zdj:flickr/macati/Lic CC
Mili Moi...
Dzisiejsze Słowo mocno sprowokowało mnie do przemyślenia ubóstwa. Wyobraziłem sobie wręcz, że jeśli Pan Jezus miałby przyjść dziś, aby oczyścić Zakon Franciszkański, tak jak to zrobił ze Świątynią Jerozolimską, to wygłosiłby nam właśnie tę Ewangelię... Bo jakby nie patrzył, nasze powołanie franciszkańkie z ubóstwem jest ściśle związane. Ono należy do cech istotnych franciszkanizmu. Ale rzecz jasna, jak zawsze pozostaje kwestia interpretacji...
Są tacy, którzy dowodzą, że nasze ubóstwo ma być ubóstwem duchowym. Nie bardzo wiadomo, co to oznacza (i o to pewnie chodzi), ale zasadniczo jest mowa o nie przywiązywaniu się do używania rzeczy. Jeszcze inni twierdzą, że to taka hiperbola ewangeliczna. Tak jak Pan Jezus mówił o obcinaniu kończyn, tak mówi o ubóstwie. Wiec to nie o ubóstwo materialne tak naprawdę tu chodzi... Są wreszcie tacy, którzy mówią - ubóstwo tak, ale to nie nędza. Więc powinniśmy żyć na poziomie klasy średniej. Jeśli tak, to nasze klasztory winny się co prędzej wzbogacić, bo na tym poziomie jednak nie żyjemy. W taką definicję ubóstwa wierzą chyba tylko ci, którzy ją głoszą i klasa średnia...
Jak więc ma być? O co w tym wszystkim chodzi? Odczytuję w dzisiejszym Słowie wielką zachętę do zaufania Ojcu. On składa w pierwszym czytaniu niezwykłą obietnicę - ja nie zapomnę o tobie. Co ja z tą obietnica robię? Bo ruch jest teraz po mojej stronie? Taka obietnica wzywa mnie do zaufania, które polega na powierzeniu mojego życia Ojcu z tym przekonaniem, że On dziś i jutro ma to samo pragnienie - zachować mnie przy życiu i obdarować tym wszystkim, co do tego życia jest mi potrzebne. Ważnym składnikiem tej decyzji jest świadomość całkowitej zależności od Niego, tak sprzeciwiająca się ludzkiemu pragnieniu niezależności. Ja sam o siebie zadbam. Mogę to zrobić. Możesz, mówi Pan, ale dlaczego mi nie pozwalasz? Ano właśnie dlatego, że musiałbym zweryfikować moje potrzeby, bo okazuje się, że to, co mam wcale nie jest niezbędne do życia. Cała masa rzeczy jest mi zupełnie niepotrzebna, ale są... po prostu są. Co więcej, musiałbym się zdecydować na pewną nieprzewidywalność. Ludzie ubodzy nie wiedzą, czy będą mieli jutro co do garnka włożyć. Ja natomiast wiem. Nie tylko jutro, ale i w przyszłym tygodniu i miesiącu. Naiwne to. Ale zależne ode mnie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dalej, w ubóstwie, które decyduje się zaufać Bogu, to On kształtuje rzeczywistość, nie ja. Ufając Jemu nie będę głodował, ale może nie będę jadł tego, na co akurat w tej chwili mam ochotę. Być może On da mi do jedzenia coś zupełnie innego. Znów cios w moją niezależność. Czy to dziwne, że tak wiele osób ma z ubóstwem problem?
Problem ma jeszcze inne źródła. Ubóstwo musi mieć motyw. Jeśli nie będzie nim Królestwo Boże, to stanie się ono przekleństwem, a przecież ma być błogosławieństwem. Jeśli nie będzie motywu Królestwa, to będzie wielka ucieczka od wszystkiego, co choćby pachnie ubóstwem, a to niestety zawsze jest związane z niewolą. Dziś Jezus mówi o tym wyraźnie. Możliwości są dwie. Albo Bóg, albo mamona. Nie ma trzeciej opcji. Albo wolność z Nim, albo niewola bez Niego. Niewola, która bardzo chętnie podszywa sie pod wolność.
My, franciszkanie, którzy winniśmy być ekspertami w sprawach ubóstwa, zaczęliśmy jakiś czas temu wierzyć w pewien slogan, wygłaszany często, a będący niczym innym, jak kolejnym mechanizmem obronnym ludzkiej natury. Brzmi on - nie da się żyć jak święty Franciszek, bo on był charyzmatykiem, a my teraz żyjemy w innej rzeczywistości, mamy pod opieką różne dzieła itd. I kiedy już tak zapadaliśmy się w miękkie fotele, zadowoleni, że jakoś się z tym problemem ubóstwa uporaliśmy, Pan zesłał światu Matkę Teresę, która pokazała wszystkim, a zwłaszcza nam, franciszkanom, że życie na styl świętego Franciszka jest nadal możliwe, nawet w dużej wspólnocie. Ale Matka Teresa odeszła, jej wspólnota nieco przycichła, a my znów zaczęliśmy się zapadać w miękkie fotele. Więc Pan w swoim miłosierdziu przychodzi znowu i daje nam Braci z Bronksu, którzy dowodzą, że jednak można... Myślę sobie jak długo jeszcze będziemy się wykręcali...
Oczywiście nie zamierzam zamknąć się w jakichś krytycznych tonach. To Słowo oskarża przede wszystkim mnie i mnie zawstydza. Bo to ja nie potrafię się uwolnić od wielu rzeczy, których potrzeba w moim życiu jest co najmniej wątpliwa. Pewnie, mamy w Zakonie wielu braci, którzy doskonale realizują ideał ubóstwa. I chwała Panu Najwyższemu za nich. Ale wielu z nas, ze mną na czele, musi się jeszcze wiele nauczyć. Przede wszystkim tego, że wielkie Boże dzieła, te, które głoszą Jego Królestwo i wprowadzają je w ten świat, powstają w oparciu o ofiarę z samego siebie. To piękny wymiar ubóstwa i zawierzenia Bogu. Dowiódł nam tego choćby o. Maksymilian stwarzając Niepokalanów, czy o. Pio, budując Dom Ulgi w Cierpieniu. I tylu, tylu innych...
Jak przepotężną tęsknotę budzi we mnie to Słowo. Tęsknotę za prawdziwą wiarą w Boga, która po prostu wie, że z Nim wszystko jest możliwe, z Nim nie ginie się z głodu, z Nim buduje się mocne dzieła. Zajmij się moimi sprawami - mówi dziś Pan - a ja zajmę się twoimi... Czy to nie korzystna wymiana???
Dzisiejsze Słowo mocno sprowokowało mnie do przemyślenia ubóstwa. Wyobraziłem sobie wręcz, że jeśli Pan Jezus miałby przyjść dziś, aby oczyścić Zakon Franciszkański, tak jak to zrobił ze Świątynią Jerozolimską, to wygłosiłby nam właśnie tę Ewangelię... Bo jakby nie patrzył, nasze powołanie franciszkańkie z ubóstwem jest ściśle związane. Ono należy do cech istotnych franciszkanizmu. Ale rzecz jasna, jak zawsze pozostaje kwestia interpretacji...
Są tacy, którzy dowodzą, że nasze ubóstwo ma być ubóstwem duchowym. Nie bardzo wiadomo, co to oznacza (i o to pewnie chodzi), ale zasadniczo jest mowa o nie przywiązywaniu się do używania rzeczy. Jeszcze inni twierdzą, że to taka hiperbola ewangeliczna. Tak jak Pan Jezus mówił o obcinaniu kończyn, tak mówi o ubóstwie. Wiec to nie o ubóstwo materialne tak naprawdę tu chodzi... Są wreszcie tacy, którzy mówią - ubóstwo tak, ale to nie nędza. Więc powinniśmy żyć na poziomie klasy średniej. Jeśli tak, to nasze klasztory winny się co prędzej wzbogacić, bo na tym poziomie jednak nie żyjemy. W taką definicję ubóstwa wierzą chyba tylko ci, którzy ją głoszą i klasa średnia...
Jak więc ma być? O co w tym wszystkim chodzi? Odczytuję w dzisiejszym Słowie wielką zachętę do zaufania Ojcu. On składa w pierwszym czytaniu niezwykłą obietnicę - ja nie zapomnę o tobie. Co ja z tą obietnica robię? Bo ruch jest teraz po mojej stronie? Taka obietnica wzywa mnie do zaufania, które polega na powierzeniu mojego życia Ojcu z tym przekonaniem, że On dziś i jutro ma to samo pragnienie - zachować mnie przy życiu i obdarować tym wszystkim, co do tego życia jest mi potrzebne. Ważnym składnikiem tej decyzji jest świadomość całkowitej zależności od Niego, tak sprzeciwiająca się ludzkiemu pragnieniu niezależności. Ja sam o siebie zadbam. Mogę to zrobić. Możesz, mówi Pan, ale dlaczego mi nie pozwalasz? Ano właśnie dlatego, że musiałbym zweryfikować moje potrzeby, bo okazuje się, że to, co mam wcale nie jest niezbędne do życia. Cała masa rzeczy jest mi zupełnie niepotrzebna, ale są... po prostu są. Co więcej, musiałbym się zdecydować na pewną nieprzewidywalność. Ludzie ubodzy nie wiedzą, czy będą mieli jutro co do garnka włożyć. Ja natomiast wiem. Nie tylko jutro, ale i w przyszłym tygodniu i miesiącu. Naiwne to. Ale zależne ode mnie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dalej, w ubóstwie, które decyduje się zaufać Bogu, to On kształtuje rzeczywistość, nie ja. Ufając Jemu nie będę głodował, ale może nie będę jadł tego, na co akurat w tej chwili mam ochotę. Być może On da mi do jedzenia coś zupełnie innego. Znów cios w moją niezależność. Czy to dziwne, że tak wiele osób ma z ubóstwem problem?
Problem ma jeszcze inne źródła. Ubóstwo musi mieć motyw. Jeśli nie będzie nim Królestwo Boże, to stanie się ono przekleństwem, a przecież ma być błogosławieństwem. Jeśli nie będzie motywu Królestwa, to będzie wielka ucieczka od wszystkiego, co choćby pachnie ubóstwem, a to niestety zawsze jest związane z niewolą. Dziś Jezus mówi o tym wyraźnie. Możliwości są dwie. Albo Bóg, albo mamona. Nie ma trzeciej opcji. Albo wolność z Nim, albo niewola bez Niego. Niewola, która bardzo chętnie podszywa sie pod wolność.
My, franciszkanie, którzy winniśmy być ekspertami w sprawach ubóstwa, zaczęliśmy jakiś czas temu wierzyć w pewien slogan, wygłaszany często, a będący niczym innym, jak kolejnym mechanizmem obronnym ludzkiej natury. Brzmi on - nie da się żyć jak święty Franciszek, bo on był charyzmatykiem, a my teraz żyjemy w innej rzeczywistości, mamy pod opieką różne dzieła itd. I kiedy już tak zapadaliśmy się w miękkie fotele, zadowoleni, że jakoś się z tym problemem ubóstwa uporaliśmy, Pan zesłał światu Matkę Teresę, która pokazała wszystkim, a zwłaszcza nam, franciszkanom, że życie na styl świętego Franciszka jest nadal możliwe, nawet w dużej wspólnocie. Ale Matka Teresa odeszła, jej wspólnota nieco przycichła, a my znów zaczęliśmy się zapadać w miękkie fotele. Więc Pan w swoim miłosierdziu przychodzi znowu i daje nam Braci z Bronksu, którzy dowodzą, że jednak można... Myślę sobie jak długo jeszcze będziemy się wykręcali...
Oczywiście nie zamierzam zamknąć się w jakichś krytycznych tonach. To Słowo oskarża przede wszystkim mnie i mnie zawstydza. Bo to ja nie potrafię się uwolnić od wielu rzeczy, których potrzeba w moim życiu jest co najmniej wątpliwa. Pewnie, mamy w Zakonie wielu braci, którzy doskonale realizują ideał ubóstwa. I chwała Panu Najwyższemu za nich. Ale wielu z nas, ze mną na czele, musi się jeszcze wiele nauczyć. Przede wszystkim tego, że wielkie Boże dzieła, te, które głoszą Jego Królestwo i wprowadzają je w ten świat, powstają w oparciu o ofiarę z samego siebie. To piękny wymiar ubóstwa i zawierzenia Bogu. Dowiódł nam tego choćby o. Maksymilian stwarzając Niepokalanów, czy o. Pio, budując Dom Ulgi w Cierpieniu. I tylu, tylu innych...
Jak przepotężną tęsknotę budzi we mnie to Słowo. Tęsknotę za prawdziwą wiarą w Boga, która po prostu wie, że z Nim wszystko jest możliwe, z Nim nie ginie się z głodu, z Nim buduje się mocne dzieła. Zajmij się moimi sprawami - mówi dziś Pan - a ja zajmę się twoimi... Czy to nie korzystna wymiana???
Na początku przepraszam Ojca i wszystkich czytelników tego mojego komentarza za nadmierne używanie przeze mnie słowa "że" i za braki interpunkcyjne (głownie chodzi o przecinki). Ale jestem zmęczony i nie mam siły dzisiaj poprawiać poniższego tekstu.
OdpowiedzUsuńProszę Ojca, nie miałem dzisiaj ochoty czytać ojca wpisu, ponieważ mam pewne obowiązki które czekają na mnie, poza tym jestem zmęczony. Ale poprzez pewną sytuację która mnie przed chwilą spotkała domyśliłem się ze mam dzisiaj wejść na Ojca blog i że mam coś napisać w komentarzu. I wszedłem. I czytam dzisiejszy wpis. I przyszła mi pewna myśl, żeby napisać aby się Ojciec nie przejmował - mam tu na myśli trzeci blok/akapit Ojca tekstu tam gdzie chodzi o wielką zachętę do zaufania Ojcu. Pomyślałem że chodzi o to iż Pan Bóg chce Ojcu powiedzieć że Ojciec przejmuje się tym za bardzo że niewystarczająco ufa Bogu. Ale pomyślałem że może to jest zła myśl, ze może Ojciec dobrze ocenił stan swego zaufania. Pomyślałem że Ojciec najlepiej wie co jest w Ojcu. Lecz aby się upewnić czego Duch święty chce ode mnie otworzyłem Pismo Święte, mając nadzieje że w nim może znajdę jakąś wskazówkę. I chyba się jednak nie pomyliłem. Ojciec jednak chyba za dużo wymaga od siebie odnośnie zaufania Bogu, chyba Ojciec niepotrzebnie martwi się o to że jest za mało ubogi, że za bardzo broni się przed byciem ubogim, biedakiem. Słowa które znalazłem to: Iz 35,3 i następne pierwsze zdanie z 35,4. Początek tego, 35 rozdziału też mówi do ojca w podobnym tonie.
Niedawno napisałem Ojcu że złe duchy mogą zwodzić dusze dążące do świętości. Jednym z objawów takiego zwodzenia jest budowanie przez nie błędnej postawy do samego siebie. Może ktoś być człowiekiem nie przywiązującym uwagi do spraw materialnych: a one będą wmawiać: " Za bardzo przywiązujesz się do spraw materialnych. Za mało ufasz Bogu." Jest nawet w Piśmie Świętym (bodajże w na początku któregoś z listów) napisane o przesadnym umniejszaniu siebie.
Przepraszam, wczoraj wieczorem byłem zmęczony i częściowo pomyliłem. To co napisałem odnosi się do 3 akapitu, ale szczególnie do 2 akapitu od końca.
OdpowiedzUsuń