zdj:flickr/Klovovi/Lic CC
Mili Moi...
2900 dzień mojego kapłaństwa, dzień w którym jakoś szczególnie pojąłem jak ważny jest dom. Tak, taka prosta rzecz. Wróciłem do domu, do przystani, do własnego łóżka, łazienki, książek, zadań, obowiązków, zapachów, smaków... Ileż różnych rzeczy składa się na dom, w którym choć przez chwilę można nabrać sił. Nie zabawię tu długo, ale nie chodzi o to. Wszak sam Jezus mówił, że nie ma gdzie głowy skłonić. Nie chodzi o to, żeby osiąść, ale chodzi o to, żeby odzyskać równowagę, siły, żeby po prostu odpocząć. I staram się to czynić w ostatnich dniach. Uzupełniam niedobory snu, ale tez sprzątam, robię zakupy, a dziś spędziłem sporo czasu na przygotowywaniu kazania ślubnego na jutro. Mamy wspólną obserwację jako studenci homiletyki - im dłużej studiujemy, tym trudniej zabrać się za tworzenie kazania. Raz, że człowiek staje się coraz bardziej krytyczny, również wobec siebie, a dwa, wiedząc juz jak być powinno, nagle okazuje sie, że wszystko nie jest już takie proste jak dawniej... To dopiero ciekawostka :) W każdym razie cieszę się z tych kilku chwil w domu. A jutro o 4 rano w drogę do Koszalina... Ja się pytam - czy już dalej się nie dało? :)
Słowo mnie dziś urzeka mocą znaku... Okazuje się, że czasem on może sie okazać tak samo nośny, tak samo przemawiający, jak Słowo. Może budzić wiarę. Choć domaga się interpretacji. Może bowiem zostać źle zrozumiany. Widząc w Jezusie proroka, który przyszedł ich nakarmić, ludzie chcą Go obwołać królem. Tymczasem to jest totalne nieporozumienie. On owszem, jest królem, ale nie dlatego, że tłum tak zdecydował i nie w sposób, który według tłumu byłby najlepszy... Interpretacja. Co ciekawe, Jezus wcale jej nie dokonuje - usuwa się samotnie w góry. A może to jest najlepsza interpretacja znaku. Innym znakiem. On nie chce w ten sposób panować. On przyszedł, aby służyć...
Królowanie kojarzy się z wielkością, z dostojeństwem, z białymi mankietami i srebrnymi spinkami, z rządzeniem i wydawaniem rozkazów, okazywaniem łaski i wtrącaniem do więzienia, z wojnami i ważnymi decyzjami... A Bóg zdecydował się na małość. Z małych rzeczy wyprowadza wielkie. Co więcej, to właśnie dzięki temu jeszcze bardziej jaśnieje Jego królewska godność... Dotyczy to zarówno rzeczy, jak i osób. Paweł napisze, że niewielu mędrców, niewielu szlachetnie urodzonych pośród wybranych przez Boga. Głupstwo wybrał, aby mędrcom utrzeć nosa. Słabość, aby mocnych poskromić... Pięć chlebów i dwie ryby dla nasycenia tysięcy... Nasz Bóg może wszystko...
Uśmiecham się dziś do tych myśli, bo jeszcze przedwczoraj na lotniskach mogłem porównywać szarość mojego wygniecionego habitu z najlepszymi garniturami biznesmenów, którzy z wyrazem niedowierzania spoglądali na mnie siedzącego pod ścianą niedaleko bramki, którą za chwilę wszyscy mieliśmy wchodzić na pokład samolotu. Uśmiechałem się do każdego z nich. Odpowiadali na ten uśmiech niepewni, czy lot z tym wariatem aby na pewno należy do bezpiecznych... A ja w sercu czułem tylko jedno - panowie, nigdy bym się z wami nie zamienił... Moja szarość mi pasuje, bo pozwala mi zasiąść na podłodze lotniska i dać odpocząć nogom, podczas gdy wy stoicie, żeby nie zagnieść waszych spodni... I tak jest dobrze... A jeśli mogę wam jakoś usłużyć, to w imię mojego Króla - jestem gotów...
On wybrał to, co małe... To, co szare... I uszczęśliwił :)
2900 dzień mojego kapłaństwa, dzień w którym jakoś szczególnie pojąłem jak ważny jest dom. Tak, taka prosta rzecz. Wróciłem do domu, do przystani, do własnego łóżka, łazienki, książek, zadań, obowiązków, zapachów, smaków... Ileż różnych rzeczy składa się na dom, w którym choć przez chwilę można nabrać sił. Nie zabawię tu długo, ale nie chodzi o to. Wszak sam Jezus mówił, że nie ma gdzie głowy skłonić. Nie chodzi o to, żeby osiąść, ale chodzi o to, żeby odzyskać równowagę, siły, żeby po prostu odpocząć. I staram się to czynić w ostatnich dniach. Uzupełniam niedobory snu, ale tez sprzątam, robię zakupy, a dziś spędziłem sporo czasu na przygotowywaniu kazania ślubnego na jutro. Mamy wspólną obserwację jako studenci homiletyki - im dłużej studiujemy, tym trudniej zabrać się za tworzenie kazania. Raz, że człowiek staje się coraz bardziej krytyczny, również wobec siebie, a dwa, wiedząc juz jak być powinno, nagle okazuje sie, że wszystko nie jest już takie proste jak dawniej... To dopiero ciekawostka :) W każdym razie cieszę się z tych kilku chwil w domu. A jutro o 4 rano w drogę do Koszalina... Ja się pytam - czy już dalej się nie dało? :)
Słowo mnie dziś urzeka mocą znaku... Okazuje się, że czasem on może sie okazać tak samo nośny, tak samo przemawiający, jak Słowo. Może budzić wiarę. Choć domaga się interpretacji. Może bowiem zostać źle zrozumiany. Widząc w Jezusie proroka, który przyszedł ich nakarmić, ludzie chcą Go obwołać królem. Tymczasem to jest totalne nieporozumienie. On owszem, jest królem, ale nie dlatego, że tłum tak zdecydował i nie w sposób, który według tłumu byłby najlepszy... Interpretacja. Co ciekawe, Jezus wcale jej nie dokonuje - usuwa się samotnie w góry. A może to jest najlepsza interpretacja znaku. Innym znakiem. On nie chce w ten sposób panować. On przyszedł, aby służyć...
Królowanie kojarzy się z wielkością, z dostojeństwem, z białymi mankietami i srebrnymi spinkami, z rządzeniem i wydawaniem rozkazów, okazywaniem łaski i wtrącaniem do więzienia, z wojnami i ważnymi decyzjami... A Bóg zdecydował się na małość. Z małych rzeczy wyprowadza wielkie. Co więcej, to właśnie dzięki temu jeszcze bardziej jaśnieje Jego królewska godność... Dotyczy to zarówno rzeczy, jak i osób. Paweł napisze, że niewielu mędrców, niewielu szlachetnie urodzonych pośród wybranych przez Boga. Głupstwo wybrał, aby mędrcom utrzeć nosa. Słabość, aby mocnych poskromić... Pięć chlebów i dwie ryby dla nasycenia tysięcy... Nasz Bóg może wszystko...
Uśmiecham się dziś do tych myśli, bo jeszcze przedwczoraj na lotniskach mogłem porównywać szarość mojego wygniecionego habitu z najlepszymi garniturami biznesmenów, którzy z wyrazem niedowierzania spoglądali na mnie siedzącego pod ścianą niedaleko bramki, którą za chwilę wszyscy mieliśmy wchodzić na pokład samolotu. Uśmiechałem się do każdego z nich. Odpowiadali na ten uśmiech niepewni, czy lot z tym wariatem aby na pewno należy do bezpiecznych... A ja w sercu czułem tylko jedno - panowie, nigdy bym się z wami nie zamienił... Moja szarość mi pasuje, bo pozwala mi zasiąść na podłodze lotniska i dać odpocząć nogom, podczas gdy wy stoicie, żeby nie zagnieść waszych spodni... I tak jest dobrze... A jeśli mogę wam jakoś usłużyć, to w imię mojego Króla - jestem gotów...
On wybrał to, co małe... To, co szare... I uszczęśliwił :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz