poniedziałek, 3 listopada 2014

szanuj czas...



(J 11,32-45)
A gdy Maria siostra Łazarza, przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: Gdzieście go położyli? Odpowiedzieli Mu: Panie, chodź i zobacz. Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: Oto jak go miłował! Niektórzy z nich powiedzieli: Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł? A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: Usuńcie kamień. Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie. Jezus rzekł do niej: Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego.

Mili Moi...
Ziąb dziś u nas okrutny, ale mimo tego w kościele jakby więcej ludzi. Jednak święta wszelakie mają to do siebie, że motywują. Może do pomyślenia o Panu Bogu, może o zarzuconych tradycjach, może, jak dzisiejsze, o przemijaniu. Tak, czy owak - szansa na złapanie dla Pana tych, którzy zwykle stoją na obrzeżach. Każdego dnia w różańcu o poranku za nich właśnie się modlimy - za tych, którzy należą do naszej parafii, ale którzy się w naszym kościele rzadko pojawiają. Niech Pan im udzieli łaski szczerego nawrócenia i przylgnięcia do Niego. Może niektórzy właśnie dziś uczynili ten krok.

Po Mszy na 11.00 udaliśmy się z najwytrwalszymi na procesję po jednym z cmentarzy. Wiało straszliwie, czego dowód macie na zdjęciu. Wymarzliśmy dramatycznie. Ale pomodliliśmy się, pośpiewaliśmy. Jakiż to inny obraz cmentarza, niż w Polsce w te dni. Żywego ducha, ani złamanego kwiatka, ani jednej świeczki. Myślę, że nasza obecność tam była źródłem radości dla spoczywających. A dla nas?

Dużo mam dziś myśli o czasie... Ale mniej o tym, który już upłynął. Bardziej skupiłem się chyba na tym, ile mi go jeszcze zostało. Tak wiele do zrobienia, a życie tylko jedno. I takie krótkie. Brzmią mi nieustannie w sercu słowa św. Maksymiliana - raz się żyje, nie dwa razy. One stały się ważne dla mnie już jakiś czas temu, trochę dzięki nim jestem w Ameryce. Ale skoro tak, skoro raz się żyje, to trzeba się zaangażować. I to całkowicie. Nie tylko w oglądanie chwały Bożej - choć o tym dziś Jezus przypomina ewangelicznej Marcie, ale również w ukazywanie i głoszenie tej chwały...

Nigdy nie byłem świadkiem wskrzeszenia umarłego i nigdy nie pragnąłem nim być. Ale do dziś dał mi Pan Bóg napatrzeć się na tyle różnorakich cudów, że jestem całkiem przekonany wewnętrznie, że zajmowanie się sprawami, które z Panem Bogiem nie mają nic wspólnego, jest dla mnie stratą czasu. Dlaczego więc decyduję się go tracić? Dlaczego tak wiele spraw niepotrzebnych, banalnych, miałkich? Wciąż brak tego wejścia w ogień, o którym pisałem kilka dni temu. Wciąż nie ma odwagi, choć jest przeogromna tęsknota.

Może tym ogniem jest właśnie śmierć... Może to w niej nie będę się już zajmował niczym innym, tylko Bogiem. Ale śmierć uniemożliwia objawianie Bożej chwały, przynajmniej w ziemski sposób. To jest ten dylemat, który już św. Paweł widział w swoim życiu - chciałbym odejść, bo to o wiele lepsze, ale zostać, to dla was konieczne.  Nie widzę tego tak ostro, bo ani ja tu ważny, ani konieczny. A jednak wydaje mi się, że wiele mógłbym zrobić, gdybym wszedł w relację z Nim bardziej, całkowicie, na przepadłe...

Ile mam jeszcze czasu? Żeby się nawrócić, żeby sie obudzić, żeby objawić Jego chwałę w mojej małej, ludzkiej świętości. Dużo? Mało? Tylko On to wie... Ale to jest dokładnie określone. I nawet dzisiejsze cofnięcie zegarków o godzinę niczego tu nie zmienia. Mój żałobny kondukt juz wyruszył, w dniu, w którym się urodziłem... Twój też... Szanujmy czas, póki jesteśmy w drodze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz