zdj:flickr/he_boden/Lic CC
Mili Moi...
Rozpoczął się nowy tydzień, a ja nie wiem w co ręce włożyć. I choć niektórzy radzą w takich sytuacjach, żeby włożyć je do kieszeni i iść na spacer, to na taki luksus nie bardzo mogę sobie pozwolić. Do południa przemyślałem strategię na najbliższy weekend, bo czeka mnie skupienie dla gdańskich ekip - siostry zakonne, młode niewiasty, grupa modlitewna... Trzy zupełnie odmienne środowiska, które czekają na Słowo. A ja słucham - co też Pan chce do nich przeze mnie powiedzieć. Najwięcej czasu zajęło mi chyba planowanie głoszenia dla wspólnoty modlitewnej, ale dokona się ono pod hasłem - Błogosławieni, którzy WIERZĄ!!!
Całą jednak większość dnia spędziłem na pisaniu mowy ewangelizacyjnej - oczywiście według ściśle określonych zasad. I te zasady chyba są najgorsze, bo skutecznie mordują we mnie wszelką wenę :) Ale z tego, co wiem, nie tylko we mnie. Wszyscy moi koledzy z roku narzekają na to samo. Przed rozpoczęciem studiów siadając do tworzenia kazań mieliśmy cała lawinę pomysłów. Dziś, po dwóch latach studiowania, siadamy i bywa, że spędzamy godziny nad pustą kartką... Przedziwna zależność... Za dużo wiedzy... Niemniej coś stworzyłem, a jutro w ramach zaliczenia będziemy ową mowę wygłaszać. Na szczęście w wąskim, studenckim gronie. Bo chyba nie chciałbym jej upubliczniać :)
Dziś dwie sprawy przykuły moją uwagę w Słowie. Po pierwsze wartość prawdy. Jezus pośle Ducha Prawdy. On będzie świadczył. Ale i my mamy świadczyć. Pytam samego siebie jaka jest dla mnie jej wartość, wartość prawdy? Czy jestem w stanie dla niej cierpieć? Bo wyznawać ją w spokojnych i komfortowych warunkach - owszem, czemu nie... Głosić ją do tych, którzy chcą słuchać - jak najbardziej... Cieszyć się nią, jako swoim największym skarbem - oczywiście... Ale bronić jej, konfrontować z fałszem tego świata, zmagać się o nią, czuwać nad nią, cierpieć dla niej, umrzeć... To są wielkie rzeczy. I tak jak Jezus mówi dziś - powiedziałem wam wszystko, żebyście nie stracili wiary (trochę jakby mówił - przećwiczcie to sobie teraz, "na sucho", żebyście byli gotowi, gdy te wydarzenia nadejdą), tak wydaje się, że warto pomyśleć o swoim zamiłowaniu do prawdy, tej Jezusowej, najważniejszej. Być może nadejdą dni jej wielkiego kryzysu i wówczas bycie głosicielem tejże okaże się wcale nie takie proste. Jedno dziś wybrzmiało we mnie mocno - wolę zginąć dla prawdy, niż w jej imię zabijać... To wiem na pewno...
Ale jeszcze jedna myśl... Jezus zapowiada, że uczniowie zostaną wykluczeni z synagogi. A dla pobożnego Żyda był to prawdziwy dramat. Uczniowie Jezusa z ich grona się rekrutowali. Jeden z komentarzy mówi dziś o Żydach jako ludziach honoru, dla których taka ekskomunika była czymś niesłychanie trudnym i upokarzającym. Wiązała się zarówno z dolegliwościami natury religijnej, ale również społecznej. Groziła ostracyzmem w społeczności. To był prawdziwy wstyd dla całej, bliższej i dalszej rodziny... Dziś natomiast? Ekskomunika nie robi na większości chrześcijan większego wrażenia. Co więcej, jest uznawana często za relikt przeszłości i jest widziana jako zamach na wolność myśli. Rzecz jasna takich surowych kar Kościół nie nadużywa i rezerwuje je tylko dla szczególnych przestępstw. Ale ta zmiana mentalności... Czy ona również nie wynika ze stosunku do prawdy? Bo jeśli każdy sam dla siebie jest jej źródłem, jeśli każdy wie najlepiej, to po co komukolwiek jakikolwiek autorytet (z Bogiem włącznie). Samorządni, samodzielni w myśleniu, samodzielni w kreowaniu, SAMO - TNI... Samotni... samotni... samo... sam... s...
I zniknęli...
Rozpoczął się nowy tydzień, a ja nie wiem w co ręce włożyć. I choć niektórzy radzą w takich sytuacjach, żeby włożyć je do kieszeni i iść na spacer, to na taki luksus nie bardzo mogę sobie pozwolić. Do południa przemyślałem strategię na najbliższy weekend, bo czeka mnie skupienie dla gdańskich ekip - siostry zakonne, młode niewiasty, grupa modlitewna... Trzy zupełnie odmienne środowiska, które czekają na Słowo. A ja słucham - co też Pan chce do nich przeze mnie powiedzieć. Najwięcej czasu zajęło mi chyba planowanie głoszenia dla wspólnoty modlitewnej, ale dokona się ono pod hasłem - Błogosławieni, którzy WIERZĄ!!!
Całą jednak większość dnia spędziłem na pisaniu mowy ewangelizacyjnej - oczywiście według ściśle określonych zasad. I te zasady chyba są najgorsze, bo skutecznie mordują we mnie wszelką wenę :) Ale z tego, co wiem, nie tylko we mnie. Wszyscy moi koledzy z roku narzekają na to samo. Przed rozpoczęciem studiów siadając do tworzenia kazań mieliśmy cała lawinę pomysłów. Dziś, po dwóch latach studiowania, siadamy i bywa, że spędzamy godziny nad pustą kartką... Przedziwna zależność... Za dużo wiedzy... Niemniej coś stworzyłem, a jutro w ramach zaliczenia będziemy ową mowę wygłaszać. Na szczęście w wąskim, studenckim gronie. Bo chyba nie chciałbym jej upubliczniać :)
Dziś dwie sprawy przykuły moją uwagę w Słowie. Po pierwsze wartość prawdy. Jezus pośle Ducha Prawdy. On będzie świadczył. Ale i my mamy świadczyć. Pytam samego siebie jaka jest dla mnie jej wartość, wartość prawdy? Czy jestem w stanie dla niej cierpieć? Bo wyznawać ją w spokojnych i komfortowych warunkach - owszem, czemu nie... Głosić ją do tych, którzy chcą słuchać - jak najbardziej... Cieszyć się nią, jako swoim największym skarbem - oczywiście... Ale bronić jej, konfrontować z fałszem tego świata, zmagać się o nią, czuwać nad nią, cierpieć dla niej, umrzeć... To są wielkie rzeczy. I tak jak Jezus mówi dziś - powiedziałem wam wszystko, żebyście nie stracili wiary (trochę jakby mówił - przećwiczcie to sobie teraz, "na sucho", żebyście byli gotowi, gdy te wydarzenia nadejdą), tak wydaje się, że warto pomyśleć o swoim zamiłowaniu do prawdy, tej Jezusowej, najważniejszej. Być może nadejdą dni jej wielkiego kryzysu i wówczas bycie głosicielem tejże okaże się wcale nie takie proste. Jedno dziś wybrzmiało we mnie mocno - wolę zginąć dla prawdy, niż w jej imię zabijać... To wiem na pewno...
Ale jeszcze jedna myśl... Jezus zapowiada, że uczniowie zostaną wykluczeni z synagogi. A dla pobożnego Żyda był to prawdziwy dramat. Uczniowie Jezusa z ich grona się rekrutowali. Jeden z komentarzy mówi dziś o Żydach jako ludziach honoru, dla których taka ekskomunika była czymś niesłychanie trudnym i upokarzającym. Wiązała się zarówno z dolegliwościami natury religijnej, ale również społecznej. Groziła ostracyzmem w społeczności. To był prawdziwy wstyd dla całej, bliższej i dalszej rodziny... Dziś natomiast? Ekskomunika nie robi na większości chrześcijan większego wrażenia. Co więcej, jest uznawana często za relikt przeszłości i jest widziana jako zamach na wolność myśli. Rzecz jasna takich surowych kar Kościół nie nadużywa i rezerwuje je tylko dla szczególnych przestępstw. Ale ta zmiana mentalności... Czy ona również nie wynika ze stosunku do prawdy? Bo jeśli każdy sam dla siebie jest jej źródłem, jeśli każdy wie najlepiej, to po co komukolwiek jakikolwiek autorytet (z Bogiem włącznie). Samorządni, samodzielni w myśleniu, samodzielni w kreowaniu, SAMO - TNI... Samotni... samotni... samo... sam... s...
I zniknęli...
witam,
OdpowiedzUsuńA może to działa także w drugą stronę:
s... ss.. sss... sssss.... szatan
pozdrawiam ..
Ekskomunika... aż trudno wymówić bez emocji... Nie wiem czy można wymyślić gorszą karę. Każde odrzucenie boli, nie tylko przez wspólnotę ale przez kogoś bliskiego z kim się planowało przyszłość... równie mocno. "Zostajesz teraz zupełnie sama." - słowa spełniły się w moim życiu wczoraj...
OdpowiedzUsuńWczoraj moją córkę "skopała" może lepsze slowo"ukamienowała" za to że spytała dlaczego nie idziemy w Marszy dla życia" a o tej samej godzinie idziemy na pizzę??Usłyszała ,w zeszłym roku byłaś na to cytuję"wysr....e"Ale ona była na Marszu.
OdpowiedzUsuńMoja córka płacze bo mlodież z Oazy bedzie ją bojkotować.Prawda Ojcze to bolesna sprawa.Najgorzej jeżeli obrywamy od wspólnoty z kościoła.Co robić?Proszę o poradę i modlitwę.
trudno powiedzieć co robić, bo to pewnie zależy od indywidualnych możliwości... ale z cała pewnością zawsze trwać... i nie poddawać się...
OdpowiedzUsuń