Photo by Fabio Santaniello Bruun on Unsplash
(Łk 13, 22-30)
Jezus przemierzał miasta i wsie, nauczając i odbywając swą podróż do
Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: "Panie, czy tylko nieliczni będą
zbawieni?" On rzekł do nich: "Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi;
gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają. Skoro Pan domu
wstanie i drzwi zamknie, wówczas, stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi
i wołać: „Panie, otwórz nam!”, lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”.
Wtedy zaczniecie mówić: „Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach
naszych nauczałeś” Lecz On rzecze: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście.
Odstąpcie ode Mnie wszyscy, którzy dopuszczacie się niesprawiedliwości!” Tam
będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i
wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych.
Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w
królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi,
którzy będą ostatnimi".
Mili Moi…
I znów minęło kilka intensywnych
dni. W weekend gościłem Pawła, mojego brata, który odwiedzając mnie dał mi
szanse na kulturalne wyjście z domu, czy też na pierwszą od sierpnia wizytę w
restauracji, Pogadaliśmy, pospacerowaliśmy i zaraz mi się nieco lepiej zrobiło…
W niedzielę zaś wyruszyłem
do Lublina. A właściwie do Kazimierza Dolnego, gdzie gościnne siostry betanki
udzieliły mi schronienia. Podczas studiów jeździłem tam jako spowiednik i
konferencjonista. Tym razem zatrzymałem się na nocleg, bo w poniedziałek miała miejsce
uroczystość promocji doktorskich na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. To był już
ostatni akord moich kilkuletnich zmagań naukowych. Uroczysta chwila, w której promotor
w imieniu Uniwersytetu kreuje nowego doktora wręczając mu tubę z dyplomem, nakładając
biret na głowę i pierścień na rękę. Nie ukrywam, że była to poruszająca chwila
i dziękuję za nią Panu Bogu.
Ale z tą uroczystością
wiążą się jeszcze dwa doświadczenia. Doktorów było pięćdziesięciu jeden.
Reprezentowali różne wydziały. Muszę przyznać, że szczególnie ujęły mnie
promocje w wykonaniu Pani Dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych. Piękna dykcja,
staranność w wypowiadaniu słów, ich właściwy dobór, a ponadto nienaganna
prezencja i udzielający się spokój Pani Dziekan sprawiły, że pozwoliłem sobie
nawet wysłać osobiste podziękowania za te chwile przyjemności z obcowania
z kultura wysoką. Przekonałem się, że do każdego wystąpienia należy się przygotować
i nawet tak powtarzalna uroczystość może mieć piękny charakter. Pani Dziekan
odpowiedziała miłym listem podkreślając, że przecież dla wielu z nas to jedyny
i niepowtarzalny dzień – warto więc się nieco postarać.
Na koniec zaś wyszedł
reprezentant doktorów, ksiądz, który z dużą swoboda podziękował wszystkim, a
składając życzenia użył pewnego przykładu, który, co dwukrotnie podkreślił,
jest przykładem dla dzieci. Otóż pewien kot gonił mysz. Pościg trwał już
dłuższą chwile, aż nagle mysz wpadła do kałuży. Podniosła się, odwróciła,
przyjęła pozycje boksera i powiedziała kotu – a teraz będziesz ze mną walczył. Okazało
się, że mysz wpadła do… kałuży alkoholu. Ksiądz życzył nam odwagi wewnętrznej
niezależnej od zewnętrznych okoliczności. Ale niepewne uśmiechy wśród
uczestników dowodziły, że jakiś niesmak w kontekście użytego przykładu pozostał.
Dwa różne wystąpienia w
ramach jednej uroczystości i skrajnie różne odczucia. Z całą pewnością trzeba
zwracać baczną uwagę na wypowiadane słowa.
Wczoraj kolejny Wieczór
dla Zakochanych. Tym razem miałem okazję przemówić. Uczestnicy
piękni, słuchający, zaangażowani. Miło patrzy się na ludzi, którzy wierzą w przyszłość,
wierzą w siebie nawzajem, wierzą w miłość. Młodość ma piękne oblicza. Kolejny
raz się o tym przekonuję…
A Pan mówi mi dziś, żebym
nie pomylił pobożności z wiarą. Ta ostatnia jest relacją, która zdecydowanie
poza pobożność wykracza. Chyba szczególnie ludzie zaangażowani religijnie stają
wobec takiej pokusy dostania się do nieba trochę „po znajomości”. Przecież jadaliśmy
z Tobą przy jednym stole, słuchaliśmy ciebie głoszącego, mieliśmy Cię więc w
zasięgu wzroku, byłeś nieustannie w pobliżu, kroczyliśmy przez życie obok
siebie. No właśnie – obok siebie, ale czy razem? Czy nie jesteśmy czasem jak
mieszkańcy Jerozolimy powtarzający naiwnie „świątynia Pańska, świątynia Pańska”
– przekonani, że skoro Pan jest pośród nas, to właściwie wystarczy? Czy,
używając terminologii sportowej, podnosimy sobie nieustannie poprzeczkę, czy też
wydaje nam się, że to, co osiągnęliśmy w zupełności wystarczy, bo przecież to i
tak znacznie więcej, niż osiągnęli inni? Czy poza krótkimi chwilami na
modlitwie nasz Pan jest dla nas ważny?
Brutalnie brzmią słowa
Jezusa – nie wiem skąd jesteście… I może dobrze usłyszeć je dziś, kiedy jeszcze
wiele można zmienić, niż po zakończeniu ziemskiego życia, kiedy już na zmianę
szans nie będzie… Nie wiem skąd jesteście moi pobożni przyjaciele, bo w waszej
pobożności zapomnieliście… o mnie. Zapomnieliście, że jestem z wami nie tylko w
kościele, a moim największym pragnieniem jest to, żebyście wy również byli ze
mną – także poza nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz