zdj:flickr/Robert Körner/Lic CC
Mili Moi...
Tak sobie dziś pomyślałem ze współczuciem o judaizmie... Tym z czasów Jezusa i tym współczesnym. Pomyślałem tak dlatego, że Bóg, którego wyznawali Izraelici był dla nich niesamowicie odległy. Nie dlatego, że On tak chciał, ale dlatego, że oni Go takim rozumieli. Zupełnie zniknęły z czasem przekonania, które próbowali Narodowi zaszczepić prorocy. Że żaden naród nie ma bogów tak bliskich jak my mamy; że w żadnym narodzie bogowie nie troszczą się tak o człowieka, jak Bóg jedyny i prawdziwy troszczy sie o nas... W czasach Jezusa Naród miał poczucie, że musi się sam o siebie troszczyć, a Bóg? Odległy, gdzieś w niebiesiech, należy Go czcić i się Go bać... Ale bliskość? Nie ma o niej mowy...
Pomyślałem o tym dziś w kontekście Słowa, ale również w kontekście wczoraj obejrzanego filmu. Jak zwykle przy żelazku oglądałem telewizję, jakiś kanał reportażowy i napotkałem film o tytule "Yael". Opowiada on o młodej Polce, która dokonuje konwersji na judaizm. Musze przyznać, że jak dla mnie, film był niesamowicie smutny, mimo że bohaterowie zapewniali o swoim szczęściu. Smutno mi było, bo dziewczę opowiada o katolicyzmie, w którym nic jej nie pociągnęło i którego nie znała oraz o swojej fascynacji judaizmem, która rozpoczęła się od kilku lektur na ten temat. Fascynacja przerodziła się w taki żar serca, że nauczyła się języka hebrajskiego i przyjęła cały system skomplikowanych, żydowskich obrzędów. Powie ktoś - oglądał ojciec to z punktu widzenia zakutego katolickiego łba, więc nic dziwnego, że ojcu smutno. Nie ma ojciec otwartego umysłu... Możliwe... Ale jest jeszcze jeden powód mojego smutku... Otóż w całej tej historii, w ustach tego dziewczęcia słowo "Bóg" pada jeden raz i to w zawoalowanej formie, kiedy mówi, że "jeśli Ten na górze zechce, to jej konwersja się dokona". To znaczy, że w perspektywie jej motywacji nie było Boga. Judaizm jest piękną religią, barwną, bogatą, ciekawą... Ale gdzie w tym nawróceniu, w tej konwersji jest Bóg? Na pewno nie na pierwszym miejscu, skoro słowo o Nim nie pada... I to jest naprawdę smutne... On, jeśli w ogóle jest, jest niesłychanie daleki od tak wielu ludzi... Nie tylko Żydów, pogan, muzułmanów, ale również tak wielu chrześcijan, którzy zupełnie sobie nie zdają sprawy, niczym owa Yael (bo ostatecznie konwersja się dokonała i takie nowe imię nosi to żydowskie już dziewczę), że Jezus chce być tak blisko...
Ileż potrzeba cierpliwości, ileż razy trzeba tę prawdę powtarzać??? Żydzi domagają się od Jezusa, żeby powiedział im otwarcie... Ale jak można powiedzieć jeszcze czytelniej coś, przed czym ich umysły tak wytrwale się bronią. Jak Jezus mógłby przemówić jeszcze wyraźniej do Yael i wielu innych, niż przez tajemnicę swojej śmierci. Wisząc na krzyżu powtarza nieustannie otwartym tekstem - jestem dla ciebie, jestem twoim Bogiem, jestem ukrzyżowany za twoje grzechy i dla twojego zbawienia... Dlaczego tak się bronisz przed przyjęciem tej prawdy? Dlaczego tak wytrwale z tym walczysz? Wiem, że przekraczam twoje wyobrażenia o mnie, ale czyż to nie jest pierwsze zadanie Boga - być większym, niż to, co ty o Nim myślisz? Słuchajcie mojego głosu, a wówczas nikt nie wyrwie was z ręki mego Ojca...
Ilu jeszcze o tym nie wie? Pomyślałem sobie, że właściwie jak dotąd zajmowałem się zawsze budzeniem ludzi juz jakoś wierzących, mających jakieś doświadczenie Boga. Nie dał mi Pan jak na razie zbyt wielu kontaktów z poganami, innowiercami, czy nawet chrześcijanami innych denominacji... A przecież świat jest pełen ludzi, którzy NIE WIERZĄ w Jezusa i którzy Go naprawdę NIE ZNAJĄ! Co z nimi? Kto pójdzie do nich??? Słucham, Panie...
Tak sobie dziś pomyślałem ze współczuciem o judaizmie... Tym z czasów Jezusa i tym współczesnym. Pomyślałem tak dlatego, że Bóg, którego wyznawali Izraelici był dla nich niesamowicie odległy. Nie dlatego, że On tak chciał, ale dlatego, że oni Go takim rozumieli. Zupełnie zniknęły z czasem przekonania, które próbowali Narodowi zaszczepić prorocy. Że żaden naród nie ma bogów tak bliskich jak my mamy; że w żadnym narodzie bogowie nie troszczą się tak o człowieka, jak Bóg jedyny i prawdziwy troszczy sie o nas... W czasach Jezusa Naród miał poczucie, że musi się sam o siebie troszczyć, a Bóg? Odległy, gdzieś w niebiesiech, należy Go czcić i się Go bać... Ale bliskość? Nie ma o niej mowy...
Pomyślałem o tym dziś w kontekście Słowa, ale również w kontekście wczoraj obejrzanego filmu. Jak zwykle przy żelazku oglądałem telewizję, jakiś kanał reportażowy i napotkałem film o tytule "Yael". Opowiada on o młodej Polce, która dokonuje konwersji na judaizm. Musze przyznać, że jak dla mnie, film był niesamowicie smutny, mimo że bohaterowie zapewniali o swoim szczęściu. Smutno mi było, bo dziewczę opowiada o katolicyzmie, w którym nic jej nie pociągnęło i którego nie znała oraz o swojej fascynacji judaizmem, która rozpoczęła się od kilku lektur na ten temat. Fascynacja przerodziła się w taki żar serca, że nauczyła się języka hebrajskiego i przyjęła cały system skomplikowanych, żydowskich obrzędów. Powie ktoś - oglądał ojciec to z punktu widzenia zakutego katolickiego łba, więc nic dziwnego, że ojcu smutno. Nie ma ojciec otwartego umysłu... Możliwe... Ale jest jeszcze jeden powód mojego smutku... Otóż w całej tej historii, w ustach tego dziewczęcia słowo "Bóg" pada jeden raz i to w zawoalowanej formie, kiedy mówi, że "jeśli Ten na górze zechce, to jej konwersja się dokona". To znaczy, że w perspektywie jej motywacji nie było Boga. Judaizm jest piękną religią, barwną, bogatą, ciekawą... Ale gdzie w tym nawróceniu, w tej konwersji jest Bóg? Na pewno nie na pierwszym miejscu, skoro słowo o Nim nie pada... I to jest naprawdę smutne... On, jeśli w ogóle jest, jest niesłychanie daleki od tak wielu ludzi... Nie tylko Żydów, pogan, muzułmanów, ale również tak wielu chrześcijan, którzy zupełnie sobie nie zdają sprawy, niczym owa Yael (bo ostatecznie konwersja się dokonała i takie nowe imię nosi to żydowskie już dziewczę), że Jezus chce być tak blisko...
Ileż potrzeba cierpliwości, ileż razy trzeba tę prawdę powtarzać??? Żydzi domagają się od Jezusa, żeby powiedział im otwarcie... Ale jak można powiedzieć jeszcze czytelniej coś, przed czym ich umysły tak wytrwale się bronią. Jak Jezus mógłby przemówić jeszcze wyraźniej do Yael i wielu innych, niż przez tajemnicę swojej śmierci. Wisząc na krzyżu powtarza nieustannie otwartym tekstem - jestem dla ciebie, jestem twoim Bogiem, jestem ukrzyżowany za twoje grzechy i dla twojego zbawienia... Dlaczego tak się bronisz przed przyjęciem tej prawdy? Dlaczego tak wytrwale z tym walczysz? Wiem, że przekraczam twoje wyobrażenia o mnie, ale czyż to nie jest pierwsze zadanie Boga - być większym, niż to, co ty o Nim myślisz? Słuchajcie mojego głosu, a wówczas nikt nie wyrwie was z ręki mego Ojca...
Ilu jeszcze o tym nie wie? Pomyślałem sobie, że właściwie jak dotąd zajmowałem się zawsze budzeniem ludzi juz jakoś wierzących, mających jakieś doświadczenie Boga. Nie dał mi Pan jak na razie zbyt wielu kontaktów z poganami, innowiercami, czy nawet chrześcijanami innych denominacji... A przecież świat jest pełen ludzi, którzy NIE WIERZĄ w Jezusa i którzy Go naprawdę NIE ZNAJĄ! Co z nimi? Kto pójdzie do nich??? Słucham, Panie...
Odnośnie pogan - otworzył mi się następujący tekst w piśmie świętym: Ef 2,14-15. W tych dwóch wersach nie ma słowa "poganie", ale w przypisach jest, przynajmniej w tym egzemplarzu Pisma które ja mam. O poganach jest po prostu we fragmencie Ef 2,11 - Ef 3,13. Piszę o tym, bo może się to Ojcu albo komuś innemu przyda (a może się nie przyda).
OdpowiedzUsuńPoganie,innowiercy... sama mam nieochszczonych czy niewierzacych przyjaciol i nie jest to dla mnie jakos bardzo dziwne ze ksieza maja z nimi maly kontakt (no chyba ze pracuja na misjach). Wsrod swieckich zyje sporo takich ludzi, a Obudzeni mogliby ich Bogiem zainteresowac i droge do ksiedza pokazac. Moj ojciec pracuje z tak wieloma ludzmi innych wyznan, zupelnie inna wiara,kultura... gdyby tylko on sam sie obudzil moglby byc wspanialym swiadectwem. Dzis tata wraca a ja mam go przekonac do spotkania... chca go koniecznie widziec ksieza, ktorzy probuja obudzic do zycia i mnie. Tylko jak mam to dzis zrobic? ...i dlaczego ja? Bog wyraznie ma poczucie humoru...
OdpowiedzUsuńMoże i ma poczucie humoru ale prawdą jest to, że posługuje się ludźmi :) i to bardzo często słabymi… Zadziwiające jest to, że Jego moc objawia się w naszej słabości
OdpowiedzUsuńNo to jade wlasnie do rodzicow... Dziekuje za komentarz i lepiej sie za nas prosze pomodlcie bo nie powiem, zeby mi sie ten pomysl podobal. Nawet jesli mam jakies szanse zeby go przekonac, ze mi nie odmowi, nie zmienia to faktu, ze to wielka ironia losu i jestem najgorsza mozliwa osoba do tej roli. Przezabawna sytuacja (z naciskim na czarny humor). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń