zdj:flickr/Denise ~*~/Lic CC
(Flp 2,6-11)
Chrystus
Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi
być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się
podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył
samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie
imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich
i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM - ku
chwale Boga Ojca.
Mili Moi...
Bardzo pracowita niedziela za mną... Tłumy nieprzebrane w kościele, kolejki przy konfesjonale, jubilaci, którzy na pytanie - czemu tak długo nie byłeś u spowiedzi, mają zawsze jedną odpowiedź - nie wiem... Wiele nowych twarzy, które zobaczę pewnie jeszcze raz... na pokropieniu jajeczek... Smutny to dla mnie obrazek, bo rozpoczyna się Wielki Tydzień, a ja znów sobie uświadamiam, jak niewielkim zainteresowaniem cieszy sie Jezus wśród samych chrześcijan. Ale jak to niewielkim? Przecież przyszli. Czy nie powinniśmy się z tego cieszyć? Idąc tym tropem, niedługo będziemy się cieszyć z tego, że ludzie w ogóle wiedzą, co świętujemy w Wielkanoc. Poprzeczka idzie ciągle w dół, obowiązki chrześcijańskie odhaczone (spowiedź wielkanocna, święcenie jajek) i jakoś się klepie tę duchową biedę... A Jezus przecież nie umarł, żebyśmy my w Niedzielę Palmową sobie nagle o Nim przypomnieli. Nie umarł po to, żebyśmy z koszyczkiem za tydzień dziarsko podążyli do świątyni... Gdybyśmy sobie uświadomili po co umarł... nic nie byłoby takie jak przedtem, a chrześcijanie byliby najbardziej wyrazistą grupą na świecie i nikt nie pomyliłby ich z nikim innym.
Ogołocił siebie. Nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem. Uniżył samego siebie. Co w nas jest? Co takiego w nas jest, że On postanowił oszaleć z miłości, że zdecydował się cierpieć, że umarł w męczarniach? Czy nie wiedział? Czy nie widział? Czy nie przewidział? A może te wszystkie koszyczki, jajeczka, palemki (czytaj - jednorazowe wizyty w kościele, bo to takie ładne) czuł wyraźnie na swoich plecach. Może to one również składały się na Jego krzyż. Może odkupieni, a nie świadomi tej łaski sprawiali Mu największą przykrość. Czy może być bowiem coś bardziej przykrego, niż przyjąć dar, a potem odrzucić go w kąt, wzgardzić Nim, zlekceważyć? Co czuje Ofiarodawca?
Myślę o tym i coraz bardziej współczuję Jezusowi. Juz nawet nie tyle Jego męki, która jest przeokrutna, ale właśnie tej współczesnej obojętności, która niczym nie różni się od otaczającej Go, kiedy wisiał na krzyżu. Ale nie, zaraz, jednak się różni... Współczesną obojętność prezentują chrześcijanie, czyli ci, którzy z uporem nazywają się wierzącymi... Miej litość Panie Jezu...
Mili Moi...
Bardzo pracowita niedziela za mną... Tłumy nieprzebrane w kościele, kolejki przy konfesjonale, jubilaci, którzy na pytanie - czemu tak długo nie byłeś u spowiedzi, mają zawsze jedną odpowiedź - nie wiem... Wiele nowych twarzy, które zobaczę pewnie jeszcze raz... na pokropieniu jajeczek... Smutny to dla mnie obrazek, bo rozpoczyna się Wielki Tydzień, a ja znów sobie uświadamiam, jak niewielkim zainteresowaniem cieszy sie Jezus wśród samych chrześcijan. Ale jak to niewielkim? Przecież przyszli. Czy nie powinniśmy się z tego cieszyć? Idąc tym tropem, niedługo będziemy się cieszyć z tego, że ludzie w ogóle wiedzą, co świętujemy w Wielkanoc. Poprzeczka idzie ciągle w dół, obowiązki chrześcijańskie odhaczone (spowiedź wielkanocna, święcenie jajek) i jakoś się klepie tę duchową biedę... A Jezus przecież nie umarł, żebyśmy my w Niedzielę Palmową sobie nagle o Nim przypomnieli. Nie umarł po to, żebyśmy z koszyczkiem za tydzień dziarsko podążyli do świątyni... Gdybyśmy sobie uświadomili po co umarł... nic nie byłoby takie jak przedtem, a chrześcijanie byliby najbardziej wyrazistą grupą na świecie i nikt nie pomyliłby ich z nikim innym.
Ogołocił siebie. Nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem. Uniżył samego siebie. Co w nas jest? Co takiego w nas jest, że On postanowił oszaleć z miłości, że zdecydował się cierpieć, że umarł w męczarniach? Czy nie wiedział? Czy nie widział? Czy nie przewidział? A może te wszystkie koszyczki, jajeczka, palemki (czytaj - jednorazowe wizyty w kościele, bo to takie ładne) czuł wyraźnie na swoich plecach. Może to one również składały się na Jego krzyż. Może odkupieni, a nie świadomi tej łaski sprawiali Mu największą przykrość. Czy może być bowiem coś bardziej przykrego, niż przyjąć dar, a potem odrzucić go w kąt, wzgardzić Nim, zlekceważyć? Co czuje Ofiarodawca?
Myślę o tym i coraz bardziej współczuję Jezusowi. Juz nawet nie tyle Jego męki, która jest przeokrutna, ale właśnie tej współczesnej obojętności, która niczym nie różni się od otaczającej Go, kiedy wisiał na krzyżu. Ale nie, zaraz, jednak się różni... Współczesną obojętność prezentują chrześcijanie, czyli ci, którzy z uporem nazywają się wierzącymi... Miej litość Panie Jezu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz