zdj:flickr/hugovik/Lic CC
Mili Moi...
Pracy tyle, że nie wiadomo w co ręce włożyć, a ochoty do czegokolwiek brak. Może to jakieś wiosenne przesilenie :) Jak to dobrze, że jest... pogoda. Na którą można zwalić wszystko. Zawsze to polepsza nieco samopoczucie. Swoją drogą, to chyba jedynie polska przypadłość. Nie przypominam sobie, żebym za czasów mojej pracy w Irlandii słyszał cokolwiek na temat pogody. A tam to dopiero można narzekać... Wszyscy noszą parasole i nikt nie gada na ten temat. A u nas, proszę, już ładnych kilka wersów napisałem o jej wpływie. Ale to nie dlatego, że nie mam o czym pisać, jeno raczej dlatego, że widzę bardzo wyraźnie jak umyka mi czas, a ja nie mogę zdobyć się na przysiad, który gwarantowałby jakieś wymierne owoce. A już w sobotę skupienie dla młodzieży w lubelskim Nazarecie, czas rozmyślać o warsztatach powołaniowych dla sióstr elżbietanek w Grudziądzu, nie mówiąc juz o rekolekcjach w Jeleniej Górze, które domagają się kilku szlifów... A ja nie mam siły się zebrać...
Ale dość użalania się nad sobą... Słowo jest motywujące, choć mocno korygujące również, bo przecież tam, gdzie mowa o faryzeuszach i uczonych w Piśmie, tak łatwo podstawić współczesnych kapłanów. I słusznie... Bo my pierwsi powinniśmy się zastanowić nad zarzutami Jezusa. Wszak powołał nas do przewodzenia i ma pełne prawo nas korygować... Pewnie w każdym z nas jest trochę sympatii do tych wszystkich wymienionych dziś przez Jezusa przerostów. Każdy lubi być traktowany wyjątkowo. A wciąż żyjemy w obszarze kulturowym, który księży nagradza i szanuje. Co by nie mówił - wciąż tak jest. Wszak ksiądz poniósł ofiarę, wyrzekł się tego i owego, więc powinien mieć taki, czy inny przywilej... Motywacja trochę rodem z dziewiętnastego wieku, ale ciągle żywa. Nawet biorąc pod uwagę coraz częstsze zachowania dokładnie przeciwne, to wciąż doświadczamy ogromnego szacunku i wielu przywilejów. W takim prostym, codziennym życiu...
Co z nimi zrobić? Czy kiedy pani na mój widok kroi świeżego kebaba, powinienem zaprotestować? Czy kiedy pani w mięsnym daje mi za darmo pęto kiełbasy - tak na spróbowanie, powinienem odmówić? Czy kiedy ktoś ustępuje mi miejsca w autobusie dlatego, że jestem księdzem (wierzcie mi, że to sytuacja prawdziwa z naszego, polskiego podwórka), to powinienem go zganić? Proste sytuacje, które się dzieją, bo jestem w habicie. A może powinienem go zdjąć dla uniknięcia tego typu zjawisk? Żeby nie zwracać na siebie uwagi... Bo Pan powiedział o tych wydłużonych frędzlach i powiększanych filakteriach...
I tu, myślę sobie, że można wylać przysłowiowe dziecko z kąpielą. Wszyscy ci dobrzy ludzie mają dobre intencje. Chcą okazać swoją życzliwość i jest czymś niestosownym im tego zabraniać, czy ganić. Jak najbardziej jednak stosownym jest kontrolować swoje serce i uznawać to wszystko za absolutnie niczym niezasłużony dar. To nie pozwoli sie przyzwyczaić. To nie pozwoli oczekiwać... Ja do niczego nie mam prawa i nie wolno mi tych wszystkich gestów traktować jako czegoś należnego. Za rzekome wyrzeczenia (bo pewnie niestety jest ich znacznie mniej, niż ci wszyscy dobrzy ludzie podejrzewają), za te ofiary, które ponoszę, za moją kapłańską, wielką szlachetność... Jeśli nie zapomnę, że wszystko jest darem, a największym z nich i zupełnie niezasłużonym, jest moje kapłaństwo, to będę bezpieczny. Wtedy nie grozi mi choćby manipulacja habitem, która zawsze mnie bardzo irytuje. To znaczy nie będę go nosił tylko wówczas, jeśli przyniesie mi to jakieś wymierne korzyści, czy będzie mogło mi w czymś pomóc, ale również wówczas, kiedy wiem, że wcale miło nie będzie...
Uczciwość i pewna wewnętrzna skromność. Wdzięczność, która odwzajemnia okazaną życzliwość. Serdeczność i gotowość do służby. To takie proste sprawy, które w kontekście dzisiejszego Słowa wydają się być lekarstwem na pychę, o którą Jezus oskarża przewodników ludu. Jeśli wszystko jest darem, to nie ma potrzeby grać kogoś, kim nie jestem. Nie muszę niczego robić pod publiczkę. Nie domagam się wyjątkowego traktowania... Jestem sobą, a Jezus zjednuje serca.
I wówczas kebab smakuje wybornie, ofiarowane pęto kiełbasy zachwyca cała wspólnotę, a miejsce, które ktoś ustąpił w autobusie... A jak to "smakuje" to nie wiem... Bo jednak nigdy nie skorzystałem... Mam swoje granice korzystania z nawet najszczerszej życzliwości :)
Pracy tyle, że nie wiadomo w co ręce włożyć, a ochoty do czegokolwiek brak. Może to jakieś wiosenne przesilenie :) Jak to dobrze, że jest... pogoda. Na którą można zwalić wszystko. Zawsze to polepsza nieco samopoczucie. Swoją drogą, to chyba jedynie polska przypadłość. Nie przypominam sobie, żebym za czasów mojej pracy w Irlandii słyszał cokolwiek na temat pogody. A tam to dopiero można narzekać... Wszyscy noszą parasole i nikt nie gada na ten temat. A u nas, proszę, już ładnych kilka wersów napisałem o jej wpływie. Ale to nie dlatego, że nie mam o czym pisać, jeno raczej dlatego, że widzę bardzo wyraźnie jak umyka mi czas, a ja nie mogę zdobyć się na przysiad, który gwarantowałby jakieś wymierne owoce. A już w sobotę skupienie dla młodzieży w lubelskim Nazarecie, czas rozmyślać o warsztatach powołaniowych dla sióstr elżbietanek w Grudziądzu, nie mówiąc juz o rekolekcjach w Jeleniej Górze, które domagają się kilku szlifów... A ja nie mam siły się zebrać...
Ale dość użalania się nad sobą... Słowo jest motywujące, choć mocno korygujące również, bo przecież tam, gdzie mowa o faryzeuszach i uczonych w Piśmie, tak łatwo podstawić współczesnych kapłanów. I słusznie... Bo my pierwsi powinniśmy się zastanowić nad zarzutami Jezusa. Wszak powołał nas do przewodzenia i ma pełne prawo nas korygować... Pewnie w każdym z nas jest trochę sympatii do tych wszystkich wymienionych dziś przez Jezusa przerostów. Każdy lubi być traktowany wyjątkowo. A wciąż żyjemy w obszarze kulturowym, który księży nagradza i szanuje. Co by nie mówił - wciąż tak jest. Wszak ksiądz poniósł ofiarę, wyrzekł się tego i owego, więc powinien mieć taki, czy inny przywilej... Motywacja trochę rodem z dziewiętnastego wieku, ale ciągle żywa. Nawet biorąc pod uwagę coraz częstsze zachowania dokładnie przeciwne, to wciąż doświadczamy ogromnego szacunku i wielu przywilejów. W takim prostym, codziennym życiu...
Co z nimi zrobić? Czy kiedy pani na mój widok kroi świeżego kebaba, powinienem zaprotestować? Czy kiedy pani w mięsnym daje mi za darmo pęto kiełbasy - tak na spróbowanie, powinienem odmówić? Czy kiedy ktoś ustępuje mi miejsca w autobusie dlatego, że jestem księdzem (wierzcie mi, że to sytuacja prawdziwa z naszego, polskiego podwórka), to powinienem go zganić? Proste sytuacje, które się dzieją, bo jestem w habicie. A może powinienem go zdjąć dla uniknięcia tego typu zjawisk? Żeby nie zwracać na siebie uwagi... Bo Pan powiedział o tych wydłużonych frędzlach i powiększanych filakteriach...
I tu, myślę sobie, że można wylać przysłowiowe dziecko z kąpielą. Wszyscy ci dobrzy ludzie mają dobre intencje. Chcą okazać swoją życzliwość i jest czymś niestosownym im tego zabraniać, czy ganić. Jak najbardziej jednak stosownym jest kontrolować swoje serce i uznawać to wszystko za absolutnie niczym niezasłużony dar. To nie pozwoli sie przyzwyczaić. To nie pozwoli oczekiwać... Ja do niczego nie mam prawa i nie wolno mi tych wszystkich gestów traktować jako czegoś należnego. Za rzekome wyrzeczenia (bo pewnie niestety jest ich znacznie mniej, niż ci wszyscy dobrzy ludzie podejrzewają), za te ofiary, które ponoszę, za moją kapłańską, wielką szlachetność... Jeśli nie zapomnę, że wszystko jest darem, a największym z nich i zupełnie niezasłużonym, jest moje kapłaństwo, to będę bezpieczny. Wtedy nie grozi mi choćby manipulacja habitem, która zawsze mnie bardzo irytuje. To znaczy nie będę go nosił tylko wówczas, jeśli przyniesie mi to jakieś wymierne korzyści, czy będzie mogło mi w czymś pomóc, ale również wówczas, kiedy wiem, że wcale miło nie będzie...
Uczciwość i pewna wewnętrzna skromność. Wdzięczność, która odwzajemnia okazaną życzliwość. Serdeczność i gotowość do służby. To takie proste sprawy, które w kontekście dzisiejszego Słowa wydają się być lekarstwem na pychę, o którą Jezus oskarża przewodników ludu. Jeśli wszystko jest darem, to nie ma potrzeby grać kogoś, kim nie jestem. Nie muszę niczego robić pod publiczkę. Nie domagam się wyjątkowego traktowania... Jestem sobą, a Jezus zjednuje serca.
I wówczas kebab smakuje wybornie, ofiarowane pęto kiełbasy zachwyca cała wspólnotę, a miejsce, które ktoś ustąpił w autobusie... A jak to "smakuje" to nie wiem... Bo jednak nigdy nie skorzystałem... Mam swoje granice korzystania z nawet najszczerszej życzliwości :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz