zdj:flickr/zakwitnij/Lic CC
Mili Moi...
Wczoraj zakończyłem weekendowe spotkanie dla dziewcząt w Kazimierzu u sióstr betanek. Chyba coraz słabszą formę reprezentuję, bo po pierwszej konferencji jedna z dziewczyn wyjechała. Po Mszy, kolejna. A w sobotni wieczór trzecia :) Moja skuteczność zniechęcająca wyraźnie wzrosła :) A poważnie mówiąc - bardzo miłe spotkanie, sporo modlitwy. Jedyny aspekt trudny to pogoda. Ale i ona zrobiła nam prezent w niedzielę. Pospacerowałem raniutko nadwiślańskim bulwarem w promieniach pięknego słonka... Dobry czas. A za tydzień kolejny weekend w Kazimierzu. Tym razem spotkanie rodziców postulantek i nowicjuszki. Mam ich trochę oswoić z materią zakonnego życia :) A dziś? Chciałbym napisać, że się uczę, ale bym skłamał :) A jutro dwa pierwsze egzaminy... Na szczęście zakres materiału przyjazny studentowi, a nawet możliwy do wyboru przez samego studenta :) Pouczę się więc... jutro...
A mówiąc poważniej, zatrzymuje mnie bardzo tęsknota Boga, o której czytaliśmy wczoraj i dziś. Tęsknota za człowiekiem. Ta wczorajsza Ewangelia... W domu Ojca mojego jest mieszkań wiele (...) idę przygotować wam miejsce (...) przyjdę i zabiorę was do siebie, abyście byli tam, gdzie ja jestem. Wszystko, co dokonuje się w moim życiu tu na ziemi od jego pierwszych chwil, ma jeden cel - dotarcie do domu Ojca. On, który w swojej tęsknocie wyczekuje. A kiedy ta tęsknota osiąga kres, kiedy przelewa się wręcz przez jego serce, wówczas przychodzi siostra nasza śmierć cielesna, aby nas poprowadzić do domu, do Ojca.
I pomyślałem sobie, że to właśnie lęk przed nią chyba najbardziej nie pozwala nam na tę tęsknotę Ojca odpowiedzieć naszą własną tęsknotą. No bo jasne - ja wiem, że Bóg mnie kocha, ja tego nawet doświadczam, ja jestem w stanie w tę Jego tęsknotę uwierzyć, ale śmierć? Dlaczego musze umrzeć? Dlaczego muszę wyruszyć w tę drogę, w której nikt nie będzie mi towarzyszył? Dlaczego to wszystko jest owiane taką wielką tajemnicą? I tu chyba z pomocą przychodzi Chrystus Zmartwychwstały, który w swojej śmierci i zmartwychwstaniu pokonał ten pierwszy i podstawowy lęk ludzkiego życia - lęk przed śmiercią.
Ale mało tego, że Bóg obiecuje czekać na nas w domu. Mało, że przygotowuje nam miejsce. Dziś Jezus mówi, że Ojciec i On tak tęsknią za nami, że przyjdą do nas tu, podczas naszego ziemskiego życia i będą z nami przebywać. Jeden jedyny gest z naszej strony, gest zaproszenia, to zachowywanie przykazań. Jeśli na to się decydujemy, to Bóg nie zawodzi. Przychodzi i czyni sobie w nas mieszkanie. To jest właściwie niesamowita szansa na uruchomienie swojej tęsknoty za Nim i na wychodzenie z lęku, z obawy przed śmiercią. Od ziemskiej tęsknoty droga do tęsknoty wiecznej. To znaczy, jeśli tu na ziemi zacznę zbliżać się do Niego, dopuszczać Go do moich spraw, pozwolę Mu przyjść i zamieszkać ze mną, to dużo łatwiej będzie mi myśleć o spotkaniu z Nim twarzą w twarz. Wówczas śmierć nie będzie się jawiła jako jakieś koszmarne rozstanie z tym, co dla mnie najważniejsze w atmosferze grozy i smutku, ale jako spotkanie z Jedynym, który czeka niecierpliwie, żeby mnie przytulić i pokazać wszystko, co dla mnie przygotował... Jakie to będzie piękne spotkanie...
W naszej tradycji zakonnej mamy krótką modlitwę, którą ja mam zwyczaj odmawiać codziennie przed snem (a czasem i wiele razy w ciągu dnia) - Jezu, Maryjo, Józefie - Wam oddaję serce, ciało i duszę moją. Jezu, Maryjo, Józefie - bądźcie ze mną przy skonaniu. Jezu, Maryjo, Józefie - niech przy was w spokoju Bogu ducha oddam. Najsłodszy Jezu, nie bądź mi sędzią, ale Zbawicielem. Ufam, że z tą modlitwą na ustach trafię pod właściwy adres, kiedy siostra nasza śmierć cielesna, przybędzie z tym niebiańskim zaproszeniem... Zaproszeniem do domu...
Wczoraj zakończyłem weekendowe spotkanie dla dziewcząt w Kazimierzu u sióstr betanek. Chyba coraz słabszą formę reprezentuję, bo po pierwszej konferencji jedna z dziewczyn wyjechała. Po Mszy, kolejna. A w sobotni wieczór trzecia :) Moja skuteczność zniechęcająca wyraźnie wzrosła :) A poważnie mówiąc - bardzo miłe spotkanie, sporo modlitwy. Jedyny aspekt trudny to pogoda. Ale i ona zrobiła nam prezent w niedzielę. Pospacerowałem raniutko nadwiślańskim bulwarem w promieniach pięknego słonka... Dobry czas. A za tydzień kolejny weekend w Kazimierzu. Tym razem spotkanie rodziców postulantek i nowicjuszki. Mam ich trochę oswoić z materią zakonnego życia :) A dziś? Chciałbym napisać, że się uczę, ale bym skłamał :) A jutro dwa pierwsze egzaminy... Na szczęście zakres materiału przyjazny studentowi, a nawet możliwy do wyboru przez samego studenta :) Pouczę się więc... jutro...
A mówiąc poważniej, zatrzymuje mnie bardzo tęsknota Boga, o której czytaliśmy wczoraj i dziś. Tęsknota za człowiekiem. Ta wczorajsza Ewangelia... W domu Ojca mojego jest mieszkań wiele (...) idę przygotować wam miejsce (...) przyjdę i zabiorę was do siebie, abyście byli tam, gdzie ja jestem. Wszystko, co dokonuje się w moim życiu tu na ziemi od jego pierwszych chwil, ma jeden cel - dotarcie do domu Ojca. On, który w swojej tęsknocie wyczekuje. A kiedy ta tęsknota osiąga kres, kiedy przelewa się wręcz przez jego serce, wówczas przychodzi siostra nasza śmierć cielesna, aby nas poprowadzić do domu, do Ojca.
I pomyślałem sobie, że to właśnie lęk przed nią chyba najbardziej nie pozwala nam na tę tęsknotę Ojca odpowiedzieć naszą własną tęsknotą. No bo jasne - ja wiem, że Bóg mnie kocha, ja tego nawet doświadczam, ja jestem w stanie w tę Jego tęsknotę uwierzyć, ale śmierć? Dlaczego musze umrzeć? Dlaczego muszę wyruszyć w tę drogę, w której nikt nie będzie mi towarzyszył? Dlaczego to wszystko jest owiane taką wielką tajemnicą? I tu chyba z pomocą przychodzi Chrystus Zmartwychwstały, który w swojej śmierci i zmartwychwstaniu pokonał ten pierwszy i podstawowy lęk ludzkiego życia - lęk przed śmiercią.
Ale mało tego, że Bóg obiecuje czekać na nas w domu. Mało, że przygotowuje nam miejsce. Dziś Jezus mówi, że Ojciec i On tak tęsknią za nami, że przyjdą do nas tu, podczas naszego ziemskiego życia i będą z nami przebywać. Jeden jedyny gest z naszej strony, gest zaproszenia, to zachowywanie przykazań. Jeśli na to się decydujemy, to Bóg nie zawodzi. Przychodzi i czyni sobie w nas mieszkanie. To jest właściwie niesamowita szansa na uruchomienie swojej tęsknoty za Nim i na wychodzenie z lęku, z obawy przed śmiercią. Od ziemskiej tęsknoty droga do tęsknoty wiecznej. To znaczy, jeśli tu na ziemi zacznę zbliżać się do Niego, dopuszczać Go do moich spraw, pozwolę Mu przyjść i zamieszkać ze mną, to dużo łatwiej będzie mi myśleć o spotkaniu z Nim twarzą w twarz. Wówczas śmierć nie będzie się jawiła jako jakieś koszmarne rozstanie z tym, co dla mnie najważniejsze w atmosferze grozy i smutku, ale jako spotkanie z Jedynym, który czeka niecierpliwie, żeby mnie przytulić i pokazać wszystko, co dla mnie przygotował... Jakie to będzie piękne spotkanie...
W naszej tradycji zakonnej mamy krótką modlitwę, którą ja mam zwyczaj odmawiać codziennie przed snem (a czasem i wiele razy w ciągu dnia) - Jezu, Maryjo, Józefie - Wam oddaję serce, ciało i duszę moją. Jezu, Maryjo, Józefie - bądźcie ze mną przy skonaniu. Jezu, Maryjo, Józefie - niech przy was w spokoju Bogu ducha oddam. Najsłodszy Jezu, nie bądź mi sędzią, ale Zbawicielem. Ufam, że z tą modlitwą na ustach trafię pod właściwy adres, kiedy siostra nasza śmierć cielesna, przybędzie z tym niebiańskim zaproszeniem... Zaproszeniem do domu...
Byłam, widziałam, słyszałam te konferencje. Już w piątek rano byłam zasłuchana w konferencje o Duchu Świętym. Miałam nawet kartke do notowania, ale pozostała pustą, bo szkoda mi było odrywać się od słuchania! Więc niech tu Ojciec głupot nie gada, że forma spada. :-)
OdpowiedzUsuń