zdj:flickr/Saad Sarfraz Sheikh/Lic CC
(Łk 19,1-10)
Jezus wszedł
do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem
Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć
Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu.
Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy
bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i
rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w
twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy,
widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i
rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym
skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie
stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn
Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło.
Mili Moi...
Niezauważalnie uleciał wtorek. Głównie dzięki dwóm spowiedziom furtkowym, które niemal całkowicie wypełniły mój dzień. Trochę poszarżowałem i już wiem, że dwie osoby na jeden dzień, to jednak nieco za dużo do udźwignięcia dla samego spowiednika. Ale to nic. Spiąłem się i przeżyliśmy. W każdym razie wielka radość z kolejnych uwolnień. Pan jest dobry...
No i dziś krótka wizyta w szpitalu u naszej sekretarki, która wczoraj powiła śliczną Amelkę. No właściwie trochę dłuższa, niż krótka, bo jak już byliśmy, to wysłano nas do pewnej młodej Amerykanki cierpiącej na nowotwór, którą mój zacny proboszcz namaścił. Ze zdumieniem stwierdziłem, że jest w szpitalu człek od organizacji duchowej opieki, taki urzędnik, który każdemu pacjentowi, który sobie tego życzy sprowadzi odpowiedniego duchownego z posługą. A że właśnie pojawiliśmy się na horyzoncie...
No i ukończyłem dziś pierwszy biuletyn parafialny (takie ogłoszenia duszpasterskie w wersji pisanej, które wręcza się każdemu po Mszy) i wysłałem go do druku. To ta część obowiązków sekretarki, która spadła na mnie. Ciekawe te nowe obowiązki amerykańskie, nie ma co :)
Zacheusz dziś... jedna z moich ulubionych Ewangelii... I staje mi przed oczami motyw nawrócenia. Niezwykłe jest to spotkanie. I dziś tak wyraźnie odczułem jak bardzo Zacheusz na nie czekał. Jak bardzo niewydolne było to wszystko, czego doświadczał w życiu. Pieniądze, kariera, salony... I pustka w sercu, głód, tęsknota, której niczym nie da się zaspokoić. Poszedł na drogę. Może pełen nadziei, a może już całkiem jej pozbawiony. Poszedł zobaczyć. I stracił wszystko. Tylko po to, żeby zyskać Wszystko.
Ale to nie wynik jego patrzenia. To efekt spojrzenia Tego, który przechodził. Był tam dla Zacheusza. Przyszedł odszukać to, co zginęło. Nie wahał się stanąć niżej, żeby ocalić ukrytego wśród liści... Człowieka. Bieda Zacheusza nie pozwoliła Jezusowi go ominąć. Bogactwo Zacheusza nie pozwalało mu pójść za Jezusem. Nie mógł doświadczyć wolności. Nie mógł poczuć wiatru we włosach i ziemi pod stopami. Oddzielony. Od Boga, od świata, od samego siebie... Więzień. A Jezus nie mówi nic. Tylko tyle, że musi, że musi wejść, że musi wejść pod dach Zacheusza. I on uwierzył, że Jezus musi... Nie zastanawiał się nad logiką tego wydarzenia. Popłynął... A potem już były tylko cuda. Nadzwyczajne. Wielkie. Niewytłumaczalne.
Zacheusz stał się takim biedakiem, że wreszcie mógł stać się posiadaczem Wszystkiego. Wolnym. Szczęśliwym...
Mili Moi...
Niezauważalnie uleciał wtorek. Głównie dzięki dwóm spowiedziom furtkowym, które niemal całkowicie wypełniły mój dzień. Trochę poszarżowałem i już wiem, że dwie osoby na jeden dzień, to jednak nieco za dużo do udźwignięcia dla samego spowiednika. Ale to nic. Spiąłem się i przeżyliśmy. W każdym razie wielka radość z kolejnych uwolnień. Pan jest dobry...
No i dziś krótka wizyta w szpitalu u naszej sekretarki, która wczoraj powiła śliczną Amelkę. No właściwie trochę dłuższa, niż krótka, bo jak już byliśmy, to wysłano nas do pewnej młodej Amerykanki cierpiącej na nowotwór, którą mój zacny proboszcz namaścił. Ze zdumieniem stwierdziłem, że jest w szpitalu człek od organizacji duchowej opieki, taki urzędnik, który każdemu pacjentowi, który sobie tego życzy sprowadzi odpowiedniego duchownego z posługą. A że właśnie pojawiliśmy się na horyzoncie...
No i ukończyłem dziś pierwszy biuletyn parafialny (takie ogłoszenia duszpasterskie w wersji pisanej, które wręcza się każdemu po Mszy) i wysłałem go do druku. To ta część obowiązków sekretarki, która spadła na mnie. Ciekawe te nowe obowiązki amerykańskie, nie ma co :)
Zacheusz dziś... jedna z moich ulubionych Ewangelii... I staje mi przed oczami motyw nawrócenia. Niezwykłe jest to spotkanie. I dziś tak wyraźnie odczułem jak bardzo Zacheusz na nie czekał. Jak bardzo niewydolne było to wszystko, czego doświadczał w życiu. Pieniądze, kariera, salony... I pustka w sercu, głód, tęsknota, której niczym nie da się zaspokoić. Poszedł na drogę. Może pełen nadziei, a może już całkiem jej pozbawiony. Poszedł zobaczyć. I stracił wszystko. Tylko po to, żeby zyskać Wszystko.
Ale to nie wynik jego patrzenia. To efekt spojrzenia Tego, który przechodził. Był tam dla Zacheusza. Przyszedł odszukać to, co zginęło. Nie wahał się stanąć niżej, żeby ocalić ukrytego wśród liści... Człowieka. Bieda Zacheusza nie pozwoliła Jezusowi go ominąć. Bogactwo Zacheusza nie pozwalało mu pójść za Jezusem. Nie mógł doświadczyć wolności. Nie mógł poczuć wiatru we włosach i ziemi pod stopami. Oddzielony. Od Boga, od świata, od samego siebie... Więzień. A Jezus nie mówi nic. Tylko tyle, że musi, że musi wejść, że musi wejść pod dach Zacheusza. I on uwierzył, że Jezus musi... Nie zastanawiał się nad logiką tego wydarzenia. Popłynął... A potem już były tylko cuda. Nadzwyczajne. Wielkie. Niewytłumaczalne.
Zacheusz stał się takim biedakiem, że wreszcie mógł stać się posiadaczem Wszystkiego. Wolnym. Szczęśliwym...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz