zdj:flickr/Viewminder/Lic CC
Mili Moi...
Dwa ostatnie dni z cała pewnością nie dostarczają rozproszeń naukowych. Pogoda się zepsuła, ku mojej osobistej radości. Ale niestety nie mogę powiedzieć, że skłoniła mnie ona do wytężonej nauki. Jedna wielka senność, która stawał się tym większa, im dłużej patrzyłem na notatki (bo nawet nie "w notatki"). Ale czytam... Po raz kolejny nasze 60 tez (z badań wynika, że tylko nasz kierunek ma ich tak dużo, co sugeruje, że jesteśmy wyjątkowo ambitni naukowo). Materiał absolutnie nie do ogarnięcia. Modlę się tylko, żeby zapamiętać po kilka zdań do każdego tematu i jakoś zacząć, z nadzieją, że potem to już sie potoczę... pewnie po równi pochyłej w dół :) No i czekamy na ten wtorek, jak na wybawienie...
A dziś posiedziałem sobie ze Słowem w atmosferze niezmiernego zdumienia... Mówiłem Bogu raz po raz, że nie rozumiem... Zupełnie nie rozumiem... Jego miłości... Co Go zachwyca w człowieku, który zepsuł już tak wiele z tego stworzonego przez Niego świata? Co takiego jest w nas, że nieustannie ma dla nas cierpliwość? I to nie taką, która nas toleruje, ale zbawczą, pełną pasji, umocowaną w miłości... Zupełnie nie mogę tego zrozumieć. Kiedy widzę do czego jako ludzie jesteśmy zdolni (a przecież pewnie sobie nawet nie wyobrażam ogromu nieprawości, która w świecie się właśnie dokonuje), kiedy na własnej skórze doświadczam owoców ludzkiej głupoty, nienawiści, czy złości. Naprawdę zastanawiam się jak to możliwe, żeby On tak kochał...
Szukając przyczyn myślę sobie, że być może On zna całe dobro, które w człowieku zaszczepił, w każdym człowieku. Być może Bóg "wierzy", że to dobro się jeszcze objawi, że ono jest możliwe do uruchomienia. Być może ludzkość zatrzyma się jeszcze w swoim opętańczym biegu ku zagładzie i zwróci swe oblicze ku tej Miłości. Być może tylko On wie, jak wielkim darem było posłanie Syna na ten świat i Jego ofiara. Ofiara, która wciąż "działa" i nie może się zmarnować, nie może z niej być wyłączony ani jeden człowiek, który zrodził się w sercu Boga. Każdy, również ci jeszcze nie istniejący, muszą mieć szansę doświadczyć jej potęgi... Ja też jej tak bardzo wciąż potrzebuję...
Dlatego nie usiłuję pojąć rozumem tej miłości... Bo to chyba nie możliwe. Nie chcę też polaryzować świata - źli oni i dobrzy my... Wszyscy tej łaski płynącej z krzyża, łaski zbawienia potrzebujemy. A ja pewnie nie jestem wcale tak wiele lepszy od tych, powszechnie uznawanych za najgorszych. Czym we mnie Bóg może się zachwycać? Czym ja mógłbym sobie zasłużyć na tę miłość? Nie ma we mnie nic takiego... Nic... Wszystko wobec Jego świętości jest błotem, nicością... Ale nie próbując zrozumieć, chciałbym chociaż nieudolnie, ale jednak naśladować tę miłość... A nie bardzo potrafię... A szczególnie nie potrafię kochać tych, których On kocha mocno - Jego wrogów, tych, którzy "plują Mu w twarz", tych nienawistnych, którzy próbują zaszkodzić Jego sprawom na każdym kroku... Nie umiem ich kochać i niestety czasem rodzi się we mnie bardzo ludzka chęć działania, która nie ma nic wspólnego z dzisiejszym zamysłem Boga - nie po to, by potępił, ale by zbawić... Ja w moich ludzkich odruchach jestem skłonny raczej "zrobić porządek" po ludzku... Niczym Piotr, który w Getsemani chwyta za miecz; niczym Boanerges, którzy gotowi są puścić miasto z dymem, bo nie przyjęto w nim Jezusa... A On wciąż cierpliwy. I dla nich i dla mnie... Nie mści się za naszą głupotę... A ja dzięki takim medytacjom jak dzisiejsza widzę jak bardzo jestem podobny do tych, których surowo osądzam... Jestem takim samym głupcem jak oni, tyle że im się wydaje, że wymażą z tego świata Jego imię, a mnie się wydaje, że lepiej by było ich wymazać w Jego imię... Nie tędy droga... Z całą pewnością nie tędy... Tylko Jemu wolno decydować... A skoro wciąż jest zdecydowany kochać, to mnie nie wolno inaczej... Po prostu nie wolno...
Dwa ostatnie dni z cała pewnością nie dostarczają rozproszeń naukowych. Pogoda się zepsuła, ku mojej osobistej radości. Ale niestety nie mogę powiedzieć, że skłoniła mnie ona do wytężonej nauki. Jedna wielka senność, która stawał się tym większa, im dłużej patrzyłem na notatki (bo nawet nie "w notatki"). Ale czytam... Po raz kolejny nasze 60 tez (z badań wynika, że tylko nasz kierunek ma ich tak dużo, co sugeruje, że jesteśmy wyjątkowo ambitni naukowo). Materiał absolutnie nie do ogarnięcia. Modlę się tylko, żeby zapamiętać po kilka zdań do każdego tematu i jakoś zacząć, z nadzieją, że potem to już sie potoczę... pewnie po równi pochyłej w dół :) No i czekamy na ten wtorek, jak na wybawienie...
A dziś posiedziałem sobie ze Słowem w atmosferze niezmiernego zdumienia... Mówiłem Bogu raz po raz, że nie rozumiem... Zupełnie nie rozumiem... Jego miłości... Co Go zachwyca w człowieku, który zepsuł już tak wiele z tego stworzonego przez Niego świata? Co takiego jest w nas, że nieustannie ma dla nas cierpliwość? I to nie taką, która nas toleruje, ale zbawczą, pełną pasji, umocowaną w miłości... Zupełnie nie mogę tego zrozumieć. Kiedy widzę do czego jako ludzie jesteśmy zdolni (a przecież pewnie sobie nawet nie wyobrażam ogromu nieprawości, która w świecie się właśnie dokonuje), kiedy na własnej skórze doświadczam owoców ludzkiej głupoty, nienawiści, czy złości. Naprawdę zastanawiam się jak to możliwe, żeby On tak kochał...
Szukając przyczyn myślę sobie, że być może On zna całe dobro, które w człowieku zaszczepił, w każdym człowieku. Być może Bóg "wierzy", że to dobro się jeszcze objawi, że ono jest możliwe do uruchomienia. Być może ludzkość zatrzyma się jeszcze w swoim opętańczym biegu ku zagładzie i zwróci swe oblicze ku tej Miłości. Być może tylko On wie, jak wielkim darem było posłanie Syna na ten świat i Jego ofiara. Ofiara, która wciąż "działa" i nie może się zmarnować, nie może z niej być wyłączony ani jeden człowiek, który zrodził się w sercu Boga. Każdy, również ci jeszcze nie istniejący, muszą mieć szansę doświadczyć jej potęgi... Ja też jej tak bardzo wciąż potrzebuję...
Dlatego nie usiłuję pojąć rozumem tej miłości... Bo to chyba nie możliwe. Nie chcę też polaryzować świata - źli oni i dobrzy my... Wszyscy tej łaski płynącej z krzyża, łaski zbawienia potrzebujemy. A ja pewnie nie jestem wcale tak wiele lepszy od tych, powszechnie uznawanych za najgorszych. Czym we mnie Bóg może się zachwycać? Czym ja mógłbym sobie zasłużyć na tę miłość? Nie ma we mnie nic takiego... Nic... Wszystko wobec Jego świętości jest błotem, nicością... Ale nie próbując zrozumieć, chciałbym chociaż nieudolnie, ale jednak naśladować tę miłość... A nie bardzo potrafię... A szczególnie nie potrafię kochać tych, których On kocha mocno - Jego wrogów, tych, którzy "plują Mu w twarz", tych nienawistnych, którzy próbują zaszkodzić Jego sprawom na każdym kroku... Nie umiem ich kochać i niestety czasem rodzi się we mnie bardzo ludzka chęć działania, która nie ma nic wspólnego z dzisiejszym zamysłem Boga - nie po to, by potępił, ale by zbawić... Ja w moich ludzkich odruchach jestem skłonny raczej "zrobić porządek" po ludzku... Niczym Piotr, który w Getsemani chwyta za miecz; niczym Boanerges, którzy gotowi są puścić miasto z dymem, bo nie przyjęto w nim Jezusa... A On wciąż cierpliwy. I dla nich i dla mnie... Nie mści się za naszą głupotę... A ja dzięki takim medytacjom jak dzisiejsza widzę jak bardzo jestem podobny do tych, których surowo osądzam... Jestem takim samym głupcem jak oni, tyle że im się wydaje, że wymażą z tego świata Jego imię, a mnie się wydaje, że lepiej by było ich wymazać w Jego imię... Nie tędy droga... Z całą pewnością nie tędy... Tylko Jemu wolno decydować... A skoro wciąż jest zdecydowany kochać, to mnie nie wolno inaczej... Po prostu nie wolno...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz