zdj:flickr/carlfbagge/Lic CC
(J 2,13-22)
Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus
udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów
oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy
sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i
woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy
sprzedawali gołębie, rzekł: Weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie
targowiska! Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom
Twój pochłonie Mnie. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: Jakim
znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz? Jezus dał im taką
odpowiedź: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo.
Powiedzieli do Niego Żydzi: Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty
ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni? On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy
więc zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i
uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus.
Mili Moi...
No i rekolekcje dla kobiet dobiegły końca... Odżyłem. Głoszenie Słowa zawsze dobrze mi robi. I choć teraz, z łaski Pana Boga, mam więcej okazji dzięki parafialnej pracy w Bridgeport (bo oczywiście "nękam" moich parafian codziennymi homiliami), to jednak ta rekolekcyjna wersja również bardzo mi odpowiada. A poza tym mogę też służyć w inny sposób... Godziny rozmów, które nie polegają tylko na tym, że radzę, czy rozgrzeszam, ale sam się buduję, słucham, uczę... I to jest piękna wymiana. Dla mnie, jak wspominałem, to też jakieś nowe doświadczenie. i ma ono swoje poruszające aspekty. Wczoraj wieczorem, jak wspominałem, każda z kobiet podczas nabożeństwa mogła podejść do Najświętszego Sakramentu i zaprosić Jezusa do swojego życia tu i teraz, zaprosić Go do swojego powołania. Każde wyznanie było jakoś poruszające, ale na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła jedna z nich, która wobec Jezusa ponowiła swoje przyrzeczenie małżeńskie... Wyrecytowała je pięknie z pamięci z głębokim przejęciem i łzami płynącymi po policzkach. Dla mnie to było jakieś niesłychanie piękne świadectwo miłości do jej męża i takiego życia tą przysięgą na co dzień, zgłębiania jej treści... Piękne chwile...
Jeszcze chwilowo mogę nieco odetchnąć, a jutro rano wsiadam w auto i zmierzam do domu... Bo z niemałym zdziwieniem to stwierdzam, ale... tęsknię :) I to chyba dobry znak...
A dziś patrząc na Jezusa, który robi porządek w świątyni, pomyślałem sobie jak wielkiej miłości potrzeba, żeby się do tego skutecznie zabrać. Pierwszym wymiarem tej miłości jest czerpać z Kościoła, brać z Niego życie, bo tam Pan je zaszczepił, tam bije jego źródło. Szczególnie urzeka mnie dzisiejszy obraz z pierwszego czytania, w którym słyszymy o życiodajnej wodzie wypływającej ze świątyni, wodzie, która gdziekolwiek dociera, ocala i sprawia owoce... W Kościele bije źródło życia - Eucharystia, sakrament pojednania, kierownictwo duchowe, to tylko niektóre z jego przejawów. Zaczerpnąć w obfitości. Wziąć to, co Jezus chce dać. To pierwszy wymiar miłości....
Drugi jest następstwem pierwszego. Dać. To, co mam, to, co mogę. Zaangażować się w życie mojego Kościoła. Wejść we wspólnotę. Znaleźć miejsce dla siebie. Świadomie budować tę społeczność, w której Bóg chce nas zbawić. Tak wiele jest do zrobienia. Tak wiele możliwości. I tak wiele sił ludzkich, które wciąż nie są zaangażowane. Tak wielu śpiących chrześcijan, którzy nie są w stanie nic dać, bo też nie wiedzą co mogliby wziąć. Nie dokonuje się wymiana. Jest obecność, ale jakaś niepełna, jakaś boleśnie okrojona, jakaś mało życiodajna. A Bóg chce ożywiać w swoim Kościele i poprzez swój Kościół.
Ale dopiero obie formy miłości przeżywane razem dają jakiś mandat do porządkowania Kościoła od wewnątrz. Mam często takie wrażenie, że ludziom, którzy się za reformy Kościoła biorą któregoś z tych wymiarów, albo i obu naraz brakuje. Wówczas reforma nie może być skuteczna. Wówczas ona najczęściej jest siłowa. Połączona z całkiem realną złością, agresją, złośliwością. Nie ma reformy, prawdziwej reformy Kościoła, bez prawdziwej miłości do Kościoła...
Nie mogę więc nie wspomnieć i nie podziękować tu mojemu Ojcu, świętemu Franciszkowi, reformatorowi, pełnemu miłości reformatorowi Kościoła. Pokorna reforma w obliczu bolesnych konfliktów i moralnego upadku... Kochać Kościół to reformować Kościół. Reformować w Kościele, z Kościołem i przez Kościół, zaczynając od... siebie.
Mili Moi...
No i rekolekcje dla kobiet dobiegły końca... Odżyłem. Głoszenie Słowa zawsze dobrze mi robi. I choć teraz, z łaski Pana Boga, mam więcej okazji dzięki parafialnej pracy w Bridgeport (bo oczywiście "nękam" moich parafian codziennymi homiliami), to jednak ta rekolekcyjna wersja również bardzo mi odpowiada. A poza tym mogę też służyć w inny sposób... Godziny rozmów, które nie polegają tylko na tym, że radzę, czy rozgrzeszam, ale sam się buduję, słucham, uczę... I to jest piękna wymiana. Dla mnie, jak wspominałem, to też jakieś nowe doświadczenie. i ma ono swoje poruszające aspekty. Wczoraj wieczorem, jak wspominałem, każda z kobiet podczas nabożeństwa mogła podejść do Najświętszego Sakramentu i zaprosić Jezusa do swojego życia tu i teraz, zaprosić Go do swojego powołania. Każde wyznanie było jakoś poruszające, ale na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła jedna z nich, która wobec Jezusa ponowiła swoje przyrzeczenie małżeńskie... Wyrecytowała je pięknie z pamięci z głębokim przejęciem i łzami płynącymi po policzkach. Dla mnie to było jakieś niesłychanie piękne świadectwo miłości do jej męża i takiego życia tą przysięgą na co dzień, zgłębiania jej treści... Piękne chwile...
Jeszcze chwilowo mogę nieco odetchnąć, a jutro rano wsiadam w auto i zmierzam do domu... Bo z niemałym zdziwieniem to stwierdzam, ale... tęsknię :) I to chyba dobry znak...
A dziś patrząc na Jezusa, który robi porządek w świątyni, pomyślałem sobie jak wielkiej miłości potrzeba, żeby się do tego skutecznie zabrać. Pierwszym wymiarem tej miłości jest czerpać z Kościoła, brać z Niego życie, bo tam Pan je zaszczepił, tam bije jego źródło. Szczególnie urzeka mnie dzisiejszy obraz z pierwszego czytania, w którym słyszymy o życiodajnej wodzie wypływającej ze świątyni, wodzie, która gdziekolwiek dociera, ocala i sprawia owoce... W Kościele bije źródło życia - Eucharystia, sakrament pojednania, kierownictwo duchowe, to tylko niektóre z jego przejawów. Zaczerpnąć w obfitości. Wziąć to, co Jezus chce dać. To pierwszy wymiar miłości....
Drugi jest następstwem pierwszego. Dać. To, co mam, to, co mogę. Zaangażować się w życie mojego Kościoła. Wejść we wspólnotę. Znaleźć miejsce dla siebie. Świadomie budować tę społeczność, w której Bóg chce nas zbawić. Tak wiele jest do zrobienia. Tak wiele możliwości. I tak wiele sił ludzkich, które wciąż nie są zaangażowane. Tak wielu śpiących chrześcijan, którzy nie są w stanie nic dać, bo też nie wiedzą co mogliby wziąć. Nie dokonuje się wymiana. Jest obecność, ale jakaś niepełna, jakaś boleśnie okrojona, jakaś mało życiodajna. A Bóg chce ożywiać w swoim Kościele i poprzez swój Kościół.
Ale dopiero obie formy miłości przeżywane razem dają jakiś mandat do porządkowania Kościoła od wewnątrz. Mam często takie wrażenie, że ludziom, którzy się za reformy Kościoła biorą któregoś z tych wymiarów, albo i obu naraz brakuje. Wówczas reforma nie może być skuteczna. Wówczas ona najczęściej jest siłowa. Połączona z całkiem realną złością, agresją, złośliwością. Nie ma reformy, prawdziwej reformy Kościoła, bez prawdziwej miłości do Kościoła...
Nie mogę więc nie wspomnieć i nie podziękować tu mojemu Ojcu, świętemu Franciszkowi, reformatorowi, pełnemu miłości reformatorowi Kościoła. Pokorna reforma w obliczu bolesnych konfliktów i moralnego upadku... Kochać Kościół to reformować Kościół. Reformować w Kościele, z Kościołem i przez Kościół, zaczynając od... siebie.
Szerokiej drogi !!!
OdpowiedzUsuń