i my mamy miłować siebie nawzajem. To jest obraz i podobieństwo. To jest nasze zadanie. To jest wyzwanie! Oczywiście motywem tej miłości ma być sam Pan, drugim - człowiek, który jest obok mnie. Ale ostatecznie również ja sam... Dlaczego? Ponieważ jeśli kocham, doświadczam radości. Tylko wtedy. Im mniej we mnie miłości, tym więcej gniewu, złości, niechęci... W moim sercu mieści się taki zestaw naczyń połączonych. Jeśli z jednej strony tłoczę miłość (której źródłem jest rzecz jasna sam Pan), to z drugiej wypływa cały szlam nie-miłości. I odwrotnie. Jeśli nie-miłość zawładnie moim sercem, to będzie w nim coraz mniej miejsca na miłość i prawdziwą radość z nią związaną. Mało tego. Bez miłości nie jestem w stanie docenić ogromu Bożej przyjaźni. Nie umiem zdać sobie sprawy do jak wielkiej bliskości ze sobą dopuścił mnie Pan. Nie potrafię docenić tego wszystkiego, co On do mnie nieustannie mówi. A przecież powiedział mi wszystko, co jest ważne dla mojego życia, nie taił niczego. Wszystko, co dał Mu Ojciec, przekazał nam... Co mi jednak po tym jak ja jestem zajęty nie-miłowaniem? No i ostatecznie, nie-miłując trudno się dziwić, że nasze modlitwy nie są wysłuchiwane. Brak im tego najważniejszego składnika, który skłania ku nam serce Boże. Miłość to serce otwiera i czyni dostępnymi wszystkie łaski, które tam na ans czekają...

Można więc powiedzieć, że kochać - to leży w naszym własnym, dobrze pojętym interesie. Warto kochać, czyli pragnąć dobra dla tych, którzy również go dla nas chcą, ale także i dla tych, którzy nie koniecznie... Biorąc to wszystko pod uwagę - niech się tam paniom w dziekanacie długopisy nie wypisują i ołówki nie łamią. Niech Pan im okaże łagodną i miłosierną twarz, tak inną od twarzy niezadowolonych studentów :) A pracownicy owego czasopisma? Niech i ich łaska Boża prowadzi w dziele, któremu się oddają. A wszelkie niedoskonałości niech pokona Boże Miłosierdzie. Jednym i drugim błogosławię w imię Jezusa + bo chcę kochać... Nie umiem, ale chcę... I ufam, że moje uczucia, które są jednak nadal zgoła inne, zostaną ostatecznie przekonane poprzez moją wolę, która zawsze jest ważniejsza i musi, po prostu musi mieć więcej do powiedzenia...

Tej dominacji woli nad uczuciem sobie i Wam wszystkim dzisiaj życzę...

3 komentarze:

  1. Proszę Ojca z tymi planami zajęć na uczelniach to nie taka łatwa sprawa. Planiści którzy układają te plany muszą wziąć pod uwagę, wszystkich studentów i pracowników danej uczelni, a także zasoby jakie ta uczelnia posiada. Zasoby czyli sale dydaktyczne, wykładowe, ćwiczeniowe, projektowe, audytoria, laboratoria komputerowe, laboratoria badawcze. Oni dysponują tym co mają. A muszą to wszystko ze sobą zgrać. Bowiem jeśli Ojciec będzie miał super plan, to studenci innego kierunku będą mieli tragiczny plan. A tak być może ani ojciec, ani oni nie macie tragicznego planu, ale jedni i drudzy macie kiepski plan. A między kiepskim, a tragicznym planem jest spora różnica.

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja mam nadzieję, że to planiści układają te plany, siedząc za stołami z gigantycznymi wykresami siatek godzin, sal, gmachów, z ołówkami zatkniętymi w koki - opcja dla pań, albo zatkniętymi za ucho - opcja choćby dla łysiejących... Z mojego skromnego doświadczenia jednakowoż mogę podzielić się pesymistycznym obrazem cięć budżetowych, które nie pozwalają na planistów, a li tylko na program 'emulujący' rozkład zajęć na podstawie zapisanych mu algorytmów. I niestety - w dużo mniejszych ośrodkach bałagan jest porównywalny, a kiepawość staje się miarą wszechrzeczy, ludzie przyzwyczajają się do wszystkiego, choćby do zajęć wu-ef na korytarzu... Taka duchowa refleksja mnie naszła, kiedy zatykałem sobie ołówek za ucho przyczepione do łysiejącej głowy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite… niesamowite jak bardzo małe sprawy potrafią wzbudzić "uczucia, które są jednak nadal zgoła inne" niż wzajemna życzliwość (a już nie mówię miłość). Co więc dopiero mówić o trudniejszych sytuacjach w których (czasem nieświadomy, niecelowy) brak okazanego szacunku czy rozczarowanie drugim człowiekiem, mogą wzbudzić gniew. Może to kwestia przyzwyczajenia do bycia otoczonym na co dzień ludźmi dobrymi, głośno wyrażającymi wdzięczność i uznanie, do bycia uważnie słuchanym i zwykle w centrum zainteresowania obecnych wokół siebie, do specjalnych względów zasłużonych z racji swojej posługi. Może trudno się wtedy odnaleźć w relacjach z ludźmi, którzy z różnych przyczyn, nie zachowują się tak jakbyśmy sobie tego życzyli, którzy wcale nie dbają o zaspokojenie naszych potrzeb (bo może sami są w takiej potrzebie, że nie zważają chwilowo na innych). Może… Jednak świat w dużej mierze, zwłaszcza obejmującej profanum, pełen jest ludzi niedoskonałych, trudnych do zniesienia czy raniących przez własne blizny. Kwestia przyzwyczajenia. Wychodząc z założenia, że sami nie jesteśmy lepsi od innych, naprawdę można żyć w takiej normalności i się nie złościć (szkoda na to energii), a co więcej można tak znaleźć wspaniałych przyjaciół (choć popełniających błędy). Lepsze to, niż filozofowanie o "kochaniu bliźniego", bo prawdziwie dobrze komuś życzyć nie można "bo tak trzeba", a do miłości nie da się zmusić, nawet siebie samego. Nie jestem więc pewna czy "dominanta woli" wystarczy... wydaje się nieco sztucznym rozwiązaniem. Różnica jest subtelna jak między chcę-bo powinienem a chcę-bo mi zależy. (Różnica, której ja sama w pewnych kwestiach przeskoczyć nie potrafię, a która okazała się być istotna, a wręcz kluczowa).

    OdpowiedzUsuń