zdj:flickr/stefo/Lic CC
Mili Moi...
No i kolejny dzień odpływa ku przeszłości... Nie mogę się temu nadziwić... Godzina za godziną... Dwa wykłady, trochę nauki w domu, angielski po południu... I teraz właściwie można powoli zmierzać do snu. Niby nic ważnego się nie zdarzyło, ale te setki ludzi, których dziś minąłem... Patrzyłem na nich bardzo uważnie - gdzie idą, ku czemu się spieszą, czy mają, jak ja, świadomość upływającego czasu... Jak wiele go jeszcze mamy? Czy jesteśmy gotowi na odejście?
Zajęci tyloma sprawami... Nasz dom powoli wypełnia się gośćmi. Za dwa dni obrona doktoratu jednego z naszych współbraci, tym razem z historii sztuki. To chyba największe wydarzenia w naszym domu - obrony doktoratów. Ale co dalej? Obroni, zbierze oklaski, zjemy obiad, zyska tytuł... jak wielu innych przed nim i pewnie wielu po nim... Ale co dalej? Nie, nie jestem dekadentą. Nie chce powiedzieć, że nie warto, że to nie ma sensu. Pewnie warto, można i trzeba... Ale zdobywamy te "kolejne bazy" naszego życia, biegniemy od celu do celu. Tylko czy ten ostateczny jest brany pod uwagę... Bo tam nie będą pytać o tytuły naukowe, o temat mojej pracy, czy o średnią z trzeciej klasy liceum... A o co będą pytać? Nie wiem... O miłość? O wiarę? O konsekwencję...
I to właśnie Boża konsekwencja mnie dziś urzeka. Ewangelia mówi o niezmienności Prawa. Ale nie to prawo przyciąga moją uwagę, ale raczej fakt tak poważnego traktowania człowieka przez Pana. Przecież On nam dziś mówi - nie bawię się twoim życiem... Nie jestem kapryśnym prawodawcą, który zmienia swoje rozporządzenia. Nie jestem ograniczony i nie muszę się mierzyć z "nowymi przypadkami", jakimiś nieprzewidywalnymi okolicznościami. Znam cię. Stworzyłem cię. Moje Prawo jest doskonałe. Będziesz je odkrywał, coraz lepiej poznawał, zgłębiał. Ale ani ja, ani tym bardziej ty - nie będziesz go zmieniał...
Wczoraj czytaliśmy, że "Jego królestwo będzie trwać na wieki". On jest prawdziwym Królem i Prawodawcą, który wszystko doskonale obmyślił i jest niezmienny w swych rozporządzeniach. Jak wielkie poczucie bezpieczeństwa to daje. Jemu naprawdę mogę ufać. A jeśli Jego Prawo jest tak niezawodne w historii świata, Jego miłosne wyroki tak konsekwentne, to przecież moje życie jest areną dokładnie takiej samej Bożej konsekwencji... Ono jest logiczne, spójne i prowadzi do ściśle zamierzonego przez Niego celu. Choć inne od życia wszystkich innych ludzi istniejących na ziemi, niepowtarzalne, to przecież konsekwentnie przez Niego chciane, zaplanowane i z Nim realizowane...
Jak bardzo przydaje się czasem zatrzymać, "wznieść się nieco", spojrzeć na swoje życie z góry. Ileż tam znaków Bożej obecności, Jego prowadzenia, troski. Takiej zwykłej, codziennej, opatrznościowej obecności. Trzeba to zbierać, kolekcjonować, często oglądać, zachwycać się wciąż na nowo, przeżywać, wspominać, dzielić się, opowiadać, świadczyć... Mojżesz dziś mówi do ludu - Tylko się strzeż bardzo i pilnuj siebie, byś nie zapomniał o tych rzeczach, które widziały twe oczy: by z twego serca nie uszły po wszystkie dni twego życia, ale ucz ich swych synów i wnuków. Bez tej pamięci, bez tego konsekwentnego reflektowania nad swoim życiem, bez tej mapy, którą On dla nas maluje... Błądzimy, pędzimy, miotamy się... Bez celu, bez kierunku, bez kontekstu... Za to z całą listą celów szczegółowych, które czasem urastają do rangi ostatecznych...
Czy te spotkane dziś setki ludzi widzą tę Bożą konsekwencję? Jeśli nie, to dokąd pędzą? Gdzie ich cel???
No i kolejny dzień odpływa ku przeszłości... Nie mogę się temu nadziwić... Godzina za godziną... Dwa wykłady, trochę nauki w domu, angielski po południu... I teraz właściwie można powoli zmierzać do snu. Niby nic ważnego się nie zdarzyło, ale te setki ludzi, których dziś minąłem... Patrzyłem na nich bardzo uważnie - gdzie idą, ku czemu się spieszą, czy mają, jak ja, świadomość upływającego czasu... Jak wiele go jeszcze mamy? Czy jesteśmy gotowi na odejście?
Zajęci tyloma sprawami... Nasz dom powoli wypełnia się gośćmi. Za dwa dni obrona doktoratu jednego z naszych współbraci, tym razem z historii sztuki. To chyba największe wydarzenia w naszym domu - obrony doktoratów. Ale co dalej? Obroni, zbierze oklaski, zjemy obiad, zyska tytuł... jak wielu innych przed nim i pewnie wielu po nim... Ale co dalej? Nie, nie jestem dekadentą. Nie chce powiedzieć, że nie warto, że to nie ma sensu. Pewnie warto, można i trzeba... Ale zdobywamy te "kolejne bazy" naszego życia, biegniemy od celu do celu. Tylko czy ten ostateczny jest brany pod uwagę... Bo tam nie będą pytać o tytuły naukowe, o temat mojej pracy, czy o średnią z trzeciej klasy liceum... A o co będą pytać? Nie wiem... O miłość? O wiarę? O konsekwencję...
I to właśnie Boża konsekwencja mnie dziś urzeka. Ewangelia mówi o niezmienności Prawa. Ale nie to prawo przyciąga moją uwagę, ale raczej fakt tak poważnego traktowania człowieka przez Pana. Przecież On nam dziś mówi - nie bawię się twoim życiem... Nie jestem kapryśnym prawodawcą, który zmienia swoje rozporządzenia. Nie jestem ograniczony i nie muszę się mierzyć z "nowymi przypadkami", jakimiś nieprzewidywalnymi okolicznościami. Znam cię. Stworzyłem cię. Moje Prawo jest doskonałe. Będziesz je odkrywał, coraz lepiej poznawał, zgłębiał. Ale ani ja, ani tym bardziej ty - nie będziesz go zmieniał...
Wczoraj czytaliśmy, że "Jego królestwo będzie trwać na wieki". On jest prawdziwym Królem i Prawodawcą, który wszystko doskonale obmyślił i jest niezmienny w swych rozporządzeniach. Jak wielkie poczucie bezpieczeństwa to daje. Jemu naprawdę mogę ufać. A jeśli Jego Prawo jest tak niezawodne w historii świata, Jego miłosne wyroki tak konsekwentne, to przecież moje życie jest areną dokładnie takiej samej Bożej konsekwencji... Ono jest logiczne, spójne i prowadzi do ściśle zamierzonego przez Niego celu. Choć inne od życia wszystkich innych ludzi istniejących na ziemi, niepowtarzalne, to przecież konsekwentnie przez Niego chciane, zaplanowane i z Nim realizowane...
Jak bardzo przydaje się czasem zatrzymać, "wznieść się nieco", spojrzeć na swoje życie z góry. Ileż tam znaków Bożej obecności, Jego prowadzenia, troski. Takiej zwykłej, codziennej, opatrznościowej obecności. Trzeba to zbierać, kolekcjonować, często oglądać, zachwycać się wciąż na nowo, przeżywać, wspominać, dzielić się, opowiadać, świadczyć... Mojżesz dziś mówi do ludu - Tylko się strzeż bardzo i pilnuj siebie, byś nie zapomniał o tych rzeczach, które widziały twe oczy: by z twego serca nie uszły po wszystkie dni twego życia, ale ucz ich swych synów i wnuków. Bez tej pamięci, bez tego konsekwentnego reflektowania nad swoim życiem, bez tej mapy, którą On dla nas maluje... Błądzimy, pędzimy, miotamy się... Bez celu, bez kierunku, bez kontekstu... Za to z całą listą celów szczegółowych, które czasem urastają do rangi ostatecznych...
Czy te spotkane dziś setki ludzi widzą tę Bożą konsekwencję? Jeśli nie, to dokąd pędzą? Gdzie ich cel???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz