(Mk 6, 1-6)
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie.
Gdy zaś nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując
się, pytało ze zdziwieniem: "Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu
jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn
Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego
siostry?" I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: "Tylko w swojej
ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak
lekceważony". I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku
chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem
obchodził okoliczne wsie i nauczał.
Mili Moi…
Wczoraj wróciłem z nagrań
w Niepokalanowie. Wiele frajdy sprawia nam możliwość dzielenia się naszym
rozumieniem Ewangelii z słuchaczami Radia Niepokalanów. Cieszy nas, że
docierają do nas głosy radosnego uczestnictwa w tej naszej posłudze ze strony
słuchaczy. Ewangelizacja to wyzwanie…
Także bardzo materialne,
fizyczne. Wczorajszy pociąg, którym się przemieszczałem zyskał w drodze
osiemdziesiąt pięć minut spóźnienia. I musze przyznać, że… pierwszy raz od
dłuższego czasu nie wzbudziło to we mnie trudnych emocji. Nie ciskałem się, nie
narzekałem w duchu. Przyjąłem to jako sytuację niezależną ode mnie. Rzecz jasna
mogłoby być inaczej, gdybym na przykład spieszył się na przesiadkę. Ale tym
razem wracałem do domu… Ucieszyłem się tą reakcją, powściągliwością, którą
udało mi się w sobie znaleźć. Może to pierwszy owoc „odłączenia” od
nieustannego nasłuchu w świecie medialnym. Jeśli tak, to chwała Bogu!
Najbliższe dni to maratony
spowiednicze. Nie tylko dyżury w naszym, sanktuaryjnym konfesjonale, nie tylko
wizyty w „moich” siostrzanych klasztorach, w których spowiadam, ale również
szereg indywidualnych penitentów, którzy czekają w kolejce na spotkanie z łaską
Chrystusowego przebaczenia. To są chyba szczególne dla mnie momenty, chwile wzrostu
mojej wiary. Kiedy widzę z jakim zaufaniem ludzie powierzają w spowiedzi swoje
najtrudniejsze sprawy Jezusowi za moim pośrednictwem. Często mogę tylko pochylić
głowę z szacunkiem i niemym podziwem. Bardzo intensywnie pytam Ducha Świętego,
co mam mówić, w jaki sposób odpowiedzieć… I może właśnie dlatego sprawy, z
którymi się spotykam są coraz trudniejsze…
Dziś wiara jakoś
szczególnie mnie absorbuje, bo w Słowie po raz kolejny Pan mi przypomina, że
ona jest decyzją. Nie rodzi się całkiem spontanicznie i automatycznie nawet w
kontekście bliskości Jezusa. Mieszkańcy Nazaretu mają Go przed oczami. Tak
blisko, że mogą Go dotknąć. Mogą zapytać o wyjaśnienie trudnych kwestii. Mogą rozwiać
wszystkie swoje wątpliwości. A jednak tego nie czynią. Decydują się pozostać na
zewnątrz. Na swoich, z góry ustalonych pozycjach. Nie pozwalają się zaprosić.
Nie chcą uznać, że może w Nim być coś, o czym jeszcze nie wiedzą, czego nie
znają…
Księża, siostry zakonne,
organiści, kościelni i wszyscy inni posługujący z bliska doświadczają tego
niebezpieczeństwa. Wczoraj i dziś, ten sam na wieki – przewidywalny, znany…
Nudny Jezus… Jakaż fatalna pomyłka! Jaka ogromna strata! I jakie wielkie
zdziwienie z Jego strony… Pan nieczęsto się dziwi, ale jeśli już, to najczęściej
zasobami niewiary jakie jesteśmy w stanie w sobie wzbudzić.
W takich chwilach myślę,
że nawet stuminutowe opóźnienie pociągu ma się nijak wobec opóźnienia
życiowego, którego doznajemy z powodu pobłażliwego lekceważenia okazywanego
Jezusowi. W uszach zaś brzmią słowa – jednocześnie informujemy, że wielkość
opóźnienia może ulec zmianie. Jakiej zmianie? W tym wypadku to zależy tylko ode
mnie i od Ciebie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz