wtorek, 27 grudnia 2016

Wielki Bezrobotny...

zdj:flickr/Ed Schipul/ Lic CC
(Mt 10,17-22)
Jezus powiedział do swoich Apostołów: Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.

Mili Moi…
No to święta właściwie za nami… W USA drugi dzień świąt nie jest w żaden sposób eksponowany, choć nieliczni mają dziś wolne od pracy. Do kościoła zaglądają już tylko ci gorliwsi. Ale jednak staramy się świętować. W tym roku nasze liturgiczne uroczystości miały szczególnie okazały charakter, a to głownie za sprawą nowego organisty, który we wrześniu zastąpił amerykańskiego poprzednika. Polski organista podczas Pasterki to jednak skarb nieoceniony. Pomijając trudności komunikacyjne, poprzednik po prostu nie miał tego „polskiego uczucia”. A w tym roku chór zabrzmiał w zupełnie nowy sposób. Chciało się śpiewać, słuchać, zostać…

A wczoraj jak to w Boże Narodzenie… Gościny, serdeczne spotkania, dużo śpiewania kolęd, ale i trochę duchowej refleksji. Zawsze dużym wyzwaniem są dla mnie homilie w te święte dni. Co roku te same teksty, którymi należy oświetlić rzeczywistość. Ze zdumieniem czasem wsłuchuję się w medialne przekazy, które w skrócie informują kto, co i gdzie powiedział w tę świętą noc narodzenia… Ze zdumieniem, bo w życiu bym się nie spodziewał, że można mówić o wszystkim, byle nie o Słowie przewidzianym na tę noc… A jednak – okazuje się, że wyobraźnia duszpasterska nie ma granic… Ja znacznie skromniej, staram się nie odbiegać od Tajemnicy… Zamieszczam na dole próbkę nocnej i dziennej refleksji... Może komuś się w chwili wolnej posłucha…

A dziś głównym tematem moich rozmyślań jest bezrobocie… Tak, tak… Słowo skłania mnie do zmierzenia się z tym tematem. Nie w kontekście społecznym jednak, ale ściśle religijnym. Mówię bowiem o bezrobociu Ducha Świętego. Jego wsparcie jest nam dziś obiecywane w sytuacjach skrajnie trudnych. I w zasadzie można się tylko cieszyć, jeśli takowych nie przeżywamy. Wciąż nie jesteśmy tu i teraz prześladowani za naszą wiarę, zatem i Duch w tym kontekście nie ma zbyt wiele roboty. Ale czy to oznacza, że On nie działa tylko dlatego, że nas nie prześladują? Czy znaczy to, że nie chce działać? Ależ nie… Oczywiście, że chce działać. Wszak wciąż potrzeba głosicieli, świadków, ewangelizatorów… Ale przecież (i tu następuje dłuuuuga lista wymówek, które uniemożliwiają nam otwarcie naszych ust, a to warunek konieczny do tego, żeby On mógł w nas zadziałać).

Nawet jednak gdyby, któreś z tych argumentów okazały się przekonujące. Gdybyśmy uznali, że nie stać nas dziś na ewangelizację wobec niewierzących, tudzież wobec stojących w dużej odległości od Kościoła, to jest jeszcze jeden poziom, na którym Duch chętnie by się nam poudzielał. Rozmowy pomiędzy wierzącymi – duchowe, Boże, religijne rzecz jasna… Ale w życiu… Przecież to wstyd. Jakoś się krępujemy. Poza tym jak zacząć? No i co pomyślą inni? Jestem głęboko przekonany, że w większości katolickich domów podczas Wigilii, w którą zebrała się cała rodzina, żeby świętować Tajemnicę, temat Tajemnicy się nie pojawił ani przez chwilę. Być może mówiono o Kościele, ale tylko po to, żeby go znów skrytykować lub ponarzekać. Ale o Nowonarodzonym dyskretnie milczano…

A Duch? Bezrobotny w naszych katolickich domach idzie na rozstaje dróg i zaskakuje nas, a może nawet gorszy, mówiąc czasem piękne rzeczy przez ludzi, którzy dopiero szukają Boga w swoim życiu… Ale oprócz uszu otwierają również swoje usta… 





środa, 21 grudnia 2016

karmić chlebem i Słowem...

zdj:flickr/Michael Becker/Lic CC
(Łk 1,39-45)
W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana.

Mili Moi…
Ostatnie dni to dla nas prawdziwe szaleństwo. I nie mówię tu tylko o zwyczajnych, przedświątecznych przygotowaniach. W miniony piątek bowiem znacząco pogorszył się stan zdrowia o. Georga, Amerykanina, który mieszka z nami. Dwukrotna wizyta w szpitalu i wielka słabość, której doświadczał skłaniała nas do służby, co w gruncie rzeczy jest piękne i dobre, ale… No właśnie… Raz, że trochę brak nam praktyki w pielęgnacji osób starszych, a dwa – sezon przedświąteczny uniemożliwia nam nawet dotrzymanie mu towarzystwa. Zapadła więc decyzja o natychmiastowym przewiezieniu go do domu dla naszych starszych współbraci w Chicopee, MA. Ale na drodze tej „natychmiastowości” stanął… weekend. A potem… procedury. I natychmiastowość zrealizuje się jutro, kiedy odwiozę tam naszego współbrata. Przykro patrzeć, kiedy noce spędza w fotelu, bo nie jest w stanie wejść na trzecie piętro naszego domu, gdzie mieszka… Takie to nasze Boże Narodzenie w tym roku…

Oprócz tego służba w kościele. Nie tylko w naszej parafii, ale i u sąsiadów. Spowiedzi przed świętami jak zwykle więcej, co cieszy. Choć w minioną niedzielę kościół był pełen… obcych ludzi. Wielu Polaków nie przychodzi do polskiego kościoła… bo amerykańskie są bliżej. Ale spowiadać się po „amerykańsku” wciąż nie umieją, więc zaglądają do nas dwa razy w roku. Dziś budowa szopki, jutro strojenie kościoła. A ja w międzyczasie chce jeszcze złożyć przedświąteczną wizytę w więzieniu u M, bo myślę sobie, że w takich chwilach człowiek szczególnie potrzebuje drugiego człowieka.

A nad Słowem dziś myślę o Duchu, który wypełnia tę, która spotkała Maryję z Jezusem. Fascynuje mnie, że pierwszym, który rozpoznał Jezusa jest nienarodzony Jan. To jeszcze bardziej motywuje mnie do modlitwy za nienarodzonych – tych uprzywilejowanych świadków miłości Bożej. I myślę sobie jak tu jeszcze intensywniej zapraszać Maryję do mojego życia. Pragnę bowiem tego Ducha, który Jej towarzyszy, pragnę odnowy mojego życia, które staje się coraz bardziej „zniewolone” schematem. Tyle we mnie pragnień, które wciąż czekają na realizację, tyle gotowości do głoszenia i służby… Zbiera się to we mnie wszystko i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze Pan pośle mnie gdzieś… Jeszcze nie wiem gdzie, ale oby tam, gdzie są głodni chleba Ewangelii ludzie… Na wędrowanie ze Słowem… 

piątek, 16 grudnia 2016

słyszysz?

zdj:flickr/niko si/Lic CC
(Łk 7,24-30)
Gdy wysłannicy Jana odeszli, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w pałacach królewskich przebywają ci, którzy noszą okazałe stroje i żyją w zbytkach. Ale coście wyszli zobaczyć? Proroka? Tak, mówię wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana. Lecz najmniejszy w królestwie Bożym większy jest niż on. I cały lud, który Go słuchał, nawet celnicy przyznawali słuszność Bogu, przyjmując chrzest Janowy. Faryzeusze zaś i uczeni w Prawie udaremnili zamiar Boży względem siebie, nie przyjmując chrztu od niego.

Mili Moi…
Zabrałem się ostatnio za pisanie kartek świątecznych. Oczywiście musiały temu towarzyszyć kolędy, bo inaczej sobie tego nie wyobrażam. I choć zwyczaj to już mocno przestarzały (choć wcale nie w Ameryce, w której ludzie chętnie go podtrzymują) to muszę przyznać, że doświadczyłem niemal dziecięcej radości z tego niezdarnego kreślenia liter na śliskim papierze moich tegorocznych kartek. A z każdą następną pojawiało się coraz więcej wspomnień związanych z tymi, do których właśnie pisałem. Taki kawał życia za mną. I tylu ludzi z różnych jego okresów, z którymi udało się ocalić kontakt. Czasem nie mamy wiele więcej ponad te kartki świąteczne. Tym milej jest mi usiąść do ich pisania i pomyśleć o tych, którzy blisko, czy daleko, ale wciąż są.

We wtorek zaś udałem się do spowiedzi. Nie jest to wielkie wydarzenie. Jak na prawdziwego grzesznika przystało, bywam tam często. Ale w USA nie jest to wcale taka prosta sprawa. Oczywiście ja mam i tak łatwiej, bo jeśli zapukam do którejkolwiek plebani, to zwykle żaden duszpasterz spowiedzi mi nie odmówi. Ale najpierw trzeba kogoś zastać w domu, a to „cud Boskiej miłości”. Jest jedno miejsce w mieście, nasza katedra, gdzie niestrudzony father Ringley zasiada codziennie na pół godziny przed Mszą w południe. Lubię go, bo to taki trochę duszpasterski radykał – chodzi w sutannie, co w tych warunkach jest wydarzeniem „kosmicznym” i ma naprawdę dobrze poukładane w sercu i głowie. Zjawiłem się więc przed konfesjonałem w dzień powszedni i byłem pierwszy. Po spowiedzi jednak, gdy wyszedłem, stało tam już kilka osób. I do tego właśnie zmierzam – byli to sami mężczyźni, co mnie bardzo ucieszyło i tchnęło nieco nadziei w moje małe zakonne serduszko. Bo jeśli we wtorek w południe kilku chłopów stoi pod konfesjonałem, to można jeszcze mieć nadzieję, że będzie komu „walczyć o wiarę” w tym zwariowanym świecie.

Wczoraj ostatecznie zakończyliśmy nasze rekolekcje ewangelizacyjne. Z ogromną przyjemnością patrzę na „nowych ludzi”. A historię niektórych miałem zaszczyt poznać i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Bóg ich wskrzesił. Patrzę na nich i cieszę się wraz z nimi. A dziś, już za chwilę, kolejne miesięczne spotkanie naszej wspólnoty małżeństw. Dziś namysł nad słowami „… i ślubuje ci…” Sam wiele odkrywam przygotowując się do tych spotkań i cieszy mnie, że są tacy, którym chce się na nie przyjść.

Myślę nad Słowem o moich „Janach Chrzcicielach”, o głosicielach, którzy Słowem Bożym budują moją wiarę, i z przykrością stwierdzam, że tych „kapłańskich” jest raczej niewielu. Pierwsza przeszkoda dość techniczna – najczęściej głoszę sam i nie mam okazji posłuchać kogo innego. A internetowe poszukiwania? Jakoś nie trafiają do mnie gwiazdy kaznodziejskie w stylu „baw mnie”, a ci poważniejsi chyba rzadziej są nagrywani. Na szczęście czasami udaje mi się trafić na coś, co i dla mnie jest Dobrą Nowiną wypowiedzianą w stylu, który do mnie trafia, bo inaczej byłoby ze mną krucho. Nasza emigracyjna rzeczywistość niestety utrudnia zwyczajne, zakonne poczynania duchowe. Choćby dni skupienia, których mi tu bardzo brakuje, a dotychczasowe próby ich organizacji nie powiodły się. Szukam więc cierpliwie i staram się słuchać szerzej… Wszak nie tylko przez duszpasterzy Pan przemawia. Ucho otwarte należy mieć zawsze, bo wierzę, że On nieustannie wysyła do mnie swoich posłańców – młodych i starych, biednych i bogatych, wykształconych i prostych… A oni czasem nawet o tym nie wiedząc mówią do mnie piękne rzeczy. Bardzo potrzebne, czasem trudne… Wszystkim Janom Chrzcicielom mojego życia dzisiaj dziękuję…

niedziela, 11 grudnia 2016

w górę...

zdj:flickr/Daniela Carvajal/Lic CC
(Mt 11,2-11)
Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? Jezus im odpowiedział: Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi. Gdy oni odchodzili, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on.


Mili Moi…
Zdążyłem wrócić z Chicago po przeprowadzonych tam rekolekcjach adwentowych. Mam szczerą nadzieję, że Pan Bóg dotykał ludzkich serc tak, jak tylko On to potrafi. Do głoszenia dołożyłem małą ofiarkę – nie znoszę latać samolotami. A Pan Bóg posyłając mnie do tego rozległego kraju zaprasza mnie do tego, żebym od czasu do czasu pokonał te swoją niechęć. I dobrze. Niech i to posłuży rozszerzaniu się jego miłosierdzia.

Zdążyliśmy również zakończyć nasze rekolekcje adwentowe w Bridgeport. W tym roku prowadził nas ksiądz Michał Olszewski. Wiele ważnych słow o Bożym Miłosierdziu padło z naszej ambony. Wiele dobrych książek rozeszło się pośród naszych ludzi. Wierzę głęboko, że to nauczanie wyda swoje owoce przede wszystkim w coraz większej fascynacji Jezusem i Jego miłością.

Wczoraj zaś Wieczór Wigilijny dla uczniów i rodziców naszej polskiej szkoły. Zawsze mnie to nieodmiennie wzrusza, kiedy dzieci usiłują po polsku przekazać dorosłym piękno duchowe tego świętego czasu. Dla wszystkich nas jest to czas zbierania owoców. Widzimy, że ten wysiłek, który dla wielu jest męczący, na który zdarza nam się czasem narzekać, ma głęboki sens i przynosi zamierzone owoce. Cele, które sobie stawiamy, aby dzieci nie zapomniały „skąd ich ród” w takich chwilach rysują się jeszcze wyraźniej, a takie uroczystości są znakomitymi motywatorami do jeszcze większego wysiłku.

Kiedy dziś słucham Słowa, a tam Jezus chwali Jana Chrzciciela, to myślę sobie, że Pan znów jest jakoś „w poprzek” ludzkich oczekiwań. Wszak Jan nie głosi słów łatwych, lekkich i przyjemnych. Te można usłyszeć od ludzi odzianych w miękkie szaty i mieszkających w pałacach. Słowa, które usypiają… A Jan wręcz przeciwnie. To ten człowiek, który mówi – siekiera do korzeni drzew jest przyłożona; kto wam pokazał jak uciec przed gniewem Boga? Słowa, które bolą, ranią i niszczą ugładzony świat świętego spokoju. Słowa, które mają tylko jeden cel – popatrzcie w górę. Nie ograniczajcie się do tego, co ziemskie…

Od razu przychodzi mi na myśl to, do czego wzywał również święty Paweł - 13 Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, 14 pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie. Flp 3, 13-14.

1 Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga*. 2 Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Kol 3, 1-2.

W górę… W górę… I myślę sobie, że gdybym zaczął mówić – jest dobrze, nie martwcie się, doszliście już w wierze i tak daleko, odpocznijcie sobie – zdradziłbym powierzoną mi misję, sprzeniewierzyłbym się swojemu powołaniu. Przygotowywanie drogi Panu od zawsze i na zawsze polega na tym, żeby budzić, a wraz z budzeniem wskazywać natychmiast na Tego, który przychodzi, a który jest miłosierdziem samym…


poniedziałek, 5 grudnia 2016

On żyje!!!

zdj:flickr/christopdesoto/Lic CC
(Łk 5,17-26)
Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób go przynieść, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę rzekł: Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić. Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga? Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy powiedzieć: Wstań i chodź? Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - rzekł do sparaliżowanego: Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu! I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj.


Mili Moi…
Od piątku jestem w Chicago. Najpierw gościnny, przyjacielski dom W, który gościł mnie przez dwa dni. A od wczoraj jestem już w parafii świętych Cyryla i Metodego w Lemont, gdzie głoszę rekolekcje adwentowe. Pan Bóg swoją dobroć okazuje jednak już od soboty… Wieczorem przybyliśmy tu na nabożeństwo pierwszosobotnie. Różaniec, Koronka, Godzinki, konferencja, Eucharystia i spowiedź poprzedziły modlitwę wstawienniczą o uzdrowienie, o którą zostałem poproszony. Ludzie rozproszeni po kościele, więc trochę nie do końca prawidłowo oceniłem ich liczbę. Postanowiłem więc modlić się krótka chwilkę nad każdym z nich. Wydawało mi się, że potrwa to pół godziny, potrwało dwie. Było pewnie około 70 osób. Ten wieczór był najlepszym dowodem, że Pan Bóg działa w słabości. Byłem bardzo zmęczony. Tak bardzo, że pod koniec nie wiedziałem już co mówię. Ale modliłem się nad chorobami w autorytecie Jezusa, dużo też modliłem się w językach… Nabożeństwo skończyło się grubo po północy… A dziś…

Przyszedł do mnie pewien człowiek z żoną. Zapamiętałem go, bo w sobotę ledwo do mnie doszedł. Potężne bóle w kolanach i biodrach mu to niemal uniemożliwiały. Dziś ten człowiek nie do poznania. Uśmiechnięty, bo nie boli. Od sobotniego wieczoru chodzi swobodnie. Przyszli zapytać czy jutro mogą przywieźć swoją ciężko chorą wnuczkę. Zaraz po nich weszła kobieta, która miała guza w uchu. Ją też pamiętam, bo położyłem jej ręce na uszy. Od soboty nie ma szumu, trzasków i pisków w uchu, nie odczuwa bólu, a wklęsłość po operacji przy dotyku wróciła całkowicie do normy. Wierzy, że jest uzdrowiona, 21 grudnia ma badania, które, jak wierzymy, tylko to potwierdzą. Bóg jest dobry i tak bardzo się cieszę, że posługuje się moją biedą…

A wczoraj spadł śnieg… Jest biało i zimno… Niby nic wielkiego, wszak grudzień i zima, ale jednak wcześniej było znacznie przyjemniej. I na spacer ciężko się wybrać, bo przecież jeśli jest tu jakiś kawałek chodnika, to nie koniecznie odśnieżony. Ale nie ma tego złego… Właśnie robi się kawa… Kocyk już czeka… Książka wraz z nim.

A nad Słowem myślę dziś o moich paraliżach. Myślę o tych wszystkich miejscach mojego życia, w których straciłem już nadzieję, że coś może się zmienić. Patrzę na wszystkie zastarzałe wady mojego życia, na wszystkie złe nawyki, na to wszystko, co przylgnęło do mnie na lata i od czego już sam nie umiem się uwolnić. Tyle prób, tyle starań i chyba na jakimś etapie przyszło zwątpienie – tu się już chyba nic nie da zmienić. Dziś trochę się jakby z tego otrząsnąłem. Te spotkania z ludźmi, którzy doznali łaski w sobotę były dla mnie dalszą częścią porannego rozmyślania. Bo jeśli Bóg może w jednej chwili zabrać ból z kolan, który niemal uniemożliwia chodzenie, to czyż nie może wyrwać mnie z mojej słabości? Może… Z pewnością może… On zna czasy i chwile. A ja wierzę… Chcę wierzyć… Postaram się wierzyć…

Z całego serca dziękuję również tym, którzy mnie „niosą do Jezusa”, wszystkim którzy się za mnie modlą, moim Margaretkom. W piątkowy wieczór odprawiłem za Was Eucharystię. Wierzę, że Wasza wiara jest dla mnie niezwykłym darem. Takim, jak dla paralityka w dzisiejszej Ewangelii wiara jego czterech przyjaciół.

czwartek, 1 grudnia 2016

ruiny...

zdj:flickr/Tim Green/Lic CC
(Mt 7,21.24-27)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.

Mili Moi…
Dzisiejszego wieczoru mamy doświadczyć nowej Pięćdziesiątnicy. Będziemy przeżywać nabożeństwo Odrodzenia w Duchu Świętym, które finalizuje powoli nasze ewangelizacyjne rekolekcje. Patrzymy na 50 odnowionych w swojej wierze osób, o których jak zawsze myślę z małym niepokojem. Niczym ojciec, którego dzieci wychodzą z domu – zastanawia się czy będą żyły wpojonymi im zasadami, tak i ja, myślę jak wielu z nich rozwinie łaskę, którą Bóg im okazał, a jak wielu wróci do tego, co dawne. Mam szczerą nadzieję, że to szaleństwo wiary, którego posmakowali, już zawsze będzie ich wabić i nie zrezygnują z walki o świętość.

Wczoraj stuknęło 20 lat od śmierci mojej mamy. Od kilku już lat uświadamiam sobie, że żyję na tym świecie już dłużej bez niej, niż żyłem z nią. Zacierają się w pamięci wydarzenia, zaciera się dźwięk głosu. Choć jej uśmiechniętą twarz z jednego z ostatnich zdjęć mam ciągle przed oczami. Mam też szczerą nadzieję, że dwadzieścia ziemskich lat wystarczyło już do odpokutowania jej ziemskich win i może cieszyć się oglądaniem Ojca Niebieskiego. Obyśmy się kiedyś spotkali… Sam Pan wie kiedy…

A ja już właściwie nad walizką. Jutro ruszam do Chicago, a właściwie do Lemont. Głoszę tam adwentowe rekolekcje w parafii świętych Cyryla i Metodego. Jeśli ktoś jest w pobliżu, to zapraszam. Strasznie mnie to cieszy, bo brakuje mi tego wędrowania ze Słowem w codzienności. A przy okazji odetchnę innymi sprawami, na chwilę zapomnę o troskach i być może poczytam… Chociaż czytania mi ostatnio nie brakuje i dziękuję Bogu, że wlał mi w serce raczej zamiłowanie do szeleszczących kartek książki, niż do mrugających pikseli ekranu.

Nie trzeba być inżynierem, żeby zdawać sobie sprawę z zasad budowlanych. Pierwsza i podstawowa to plan, od którego na krok nie można odstąpić. Budując nie można sobie pozwolić na spontaniczność, bo można to przypłacić życiem. I o tym wiedzą wszyscy i nikt nie ryzykuje. Bywa jednak, że i plan jest słaby i wykonawcy się nie przykładają i powstają takie katastrofy budowlane jak choćby w kultowym serialu „Alternatywy 4”.

Ale my mamy plan najlepszy. Ewangelię. Na jej podstawie mamy budować z głównym wykonawcą nasze wieczne zbawienie. Znajomość tego planu nie jest jednak naszą mocną stroną, a co gorsza, niemal każdy uważa się za eksperta i wielu dowodzi, że ten plan jest zbędny i można „budować na oko”, bo jakoś to będzie. Nasze wyobrażenia, gusta, przekonania, mają stać się zbiorem lepszych zasad, bardziej współczesnych, adekwatnych do naszej sytuacji i czasów. I budujemy… I gdzie człowiek się nie obejrzy, tam katastrofa budowlana, albo brakoróbstwo. A plan? Zbędny, zakurzony, na najwyższej półce w regale, z dedykacją od pobożnej ciotki – „Kaziowi, na Pierwszą Komunię”, 1986 rok…

Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.

wtorek, 29 listopada 2016

wyciągnij rękę i weź...

zdj:flickr/Matthias Ripp/Lic CC
(Łk 10,21-24)
W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić. Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli.

Mili Moi…
Wraz z całym Kościołem, rozpoczęliśmy w Bridgeport Adwent. Cieszą mnie w tym czasie zwłaszcza Roraty, które w naszej parafii celebrujemy o 6.30 rano. Ściągają one nieco więcej osób niż codzienna poranna Msza Święta. A są piękne, bo nasz duży kościół daje nam możliwość rozpoczęcia Mszy od procesji ze świecami. Doświadczamy więc wędrówki ze światłem w mrokach tego świata. Bardzo to symboliczne i znaczące.

Ja zaś przygotowuję się powoli do adwentowych rekolekcji, które mam wygłosić w Chicago. Już w piątek ruszam do miejsca przeznaczenia i, poza radością z głoszenia Słowa, mam również szczerą nadzieję na chwilę odpoczynku, odetchnięcie innym powietrzem, odcięciem choć na chwilę od codziennych trosk. A tych w zarządzaniu parafia naprawdę nie brakuje.

Czytam… Ostatnimi dniami sporo. Wciąż poszerzam wiedzę potrzebną do konstruowania mojego doktoratu. Jest to jedno z moich postanowień adwentowych. Nie może być dnia, w którym czegoś dla tej pracy nie zrobię. A że muszę jeszcze kilka dzieł wchłonąć, to czytam z zapałem. Jak bardzo chciałbym, żeby zabłysło jakieś światełko w tunelu zwiastujące kres tej studenckiej drogi. Ale nawet jeśli jakieś myśli o końcu się pojawiają, to są mgliste i trwają chwilę.

Myślę dziś nad Słowem o tym niezwykłym powołaniu, które dal mi Pan. Ale nie o kapłańskim, czy zakonnym (choć i one są zupełnie niezwykłe), ale o chrześcijańskim. Przecież wszystko mogło być inaczej. Mogłem nie urodzić się w katolickiej rodzinie, mogłem nie odkryć Kościoła jako mojej nowej rodziny. Moja droga wiary mogła być znacznie bardziej skomplikowana i zawiła. I wcale nie ma gwarancji, że znalazłbym na niej Boga. Tymczasem On dał mi tę wielką łaskę wiary właściwie od samego początku mojego życia. Co więcej, otrzymałem dar wiary niezachwianej, pozbawionej wątpliwości, zupełnie oczywistej i pewnej. To dar. Żadna w tym moja zasługa.

I dlatego myślę sobie jak bardzo bogaty jestem. Co więcej – jestem większym szczęściarzem (wszyscy jesteśmy), niż Apostołowie, którzy mieli tylko trzy lata z Jezusem. My mamy ich dwa tysiące za nami. Tysiące ksiąg opisujących działanie Boga w świecie, miliony świadectw głębokich relacji z Nim. Życia nie wystarczy, żeby choć odrobinę to zgłębić. A mimo tego wydaje nam się, że gdybyśmy żyli w czasach Jezusa, to może… ale dziś – tak trudno w Niego wierzyć. Mam takie wielkie przekonanie w oparciu o dzisiejsze Słowo, ze On chce nas wprowadzać w tę relację Syn – Ojciec, że On chce nas czynić jej częścią. Innymi słowy – wszystko, co Boże, jest dla nas dostępne. Wystarczy otworzyć oko, wystarczy nadstawić ucho. I brać… Bo Bóg jest hojnym dawcą. A Jego dary nigdy się nie wyczerpują…

czwartek, 24 listopada 2016

o klamce...

zdj:flickr/MikaelSimm/Lic CC
(Łk 21,20-28)
Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. Wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry; ci, którzy są w mieście, niech z niego uchodzą, a ci po wsiach, niech do niego nie wchodzą! Będzie to bowiem czas pomsty, aby się spełniło wszystko, co jest napisane. Biada brzemiennym i karmiącym w owe dni! Będzie bowiem wielki ucisk na ziemi i gniew na ten naród: jedni polegną od miecza, a drugich zapędzą w niewolę między wszystkie narody. A Jerozolima będzie deptana przez pogan, aż czasy pogan przeminą. Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie.

Mili Moi…
Muszę przyznać, że bardzo lubię amerykańskie Święto Dziękczynienia, które przypada właśnie dziś. Lubię je przede wszystkim dlatego, że… jest cicho. Na ulicach ruch zamiera, nie pracują żadne urzędy i instytucje. Ludzie zajmują się drobiem i przygotowują się do wieczornych spotkań. Wszyscy siadają przy stole i świętują. Tak, można zarzucać sielankowość, czy powierzchowność. I z pewnością są i tacy, dla których głębsze znaczenie tego święta pozostaje zakryte. Ale jestem przekonany, że wielu ludzi przeżywa ten dzień świadomie. Ja raczej ubolewam nad tym, że mimo dnia wolnego, na największym dziękczynieniu jakie katolik może sobie wyobrazić, na Mszy Świętej, frekwencja mizerna. Wiele pewnie jeszcze lat formacji upłynie, zanim grono eucharystyczne nam się w parafii powiększy. Ale nie traćmy nadziei…

Wczoraj, dzięki pomocy przyjaciół z Polski, dostałem trzystustronicowe tomiszcze poświęcone działalności św. Maksymiliana w Japonii. Dzieło brata Ferdynanda Kasza, maszynopis, który skutecznie uzupełni moje wiadomości o tym okresie życia świętego. Tylko kiedy czytać? Przesyłka mnie ucieszyła, ale jednocześnie wniosła w moje życie kolejną falę niepokoju. Wszak doktorat nietknięty od września. Owszem, poczytuję nieco, ale zupełnie nie wyobrażam sobie kiedy zasiądę i napisze kolejną partię mojej pracy. Na to też staram się spoglądać z nadzieją, ale ten proces wydaje mi się tak długotrwały i tak daleki od ukończenia, że czasami drżę na myśl o umykających dniach.

A poza tym dużo twórczości wszelakiej. We wtorek odbyło się kolejne spotkanie grupy małżeństw i kolejny fragment przysięgi małżeńskiej stał się przedmiotem naszego namysłu. Tym razem „biorę sobie Ciebie za męża/żonę”. We środę, wyjątkowo, spotkanie w ramach rekolekcji ewangelizacyjnych, które też powoli zmierzają do końca. W sobotę czeka nas kolejny parafialny dzień skupienia, a przyszły tydzień to już przygotowania do wyjazdu na rekolekcje adwentowe do Chicago.

A dzisiejsze Słowo??? Muszę przyznać, że nie bardzo lubię te końcówkę roku liturgicznego, bo Słowo jest „bezlitosne”. Z cała przejrzystością Jezus opowiada o losach tego świata, które muszą się kiedyś dopełnić. Niewątpliwie wpływ na tę „godzinę” ma ludzki grzech. I przyznam szczerze, że bardzo mnie dziwi, że Bóg wciąż wstrzymuje swój gniew. Być może to zasługą modlących się w zaciszu klauzury sióstr, a może ewangelizujących w świetle fleszy świeckich braci i sióstr. Nie wiem. W każdym razie On wciąż daje nam czas na nawrócenie. Świat wykonał przedziwną woltę w pespektywie ostatnich kilkudziesięciu lat. Oficjalnie i bluźnierczo odwrócił się od swojego Stwórcy, rzucając Mu „w twarz” swoiste wyzwanie, dowodząc, że może istnieć dalej gwałcąc i pogardzając wszystkim, co Bóg uznaje za święte. Taki stan nie będzie trwał wiecznie. A moim skromnym zdaniem, generalnie nie potrwa już długo. Tak, jak z miłości Bóg ten świat powołał, tak z dokładnie taką samą miłością zakończy jego istnienie. Pytanie tylko – przez które drzwi wejdziemy do nowego życia? Bo takich drzwi jest tylko dwoje. Może więc warto przyjrzeć się dziś, którą klamkę trzymasz w dłoni…

poniedziałek, 21 listopada 2016

a ja nie chcę...

zdj:flickr/gautam prakash/Lic CC
(Łk 23,35-43)

Gdy ukrzyżowano Jezusa, lud stał i patrzył. Lecz członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili: Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym. Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie. Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: To jest Król żydowski. Jeden ze złoczyńców, których [tam] powieszono, urągał Mu: Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas. Lecz drugi, karcąc go, rzekł: Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Jezus mu odpowiedział: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.


Mili Moi…
Jest dramatycznie… Żebym ja na moim blogu wpisywał coś raz w tygodniu… Tak źle to jeszcze chyba nigdy nie było. A im bardziej stanowczo planuję to zmienić, tym mniej mi wychodzi. Najczęściej jest to związane z faktem, że dopiero wieczorem mam wolną chwilę, którą mógłbym poświęcić na pisanie. Ale zwykle jestem już tak zmęczony, że nie jestem w stanie zebrać myśli. Wiem, że ksiądz, który tak mówi, jest dla wielu mało wiarygodny, bo co tez ci księża mogą robić. Ale może po prostu jestem taki słaby zawodnik i szybko się męczę. Sam już nie wiem.

Na szczęście udało mi się zdyscyplinować samego siebie w kilku innych dziedzinach życia. Wreszcie wszedłem w adorację w trochę bardziej zaplanowany sposób. Udało mi się wrócić do siłowni i jeść mądrzej, wróciłem też do soków warzywnych. To oczywiście małe rzeczy, ale to z małych rzeczy składa się codzienne życie. Domaga się to ode mnie funkcjonowania z zegarkiem w ręku, żeby podołać wszystkim obowiązkom, ale pojawia się tez satysfakcja z dobrze zaplanowanego dnia i ze zrealizowanych planów.

Muszę Wam zdradzić, że dojrzewa we mnie plan pożegnania się z portalami społecznościowymi, głownie z Facebookiem. Od dawna myślę, żeby się z niego wycofać. Poziom przemocy i braku kultury jest tam już tak wysoki, że trudno mi się to przegląda. Tym smutniej, że przecież dotyczy moich znajomych, bo to zamieszczane przez nich wiadomości przecież oglądam. Wielu z nich jest w permanentnym proteście. Sprzeciwiają się, mam wrażenie, wszystkim i wszystkiemu. Czasem czuje się jak na jakimś wiecu, na którym są wznoszone wrogie okrzyki. Smuci mnie to i złości. Rodzi ogrom niezrozumienia. Nie potrafię zrozumieć motywacji kogoś, kto zamieszcza film z księdzem (suspendowanym zresztą), który jednym tchem wypowiada słowa „zniszczmy ich, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Nie umiem pojąć demaskatorskich zapędów moich znajomych, którzy najwięcej życiowej energii trawią na poszukiwanie żydomasonerii. Nie mam sił na fale szyderstwa i pogardy. Kiedyś mogłem jeść poranną owsiankę i przeglądać FB. Dziś już nie mogę… Może czas się pożegnać. Żeby tak całkiem nie stracić wiary w ludzi, wiary w dobro…

Patrzę na krzyż Chrystusa, z którego króluje On nad tym światem i pytam Go – kiedy to się stało? Kiedy ludzie nabrali przekonania, że wiedzą już wszystko i nie potrzebują już słuchać nikogo? Kiedy dzielenie się swoimi przemyśleniami zamieniły się w brutalne prowokacje i obrzucanie się inwektywami? Kiedy wzniesiono barykady, z których od rana do wieczora strzela się do potencjalnych wrogów? Kiedy agresja zastąpiła życzliwość, a kultura została wyparta przez wulgarną przemoc słowną? Kiedy, katolicy przecież, nabrali przekonania, że dzień bez ociekającego jadem żartu ze swojego Kościoła jest dniem straconym? Kiedy młodzi i starsi zdecydowali, że goły tyłek ponętnej dziewczyny będzie najlepszym komentarzem zarówno do urodzinowych życzeń, jak i do informacji o czyichś zaręczynach?

Kiedy to się stało? Pewnie już wtedy… Tam pod krzyżem… Nie było inaczej. A lud stał i patrzył… A ja nie chcę… Coraz wyraźniej czuje, że nie chcę…

poniedziałek, 14 listopada 2016

wydmuszki...

zdj:flickr/psyberarist/Lic CC
(Łk 21,5-19)
Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie.


Mili Moi…
Tyle ważnych i pięknych rzeczy się dzieje, że nie nadążam zasiąść do komputera, żeby je opisać… W minionym tygodniu mieliśmy gościa. Witek Wilk dotarł do naszej parafii. W Polsce znany z mocnego Słowa, które przemienia ludzkie serca. Namaszczony mocą Ducha głosił również u nas. Urzeka mnie, że ludzie przemienieni przez Jezusa są niesłychanie prości, przejrzyści, otwarci. Słuchanie ich historii rodzi zapał i chęć do podejmowania na nowo nawet najtrudniejszych wyzwań. A tych nie brakuje. Choćby fakt, że zdecydowana większość słuchaczy w naszym kościele była spoza naszej parafii smuci mnie i jednocześnie głęboko zawstydza. Na razie jednak nie rezygnuję. Wciąż wierzę, że może coś kiedyś się jednak zmieni, że może uda wzbudzić się pragnienie również tu, w Bridgeport. A może taki jest Boży plan, żeby to miejsce służyło znacznie szerszemu gronu. Może to właśnie ci nie parafianie mają tu znajdować Boga. Nie wiem… Słucham, patrzę, rozeznaję… Daję sobie jeszcze czas…

W piątek zaś wyjechałem do West Hardford, aby poprowadzić rekolekcje dla małżeństw. Nie było ich wiele, bo tylko osiem, ale za to udało nam się stworzyć piękną wspólnotę na te weekendowe dni. To taka radość patrzeć na ludzi, którzy otwierają się na Boga i na siebie nawzajem. Kilka ważnych tematów udało nam się jak zwykle poruszyć i wierzę głęboko, że jakaś, nawet najdrobniejsza przemiana się w nich dokonała. Bo przecież nie trzeba wiele, trzeba tylko ruszyć z miejsca…

Dzisiejsze Słowo zaś znowu prowokuje we mnie pytanie – o obraz Boga, który w sobie noszę, a może szerzej – nosimy. Czy On rzeczywiście jest pełen czułości, miłości i dobroci? Bo przecież dzisiejsze zapowiedzi zdają się temu przeczyć. Ale czy w istocie przeczą one Jego dobroci, czy może tylko naszemu, ludzkiemu rozumieniu tego, co dla nas dobre? Bo nauczyliśmy się myśleć, że pokój i bezpieczeństwo, to optymalne warunki dla ludzkiego życia. Wydaje nam się, że bez nich nie da się osiągnąć szczęścia i stabilnego rozwoju. Trudności życiowe nie stanowią przedmiotu pożądania dla nikogo.

Gdyby jednak tak było, to właśnie tu i teraz winniśmy być najbardziej szczęśliwi. Wszak żyjemy w okolicznościach, które pozwalają zachować dużą dozę optymizmu, i pomijając właściwą dla naszego świata tendencję do narzekania na wszystko i wszystkich, przyznać trzeba, że nie brakuje nam żadnej z podstawowych dla człowieka wartości. Większości z nas nie grozi głód, bezdomność, czy skrajna samotność. A jednak u wielu brakuje smaku życia. Nasze życie, niczym wydmuszka, toczy się to w tę, to w inną stronę, kruche tak, że najdrobniejszy kłopot powoduje trudne do oszacowania zniszczenia. A Bóg mówi dziś, że dopiero w dramatycznych okolicznościach będziemy mieli okazję do składania świadectwa. Innymi słowy – dopiero doświadczając takich czy innych boleści zweryfikujemy wartości, którymi żyjemy. Wydmuszka się nie ostoi, ale chrześcijanin owszem…

Czy zatem chodzi o zapowiedź zniszczenia, czy raczej o pobudzenie nas do życia prawdziwego? Czy zamysłem Boga jest nas nieco postraszyć, czy skłonić nas raczej do zweryfikowania naszych wartości i docenienia naszego tu i teraz? Każda chwila ma wartość, ponieważ każda pokazuje nam na czym oparliśmy nasze życie. Każda chwila ma wartość, ponieważ każda jest zaproszeniem do odkrycia Tego, który może stać się dla nas oparciem w najtrudniejszych doświadczeniach. Tylko On pozwoli je przetrwać, kiedy nadejdą… 

poniedziałek, 7 listopada 2016

jakie tam będzie siano...

zdj:flickr/iJorgen/Lic CC
(Łk 20,27-38)
Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę. Jezus im odpowiedział: Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa "O krzaku", gdy Pana nazywa Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba. Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją.


Mili Moi…
Cuda się dzieją… Nieustannie. Ale całkiem sporo wydarzyło się ich w ostatni czwartek. Dochodzą do mnie głosy, że nasze rekolekcyjne nabożeństwo uzdrowienia zaowocowało potężnymi uwolnieniami. Zniknął lęk, gniew, nienawiść… A świadectw pewnie będzie więcej… Duchowa walka trwa. Na reakcje demona nie trzeba było czekać długo. Już w piątek rano dostałem od niego sygnał, że ma mnie na oku. Ale to był tylko wyraz jego bezsilności. Coś, co miało mnie zaniepokoić, a tak naprawdę mnie ucieszyło, bo odsłoniło cały ogrom Bożego dobra, którego świadkami byliśmy w czwartkowy wieczór. Wierzę głęboko, że to nie koniec, że Bóg będzie się nam jeszcze nie raz objawiał w swojej dobroci i z całym ogromem darów przyjdzie jeszcze niejeden raz do naszych rekolektantów…

Przede mną zaś kolejny pracowity tydzień… Jutro spotkanie w sprawie grudniowych rekolekcji małżeńskich w naszej parafii, we wtorek kolejne kilkugodzinne spotkanie księży, a wieczorem zaczynamy krótkie rekolekcje z Witkiem Wilkiem, znanym ewangelizatorem z Polski. Czwartek to nasze rekolekcje REO, a piątek to początek weekendowych rekolekcji małżeńskich w Hartford, które współprowadzę. Nie ma nudy, oj nie ma… Nad wszystkim trzeba pomyśleć, wszystko przygotować. Poranki wypełni mi pewnie lektura przygotowująca do pisania trzeciego rozdziału mojej rozprawy doktorskiej, choć zupełnie sobie nie wyobrażam w jaki sposób i kiedy on powstanie. Ale wszystko w rękach Najwyższego…

Dziś myślę nad Słowem o nowej perspektywie, którą przedstawia Jezus. Na przykładzie żydowskiego prawa małżeńskiego objawia wprost, że przykładanie ludzkich sposobów myślenia do rzeczywistości życia wiecznego mija się z celem. Święty Maksymilian podawał w takich chwilach przykład konia, który, gdyby mógł sobie wyobrażać stół swojego gospodarza, widziałby na nim najlepszy rodzaj siana. Podobnie i my z naszymi wyobrażeniami o niebie jesteśmy całkiem daleko od tego, co tak naprawdę nas tam czeka. Nie mamy szans zajrzeć za życia za tę zasłonę, czy więc jest sens „gdybać”? Czemu nie? Jeśli każda porcja nowych wyobrażeń będzie zwieńczona zastrzeżeniem, że to tylko wyobrażenia…

Od jakiegoś czasu śledzę sobie Polskie Kroniki Filmowe. Wiele z tych filmów jest naprawdę zabawnych. Zwłaszcza te, które przewidują… Wyobraźnia twórców, którzy choćby w latach siedemdziesiątych próbowali dociekać, jak będziemy mieszkać w roku 2000 nie znalazła żadnego odzwierciedlenia w faktach. Dziś bawi i zdumiewa… Myślę sobie, że takie uczucia będą nam towarzyszyć również, kiedy przekroczymy bramę śmierci. Zdumienie będzie prawdopodobnie połączone z dużą dozą dobrej zabawy i śmiechu. A potem już tylko najgłębsza radość i szczęście, że Bóg, jak zwykle, okazał się większy od wszelkich ludzkich wyobrażeń…

czwartek, 3 listopada 2016

nasz kondukt już wyruszył...

zdj:flickr/Jack Zalium/Lic CC
(J 14,1-6)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę. Odezwał się do Niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę? Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.


Mili Moi…
Działania na froncie duchowym trwają. Spowiedzi generalnych sporo. A ja dla relaksu postanowiłem spędzić wczorajszą noc w najdroższym hotelu w mieście. Wprawdzie nie zmrużyłem oka, ale jaka obsługa… Mówię o naszym bridgeporckim szpitalu. Wybrałem się tam późną nocą, kiedy bóle w klatce piersiowej stawały się powoli nieznośne. Przyjęto mnie serdecznie i zaczęły się tortury. Wróciłem do domu o 5 rano z diagnozą, że zawału na pewno nie mam i generalnie jestem zdrowy. Nie tym razem więc… Łózka mi nie przydzielono, ale i tak spodziewam się, że rachunek będzie solidny. No ale wiadomo… Jeśli co chwilę podchodziła do mnie jakaś pielęgniarka i życzyła mi zdrowia, albo gawędziła ze mną przyjaźnie, a obejrzało mnie w tym czasie czterech lekarzy, którzy z serdeczna troską na obliczu próbowali mnie zdiagnozować i zapewniali, że są na każde moje zawołanie, to kieszeń pacjenta sama wręcz się otwiera…  A co mi jest? Może przemęczenie. A może… to taka moja cena, którą musze zapłacić za uwolnienia, które dokonują się w tych spowiedziach. Jakkolwiek jest z pewnością będę żył aż do śmierci, a jej godzina znana jest tylko Panu…

Jutro przeżywamy nabożeństwo uzdrowienia. Wolność, której Bóg dla nas pragnie zaczyna się tu, na ziemi. I wszyscy, którzy jej szukają, z całą pewnością znajdą ją właśnie w Nim. Wierzę, że wielu ludzi właśnie jutro. Polecam to nasze nabożeństwo Waszej modlitwie.

Patrzę sobie dziś na tę całą refleksyjność Zaduszną obecną na wszystkich możliwych portalach internetowych i myślę, o tym, że nie potrwa ona nawet tak długo, co wypalenie się znicza na cmentarzu. Już jutro wróci materia z całą jej powierzchownością i przytłoczy „wewnętrznego człowieka, który ma się odnawiać z dnia na dzień” jak pisze nam święty Paweł. Trochę szkoda. A jednocześnie jakie to wielkie zadanie, żeby od czasu do czasu poprosić Jezusa o przewietrzenie mieszkania i podlanie w nim kwiatów. Bo przecież ono tam na nas czeka… Niewiele stąd zabierzemy. Może kilka cennych obrazów pod powiekami. Może kilka ważnych, ostatnich słów. Oby dojrzałość człowieka wewnętrznego pozwoliła się łatwo pożegnać z tym, co już nie będzie potrzebne. Odwagi więc… Wszak nasz kondukt pogrzebowy w dniu urodzenia na tej ziemi wyruszył… Kres tej drogi? Blisko… Zawsze bliżej, niż nam się wydaje…

poniedziałek, 31 października 2016

wejść na właściwe drzewo...

zdj:flickr/Chris Gin/ Lic CC
(Łk 19,1-10)
Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło.


Mili Moi…
Miniony weekend to był jakiś przysłowiowy Armagedon. Spotkanie za spotkaniem. Niemal bez wytchnienia. Niektóre bardzo poważne, inne mniej, żeby wspomnieć choćby Wiejską Biesiadę organizowaną przez Polską Szkołę i Klub Weteranów. W naszej rzeczywistości to jest dość normalne, że duszpasterze idą wszędzie, gdzie są ludzie, gdzie nasi parafianie. Nie wpraszamy się, po prostu odpowiadamy na zaproszenie. Rzecz jasna zaglądamy na chwile, żeby nie krępować nikogo naszą obecnością. Ale ogromnie się cieszę, że mogę widzieć ludzi w tych sytuacjach, w jakich żyją na co dzień, również kiedy się bawią. Są wtedy bardzo prawdziwi. A często banalne rozmowy przy stole przeradzają się w całkiem poważne i są już kontynuowane poza salą biesiadną. Lubię z nimi być, bo to są naprawdę świetni ludzie… Wczorajsza biesiada wiejska, więc i proboszcz wiejski…

A dziś procesja na cmentarzu. Przeszliśmy pomiędzy mogiłami, pomodliliśmy się. Wielu z nas z myślą o tych, którzy spoczywają na cmentarzach w Polsce. Trudno te dni porównać z ich atmosferą w Ojczyźnie. Tu jest zupełnie inaczej. Nawet pogoda nas dziś zaskoczyła. Dwadzieścia stopni. Nie bardzo było wiadomo co z siebie zdjąć, żeby jednak podkreślić, że to prawie listopad.

No i zaczęły się spowiedzi… Przychodzą ludzie, których ja osobiście bardzo podziwiam. Oni wykonują tak wielką robotę bilansując swoje życie. Oni zdobywają się na szczyty zaufania otwierając swoje serca wobec Boga za pośrednictwem kapłana. Oni tak bardzo głęboko to przeżywają, a ja razem z nimi. Każdy człowiek to odrębny świat, to wielka historia. Jak wielki trzeba mieć wobec tego szacunek, jak wiele delikatności… A jakie wielkie cuda Pan Bóg czyni… I ja na to wszystko patrzę i w tym uczestniczę. Jakim jestem szczęściarzem…

A dziś Zacheusz… Bardzo lubię tę opowieść ewangeliczną. Kiedyś bardzo dużo nad nią myślałem. Bardzo lubię też Zacheusza. To musiał być jednak odważny człowiek. A jednocześnie tak zmęczony swoim dotychczasowym życiem. Nic go nie cieszyło, w niczym nie odnajdywał spokoju. I spotkanie z Jezusem, które przychodzi w najlepszym momencie. Przypadek? Nie… U Boga nie ma przypadków. On przecież przychodzi szukać i zbawić to, co zginęło. Pan wybrał czas – najlepszy dla Zacheusza. Myślę sobie o uczestnikach naszych rekolekcji, o tych, którzy przyszli. To jest ich czas. Pan go wybrał. Bo jest najlepszy na zmiany. Myślę o sobie. O moim czasie na zmiany. Czy to dziś, czy jutro? A może to jest proces, który zapoczątkował Jezus już dawno, a teraz go powoli i systematycznie rozwija. Chciałbym tylko być tak odważny jak Zacheusz, chciałbym „wdrapać się na drzewo”, na właściwe drzewo, we właściwym momencie, chciałbym Go spotykać, wprowadzać pod swój dach, dzielić z Nim moje życie. Ustawicznie, a jednocześnie ciągle na nowo… To dopiero przygoda…


sobota, 29 października 2016

o drogach Jezusa...

zdj:flickr/matt northam/Lic CC
(Łk 6,12-19)
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy;  Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć,ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.

Mili Moi…
Trwają nasze rekolekcje ewangelizacyjne. Dziś, niemal w połowie, mogę powiedzieć, że uczestniczy w nich ponad pięćdziesiąt osób, co, jak na nasze warunki, jest wielką liczbą. Nasze rekolekcje nabierają tempa, wkrótce czeka nas nabożeństwo uzdrowienia. A w najbliższym tygodniu wielu uczestników przygotuje się do niego poprzez spowiedź generalną. Dla mnie oznacza to tyle, że prawdopodobnie najbliższe dni spędzę w klasztorze prawie bez wychodzenia z niego na zewnątrz… Ale to mała ofiarka wobec uśmiechniętych twarzy i wielkiej ulgi, która zwykle towarzyszy takim spotkaniom. Ostatnio znów Pan Bóg dał mi łaskę, że mogłem w Jego imię wskrzesić człowieka, który trzydzieści lat nie korzystał z Bożego przebaczenia. Takie spotkania są niezwykłym darem również dla mnie samego…

Co do spotkań, to wczoraj miałem okazję sprawować Eucharystię przy łóżku D. Bardzo mody człowiek, który zapadł w śpiączkę dziewięć miesięcy temu. Modliliśmy się o cud uzdrowienia dla niego prosząc Jezusa o miłosierdzie. Udzieliłem mu również sakramentu namaszczenia chorych. Jestem wdzięczny Panu, że posyła mnie w takie miejsca, że pozwala mi służyć w taki sposób, że kieruje do mnie tych wszystkich potrzebujących ludzi. To tak szczególnie przypomina mi o łasce wybrania.

Dzisiejsze Słowo pokazuje ogrom zadań. Jezus wytyczył swoim Apostołom drogi, którymi chodzimy do dziś. Jako współpracownicy następców Apostołów, mamy Go po prostu naśladować i podejmować wyzwania. Nie da się tego zrobić z głębi fotela z herbatką w dłoni. Trzeba wsiąść w samochód, przemierzyć czasem wiele mil, nie wyspać się, zapomnieć o innych sprawach, bo jest człowiek, który potrzebuje. Dla Jezusa, kiedy spotykał takiego człowieka, świat się zatrzymywał i nic ważniejszego nie istniało. Bardzo wiele mi jeszcze do takiego dynamizmu posługi brakuje. Ale każdy krok w tym kierunku, każda okazja, żeby zapomnieć o sobie, każdy gest miłości, jest małym zwycięstwem nad sobą i słabością natury. Jest tyle do zrobienia, a wciąż brakuje rąk, którymi Pan mógłby uzdrawiać, błogosławić, wskrzeszać umarłych… Oby więc tym rękom, które dziś ma do dyspozycji, po prostu się chciało… Modlę się o to dziś za przyczyną Judy i Szymona, Apostołów Jezusa.

Jutro kolejny, parafialny dzień skupienia. Idziemy w tym roku z Ewangelia Mateusza. Mam nadzieje, że słuchacze się znajdą. Bo cóż z tego, że uruchomimy kombajn, jeśli nie będzie czego kosić. Pan obiecywał wielkie żniwo. Wierzę, że prędzej, czy później, gdzieś w tej, czy innej galaktyce, napotkam zapowiadane przez Niego łany. Dziś robię, co mogę, a On musi się zająć resztą. W ten weekend także ruszamy na cmentarze. Sobota i niedziela to jedyne dni, kiedy możemy zgromadzić naszych wiernych w tych miejscach, do których w tym czasie nie ma zwyczaju w Ameryce zaglądać. Smutne te cmentarze tutaj. Puste, bez światła, bez kwiata, bez obecności żyjących… Kiedy będę tam zaglądał każdego dnia dla zyskania odpustu, mam szczerą nadzieję spotkać tam Żyjącego, który jest nadzieją i dla mnie i dla tych, których ciała oczekują tam na zmartwychwstanie…

niedziela, 23 października 2016

przygotuj pięść...

zdj:flickr/nicdalic/Lic CC
(Łk 18,9-14)
Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika. Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.


Mili Moi…
Na szczęście dysponuje już nowym sprzętem, który umożliwia mi kontaktowanie się ze światem zewnętrznym. Trochę mnie to ucieszyło z racji na funkcjonalność tego urządzenia, ale zupełnie nie ucieszyło mnie jako nowa rzecz, czy nowy nabytek. Czyżby przejaw ducha franciszkańskiego? Pomyślałem sobie nad tym i zauważyłem, że od bardzo dawna nie cieszą mnie nowe rzeczy, co więcej, niechętnie wydaję pieniądze na ich kupowanie dla siebie. Przeżywam tortury, kiedy muszę nabyć jakiś nowy ciuch, co na szczęście nieczęsto się zdarza. Ale w gruncie rzeczy bardzo mnie to cieszy i dziękuje za tę łaskę Jezusowi, bo to solidna porcja wolności w praktyce.

Pracy moc… Na ten tydzień przynajmniej trzy spowiedzi generalne się zapowiadają, a ich „sezon” wkrótce dopiero się rozpocznie. Spotkania, rozmowy, przywracanie ludzi do duchowego życia… Czyż może być coś piękniejszego? Tyle mam radości z faktu, że ludzie decydują się zaufać, że otwierają swoje serca, że przyjmują łaskę uzdrowienia od Jezusa. A ja w tym wszystkim mogę być, angażując mój czas i trochę serca… Nie potrzeba wiele…

Wczoraj odbył się doroczny Bal Błękitny Weteranów, na który tradycyjnie jako duszpasterze, jesteśmy zapraszani. Wzrusza mnie nieodmiennie zaangażowanie seniorów w propagowanie tradycji narodowych, ich szczery patriotyzm i wytrwałość w działaniach mimo tego, że z roku na rok jest ich coraz mniej. Poznałem przy okazji uroczą, młodą panią konsul, z którą przegadaliśmy cały wieczór. Tylu ciekawych ludzi wokół mnie – wystarczy tylko się rozejrzeć. Ale „gwiazdą wieczoru” był mój współbrat Ayub, Kenijczyk, który przybył do nas z okazji niedzieli misyjnej. Kiedy okazało się, że mówi po polsku, a co więcej, zna miejsca w Afryce, w których weterani przebywali podczas swojej powojennej tułaczki po świecie, nie mógł się opędzić od rozmówców, którzy nazywali go „sąsiadem”.

A dziś pokorny celnik, cały skupiony na Bogu i na łasce, której jest spragniony. Bez podkreślania swoich zasług, bez zbierania swoich dokonań, bez stawiania Mu przed oczy swoich wysiłków. Raczej z doświadczeniem swojej biedy, która zawsze najbardziej dotyka Bożego serca. Mam podobne doświadczenie. Tyle biedy duchowej, którą w sobie noszę… Tylko piersi jakoś takie mniej posiniaczone… Za mało tego uderzania się i za mało pokornej modlitwy grzesznika. Częściej chyba jakieś próby równoważenia złego wrażenia. Wiem, że jest słabo, więc może ja Ci Panie Boże spróbuje spłacić te moje długi. Małymi ratami, ale zrobię, co w mojej mocy. Tymczasem wcale nie w tym rzecz. Bóg nie tego ode mnie oczekuje. Chodzi raczej o pokorne uznanie, że ja nic sam nie mogę, że nie pomogą moje szlachetne wysiłki, że bez Jego łaski wszystko to funta kłaków warte. Bez tego dudniącego uderzenia, świadomego uderzenia, bolesnego uderzenia, nie można ruszyć z miejsca. Najpierw świadomość tego kim jestem ja, a Kim jest On, a wówczas wszelkie działania zyskują dopiero nowa jakość. Jego jakość. I już do głowy człekowi nie przychodzi, żeby się przed Nim chwalić. Bo wszystko jest łaską…

środa, 19 października 2016

więźniów nawiedzać...

zdj:flickr/nizz7/Lic CC
(Łk 12,39-48)
To rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Wtedy Piotr zapytał: Panie, czy do nas mówisz tę przypowieść, czy też do wszystkich? Pan odpowiedział: Któż jest owym rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas wydzielił jej żywność? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli sługa ów powie sobie w duszy: Mój pan ociąga się z powrotem, i zacznie bić sługi i służące, a przy tym jeść, pić i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna; każe go ćwiartować i z niewiernymi wyznaczy mu miejsce. Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą.

Mili Moi...
Dziś nadszedł nowy komputer, więc ufam, że już następny wpis będzie poczyniony na własnym sprzęcie, którego brak boleśnie odczułem na własnej skórze w tych dniach. Jak to jednak człowiek przywyka do dobrego... Piśmiennictwa w tych dniach było bardzo dużo. Konferencję za konferencją trzeba tworzyć, a jedynym miejscem, gdzie mogłem to uczynić, był nasz parafialny sekretariat, w którym przez większość dnia pracuje na komputerze sekretarka. Dla mnie pozostawały więc pory mocno ranne. Pobudki o 3 nad ranem nawet dla mnie oswojonego z materią okazały się czymś trudnym. Ale zdecydowanie lepiej pracuje mi się rano, niż późnymi wieczorami. Choć 3 to dla większości ludzi pewnie jeszcze środek nocy. Niemniej cieszy mnie fakt, że będę miał wkrótce dostęp do tego narzędzia, które okazuje się dziś niezbędne nawet w duszpasterstwie.

Trwają nasze rekolekcje ewangelizacyjne. To wielka rzecz. Jutro właściwie będzie taka weryfikacja, bo to już trzecie spotkanie, więc praktyka pokazuje, że kto przyjdzie jutro, zwykle zostaje do końca. Mam nadzieję, że ta piękna liczba 70 osób, których doliczyliśmy się tydzień temu nie zmaleje znacząco i wszyscy doświadczą takiej mocy Boga, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie poznali. Wczoraj też miało miejsce kolejne spotkanie naszej grupy małżeńskiej. Ta odrobinę zmalała. Pojawia się regularnie około ośmiu par, co mnie jednak szalenie cieszy i napawa optymizmem na przyszłość. Wczoraj zgodziliśmy się jednak wszyscy, że niesamowicie ciężko jest przekonać ludzi do wybrania się na takie spotkanie. Doświadczają tego powoli sami uczestnicy, zapraszając innych. To pozwala im zrozumieć moją „rozpacz”, kiedy patrzę jak wiele różnych zaproszeń pozostaje prawie bez echa...

A dziś przeżyłem swój kolejny pierwszy raz w Ameryce. Tym razem była to duszpasterska wizyta w więzieniu. Mam tam pewnego młodego przyjaciela, któremu młodość trochę wymknęła się spod kontroli i odsiaduje karę za swoje błędne wybory. Towarzyszę mu już duchowo od dawna, ale wizytowałem go po raz pierwszy. Przygotowania zajęły kilka długich miesięcy, bo okazało się, że człek, który odpowiada za duchową opiekę nad więźniami, a jednocześnie przepuszcza wszystkich duszpasterzy przez swoje biuro, nie jest szczególnie zainteresowany szybkim załatwianiem takich spraw. Pikanterii sprawie nadaje fakt, że funkcję tę pełni muzułmański imam. Nie chcę oskarżać pochopnie, ale po kilkukrotnym przechodzeniu ciągle tych samych procedur jechałem tam dziś z postanowieniem, że jeśli mnie nie wpuszczą, to zrobię tam jakąś awanturę. Na szczęście okazało się, że wreszcie moje podanie po kilku miesiącach zostało „klepnięte” i mogłem się spotkać z M. Ucieszyło mnie, że jest w dobrej kondycji psychicznej i robi poważne plany na przyszłość. Myślę, że jego dojrzewanie zostało znacząco przyspieszone i wierzę głęboko, że tej lekcji nie zapomni. Wyspowiadałem go, pogadaliśmy. I jestem przekonany, że jeszcze tam wrócę. Wrażenie samego więzienia, co pewnie nie dziwne, było jednak ogromnie przygnębiające, więc kiedy wyszedłem, podwójnie dziękowałem Bogu za wolność i dostrzegałem z większą intensywnością kolory jesieni mnie otaczającej. A jest ona piękna u nas. Tak piękna, że śmiem zaryzykować twierdzenie, że wobec jesieni w Connecticut nasze polskie Bieszczady mogą się schować...

Dzieje się więc sporo i to mnie w sumie cieszy, bo w jakiś sposób wczytując się w dzisiejsze Słowo odkrywam Jezusową zachętę, żeby nie poddać się „świętemu spokojowi”, który jest pułapką dla nas wszystkich. Im człowiek starszy, tym pułapka groźniejsza i bardziej aktualna. Nie chcę nigdy wejść w kapłańskie życie w świętym spokoju. Póki sił wystarczy chcę realizować tę misję, którą zlecił mi Jezus w Jego domu, a widzę coraz wyraźniej, że roboty mi nie zabraknie. Oby tylko nie zabrakło sił i ochoty, a On zrobi resztę. Co niechaj się stanie. Amen...

PS. A M., młodego więźnia, polecam waszej serdecznej modlitwie. To naprawdę dobry dzieciak – umiłowany przez Jezusa, który mu już wszystko przebaczył...