wtorek, 17 marca 2015

obietnica...


zdj:flickr/Evilspoon7/Lic CC
(J 4,43-54)
Po dwóch dniach wyszedł stamtąd do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie. Kiedy jednak przybył do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt. I oni bowiem przybyli na święto. Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający. Jezus rzekł do niego: Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie. Powiedział do Niego urzędnik królewski: Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko. Rzekł do niego Jezus: Idź, syn twój żyje. Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka. Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: Syn twój żyje. I uwierzył on sam i cała jego rodzina. Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei.

Mili Moi...
No nie zamierzam opisywać szczegółowego menu z dnia dzisiejszego, ale już jest trochę inaczej... W każdym razie, kiedy dziś z proboszczem wyjeżdżaliśmy ze sklepu z koszem zakupów, to wyglądał on bardzo mocno inaczej, niż zwykle :) Tyle warzyw i owoców nigdy dotąd nie kupiliśmy...

Poza tym, pierwszy w tym sezonie spacerek z kijaszkami. Nad wodą wciąż mocno wieje, ale śnieg zniknął, a ja zabezpieczony tym razem czapkami, kurtkami, rękawicami mam nadzieję zachować dobre zdrowie. Ta forma wypoczynku jest znakomitym sposobem na pozbycie się wszelkich złogów emocjonalnych.

Poza tym zdążyłem skończyć kolejną książkę o Maksymilianie, obejrzeć film, więc dzień uznaję za bardzo udany...

A nad Słowem dziś spróbowałem wczuć się w tego urzędnika i w jego uczucia, które targają nim po odejściu od Jezusa. Informacja o spotkaniu sług w drodze, którzy mówią, że jego synowi poprawiło się dzień wcześniej, świadczy o tym, że miał daleko do domu. Wracając po spotkaniu z Jezusem musiał pewnie gdzieś zanocować. Co czuł? Co myślał sobie przed snem? Czy nie zbyt naiwnie uwierzył w ten cud? A może należało prosić o jakiś znak... Przecież on tak naprawdę nie ma żadnej pewności, przecież nawet nie wie, czy jego syn nadal żyje... To musi być koszmar. Jedyne, co masz, to obietnica...

Pozazdrościłem mu dziś wiary i zaufania wobec Jezusa. Nie jest łatwo wybrać się w drogę powrotną ze... Słowem. Ono wydaje się tak bardzo mało znaczyć. Jest tak niepozorne. Zwyczajne. Ulotne. A jednak wypowiedziane przez Jezusa skrywa w sobie nieprawdopodobną moc, o której urzędnik ów przekonuje się zanim jeszcze dociera do domu...

Gdybyśmy tak samo potrafili uwierzyć w każde Słowo, które Jezus kieruje do nas. Gdybyśmy z taką samą ufnością wracali do naszych domów. Być może targani różnymi uczuciami, być może wciąż niespokojni, ale ufni... Być może jeszcze przed otwarciem drzwi moc Jego Słowa objawiłaby się nam wyraźnie... Jeśli jednak Słowo przestaje być ważne tuż po przekroczeniu progu kościoła, to nie ma nic, co mogłoby rozproszyć nasz niepokój i lęk, smutek i brak nadziei.

Obietnica jest źródłem... Nasyć swoje pragnienie... I często do niego wracaj...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz